Rozdział 6

7K 398 156
                                    

Harry opadł na hamak rozwieszony w ogrodzie między dwoma jabłoniami i otworzył swój notatnik. Przez cały wyjazd zapisywał tutaj swoje ciągle pojawiające się pytania, możliwe odpowiedzi, spostrzeżenia oraz to, czego nauczył się od przeróżnych czarodziejów lub wnioski, do jakich doszedł po rozmowach z nimi. Teraz najważniejsze były dla niego te dwie ostatnie kwestie, ponieważ bezpośrednio dotyczyły jego osoby i niejako stanowiły o samym jego jestestwie.

Kiedy był w Australii, szaman powiedział mu, że to niemożliwe, żeby przejął od kogoś część zdolności, a to dlatego, że magia jest niepodzielna. Między innymi przez to w plemieniu było tak mało czarodziejów, zwłaszcza że szaman nie mógł mieć własnych dzieci.

Wtedy w głowie Harry'ego pojawiła się myśl, że skoro nie przejął niektórych zdolności, jak wężomowa, od Voldemorta, to dlaczego je posiada. Najprostszym i chyba najlogiczniejszym wyjaśnieniem było to, że Harry odziedziczył te zdolności. Ale jego ojciec nie był wężousty, z tego co wiedział, a matka pochodziła od mugoli, więc to też odpadało. Czy jego matka zdradziła jego ojca? Jeśli tak, musiałaby zdradzić James'a z Voldemortem, a to było tak absurdalne, że aż śmieszne. Jakie więc mogło być inne wyjaśnienie?

Czyżby wężomowa nie uaktywniała się w każdym pokoleniu? Mogło tak być, wtedy brunet musiałby szukać jakichś przodków wspólnych z Voldemortem. Na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze, ale szukał. Prześledził całe drzewo genealogiczne od Slytherin'a aż po Voldemorta i jego matkę, ale nie znalazł tam ani jednego Potter'a. Co więcej jedna z gałęzi była niepełna. Co zdziwiło chłopaka to to, że drzewo jego ojca było o wiele bardziej dziurawe i kończyło się na Hardwinie Potterze. Nie było nawet nazwiska jego żony.

Wyjaśnienia mogły być dwa. Pierwszym było to, że nie zachowały się żadne informacje z dawniejszych czasów. Wydawało się to chłopakowi dziwne, zwłaszcza że takie informacje raczej były zabezpieczane oraz sprawdzane magią, niemniej jednak nie wykluczał takiej opcji. Drugim wyjaśnieniem było to, że ktoś skrzętnie próbował ukryć rodowód Potter'ów. I chociaż Harry nie chciał nawet o tym myśleć, podejrzewał, że to o to mogło chodzić. Zwłaszcza, że niejednokrotnie słyszał od Dumbledore'a, że jego rodzina wywodziła się od Godryka Gryffindora. Jeśli to nie znajdowało odwzorowania w legalnej księdze, to mogło być tylko i wyłącznie w nielegalnej.

Stąd też Harry pomyślał, że musiałby zdobyć taki nielegalny tom. A gdzie najłatwiej zdobyć coś nielegalnego? Oczywiście, że na Śmiertelnym Nokturnie. Brunet nawet nie musiał długo się zastanawiać nad wizytą w tej okropnej uliczce. Chęć wiedzy była o wiele silniejsza niż niechęć do obskurnej uliczki i możliwości spotkania w drodze na nią ludzi Dropsa. Tak bardzo chciał poznać prawdę, nie ważne, jaka by ona nie była, że nie dbał już praktycznie o nic.

Postukał przez chwilę długopisem w otwartą stronę notatnika, po czym zamaszystym ruchem zakreślił dręczącą go kwestię i dopisał na marginesie „Na Nokturn", po czym zatrzasnął zeszyt i ruchem różdżki odesłał go do pokoju.

Rozłożył się wygodniej na hamaku i przyjrzał się trzymanej przez niego różdżce. Różdżce jego matki. Wierzba, dziesięć i ćwierć cala. Bardzo elegancka i idealna do rzucania uroków. Pamiętał, jak Ollivander właśnie tak opisał tą różdżkę. Zapomniał tylko wspomnieć, że była ona również idealna do czarnej magii. Harry dowiedział się o tym w Chinach od tamtejszego wytwórcy różdżek, kiedy musiał kupić nowy futerał na nią. Drewno znane z uzdrawiającej mocy i rdzeń idealny do czarnej magii. Twórca tej różdżki musiał mieć specyficzne poczucie humoru.

O dziwo to właśnie ta różdżka pasowała Harry'emu lepiej niż różdżka jego ojca. Początkowo go to przerażało, ale po wizycie w Polsce, trochę mu przeszło. Polacy nie podchodzili powiem do gatunków magii tak sztywnie jak Anglicy. W ogóle starali się nie generalizować gatunków magii a tylko patrzyli na efekty i zamiary, jakie kierowały ich czarami, co dla Harry'ego wydawało się o wiele logiczniejsze. W końcu takie zwykłe zaklęcie tnące, jakiego uczono w Hogwarcie, jeśli użyć go na człowieku, może nawet zabić, a nie jest uznawane za czarnomagiczne. Brunetowi nawet przez myśl przemknęło, że brytyjskiej edukacji przydałaby się reforma.

