13 / Epilog

264 13 10
                                    

***

Siedziałem na bardzo znajomym wzgórzu, gdzie po raz pierwszy pocałowałem żonę lata temu. Sacra nadal była piękna, a zachody nadal wstrzymywały dech w piersiach.

Obok mnie leżał Szczerbatek. Spał i mruczał przyjemnie dla ucha. Wiatr nucił cichą kołysankę, a morska bryza lekko uderzała w twarz. Było tu cicho, tylko fale uderzały w kamienie i głazy na plaży.

Było pięknie i cicho.

Mogłem podziwiać słońce, które chowało się za widnokręgiem.

Nie bałem się ciemności, bowiem zawsze zasypiałem z myślą, że słońce wzejdzie dnia następnego.

Po burzy zawsze pojawia się słońce.

Po nocy zawsze następuje dzień.

Koło mnie usiadła Ayla. Była ubrana w szafranową bluzkę, o zawiązywanym dekolcie na kokardę. Miała podwinięte rękawy. W pochwie nosiła żelazny sztylet. Spodnie były zwykle, brązowe.

Kobieta zawiązała włosy w luźnego niskiego koka, a białe kosmyki tamczyły luźno na wietrze. Nic nie mówiła, wraz ze mną podziwiała słońce. Do nas przyłączyła się Mirabell. Znaczy się Noir. Podczas ceremonii zostało zmienione jej imię. Wyrosła na piękną kobietę. Miała czarne loki, niczym babka. Sięgały jej do ramion. Miała jasną cerę oraz truskawkowe oczy. Nosiła luźną bluzkę z zawiązywanym biustem na supeł. Nie jeden mężczyzna zawieszał oko. Spodnie miała wkasane w kozaki, do jazdy konno na wysokim obcasie.

Rose nie było wraz z nami. Znów się pomyliłem. To nie była Rose, a Valente. Nie było nas przy niej, gdyż Przeznaczenie i Los wygnało ją w świat. Moja mała Rose złapała za miecz i... zarabiała, zabijając. Nie było mi na rękę to co robiła i jak żyła, jednak jest już dorosła, i to jej decyzja. Zawsze będę kochał własne dziecko. Mogłem bardziej o nią zadbać.

- Co tam, tato? - zapytała Noir.

- A nic ciekawego - odparłem.

- Jak myślisz, Valente wróci do nas?

- Nie wiem. Zobaczy się - uśmiechnąłem się pod nosem. - Bogowie zadecydowali, że będzie walczyć i na tym zarabiać. Na razie niech robi, to co kocha. Nic nam do tego.

- A myślisz, że mi wybaczy?

- Nie pewno. Valente to Valente Odziedziczyła naturę po matce, lubi wojnę i walki. Na pewno ci kiedyś wybaczy co jej zrobiłaś. Ciekaw jestem czy mi wybaczy co ja zrobiłem.

W głowie ukazał mi się obraz Valente Moja kochana córka. Piękna, atrakcyjna dla wielu mężczyzn. Wysoka, szczupła jak osa. Nosiła ze sobą dwa miecze i łańcuszek. Miała kilka blizn, co dodawało jej motywacji do reszty walk.

Kochałem ją taką jaką jest, nawet jeśli zabijała za pieniądze. To była moja Rose, moja Valente, moja mała córka.

***

Siedziałam na pokładzie statku, który kursował na Mozaike. W załodze było wielu mężczyzn, a ja jedyną kobietą. Obserwowałam jak żeglarze zarzucają kotwicę i jak składają żagle. Wstałam, zarzucając na ramię małą torbę, w której miałam wszystkie swoje rzeczy osobiste. Na plecach i w pochwie spoczywały trzy miecze.

Związałam czarne włosy w luźnego niskiego koka. Poprawiłam rękawy bluzki i zeszłam z pokładu, który właśnie zacumował do brzegu. Wielu ludzi przechodziło koło mnie, rozmawiając i pozdrawiając się nawzajem. Dzieci biegały pomiędzy nogami i bawiły się w berka. Jestem ciekawa jakby zareagowali, gdyby wiedzieli, że jestem wiedźmą.

Magic, Love, War, DragonsWhere stories live. Discover now