Po chwili wpatrywania się w różdżkę, chłopak schował ją z powrotem do rękawa i powoli zaczął kierować się w stronę domu. Zgredek niedługo miał podać kolację, a Harry musiał jeszcze pomyśleć, jak udać się jutro na Nokturn i nie dać się złapać.

***

Harry odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że Mrużka przeniosła go dokładnie tam, gdzie chciał być- w uliczkę niedaleko Śmiertelnego Nokturna. Chłopak nie chciał pojawiać się bezpośrednio na tamtej ulicy, nie chcąc na kogoś przez przypadek wpaść, ale nie chciał też tłuc się przez Pokątną w razie gdyby gdzieś tam czaił się Szalonooki.

Naciągnął głęboki kaptur na głową i po ukradkowym rozejrzeniu się w obie strony, wyszedł na niecieszącą się dobrą sławą ulicę. Wiedział, gdzie powinien iść, chociaż nigdy nie był w szukanej przez siebie księgarni. Czy może raczej właściwszym byłoby określenie atykwariacie. Niejednokrotnie słyszał, jak ślizgoni mówili o tym miejscu między sobą, kiedy myśleli, że nikt ich nie słyszy.

Brunet szedł szybko przed siebie, starannie unikając łap wszystkich żebraków i podejrzanych typków, a serce waliło mu przy tym jak młotem. Jeśli ktoś by go tutaj rozpoznał, mógł być pewny, że wyląduje przed Voldemortem. A to równałoby się ze skróceniem o głowę. A Harry bardzo lubił położenie, w jakim się ona obecnie znajdowała.

W końcu dostrzegł szyld, którego stale wypatrywał i bez chwili zawahania wszedł do środka. Już miał odetchnąć z ulgą, kiedy za ladą zobaczył znajomą twarz. Siedziała tam ślizgonka tylko o rok młodsza od niego i z wyrazem bezbrzeżnego znudzenia na twarzy piłowała swoje i tak idealnie wypiłowane paznokcie. Mimo że nie zwracała na niego najmniejszej uwagi, Harry nie mógł się pozbyć wrażenia, że dziewczyna uważnie go obserwuje.

Starając się zachowywać najnormalniej jak w takiej sytuacji potrafił, Harry podszedł do regałów, wypełnionych księgami, zaczynając szukać tego, po co przyszedł.

W końcu, po kilku minutach nieustannego szukania i powoli mijającego stresu, znalazł to, czego szukał. Wyciągnął książkę z półki i ruszył do dziewczyny, starając się nie rozglądać nigdzie dookoła.

Już być może w Anglii, a na pewno we Francji zdał sobie sprawę z tego, że ma problem z panowaniem nad sobą podczas zakupów. Jeśli zbyt wiele się rozgląda, to więcej kupuje, nawet jeśli miałby tej rzeczy nie używać. To była chyba taka dziwna chęć posiadania, prawdopodobnie będąca pochodną od tego, że Dursley'owie zawsze wszystkiego mu odmawiali.

Położył księgę na ladzie, a dziewczyna tylko rzuciła na nią okiem, by zaraz przenieść wzrok na jego ukrytą pod kapturem twarz, której nijak nie była w stanie dostrzec. Przez chwilę milczała, wpatrując się w niego, jakby z nadzieją, że coś dostrzeże, po czym uśmiechnęła się pod nosem, wracając do piłowania paznokci.

- Dwa galeony i trzy sykle, Potter.- mruknęła.

Słysząc swoje nazwisko, chłopak spiął się, a w jego głowie zapaliły się naraz dwie czerwone lampki. Pierwsza z nich krzyczała „Ona wie! Problemy!", a druga starała się przekrzyczeć ją swoją dobrą radą „Nie panikuj!", do której nastolatek zaraz postanowił się zastosować.

Wyciągnął z sakiewki cztery złote monety i rzucił na ladę, zgarniając równocześnie księgę z blatu.

- Masz cztery galeony i nie było mnie tutaj.

Słysząc to, dziewczyna jeszcze bardziej się uśmiechnęła i zgarnęła zaraz pieniądze do kieszeni.

- Interesy z tobą to przyjemność, nieznajomy. Zapraszam ponownie.

Harry nie odpowiedział, tylko natychmiast opuścił antykwariat czując, jak serce chce mu wręcz wyskoczyć z piersi. Już miał schować się do wąskiej alejki i przy pomocy świstoklika wrócić do domu, kiedy coś odbiło światło, które poraziło go w oczy.

Z przymrużonymi powiekami automatycznie obserwował poruszający się kształt, a kiedy tylko uświadomił sobie kto to, poczuł niewyobrażalną wściekłość, cały jego widok przysłoniła czerwień. Kompletnie zapomniał, że chciał się stąd jak najszybciej ulotnić.

Nie mogąc się powstrzymać, ruszył za obserwowaną osobą, mocno chwytając ukrytą do tej pory w rękawie różdżkę i czekając na dogodny moment do ataku.

Sam wybiorę swoje przeznaczenieWhere stories live. Discover now