Rozdział 23

21 1 0
                                    

Warszawa, 17 marca 2019

Promienie słońca przedarły się przez żaluzję. Jęknęłam cicho. Przeciągnęłam się i powoli otworzyłam oczy. Leżałam w swoim łóżku. Pierwszy dobry znak. Miałam na sobie pidżamę. Drugi znak. W powietrzu unosiły się pozytywne wibracje. Trzeci dobry znak.

Obok spał Mateusz. Zły znak.

— Cholera!

Siatkarz mruknął coś pod nosem, przekręcił się na drugi bok i spał dalej. Ostrożnie, tak by go nie obudzić, wstałam z łóżka. Powlokłam się do kuchni, nalałam wody do szklanki i usiadłam przy stole. Mózg powoli zaczynał pracować. Godzina po godzinie przypominałam sobie wydarzenia z poprzedniego dnia.

— Zwariuję przez ciebie, Mati — mruknęłam, wspominając wieczór w klubie. — Ale dobrze, że przynajmniej rodzice się pogodzili. Jedną sprawę mam z głowy. Cholera, udało się, naprawdę się udało!

Z trudem powstrzymałam się przed uderzeniem w blat. Nie mogłam nie szczerzyć się jak głupia. Tym razem byłam pewna, że to koniec. Na samą myśl, że rodzice wszystko sobie wytłumaczyli, że tata powiedział mamie prawdę, miałam ochotę zatańczyć radośnie, wyjąć skrzypce zagrać, tak jak dawno nie grałam.

Powstrzymywał mnie tylko nadal śpiący Mateusz.

Wzięłam łyk wody i odetchnęłam głęboko. Czekała nas poważna rozmowa. Wiedziałam, że po wczorajszym wieczorze już nic nie będzie takie samo. Nie dość, że prawie wylądowaliśmy w łóżku, to jeszcze powiedziałam, że go kocham.

Naprawdę to powiedziałam.

— O, mamo...

Dopiero teraz dotarło do mnie, co to znaczy. Kocham... jeszcze nie dawno powtarzałam te słowa Theodorowi. Dziś już wiedziałam, że oszukiwałam samą siebie.

Czy teraz było podobnie? A może naprawdę kochałam Mateusza?

Przyjrzałem mu się uważnie. Wtulony w poduszkę znów wyglądał jak mały chłopiec. Pewnie, gdy się obudzi będzie miał kaca. Powinnam przygotować mu jakieś tabletki i może coś do jedzenia.

Martwisz się o niego — odezwał się cichy głos w mojej głowie. — I to nie pierwszy raz. Boisz się rozmowy z nim, ale nie chcesz uciekać. Nie chcesz znów go okłamywać. Bo to, co się wczoraj stało naprawdę ci się podobało. Z chęcią byś to powtórzyła.

— Zamknij się! — warknęłam.

Mateusz poruszył się niespokojnie, ale spał dalej.

— To jeszcze nic nie oznacza — mruknęłam już ciszej. — Przecież normalne jest, że martwimy się o ludzi, na których nam zależy.

Czyli zależy ci na nim? A to ciekawe. — Gdyby głos nie był tylko wytworem mojego sumienia, to pewnie uniósłby kpiąco brew.

Tak, zależy. Pogodziłam się z tym już dawno. Martwiłam się o jego zdrowie, uczucia, o każdy mecz i trening.

Przymknęłam oczy, przypominając sobie wszystkie spędzone wspólnie chwile. Każdy obejrzany odcinek, kawałek pizzy, wypad na kręgle i do kina. Z każdym wspomnieniem tylko uśmiechałam się szerzej. Chciałam by dzisiejszy wieczór był taki sam. Następny też. I każdy kolejny. Tylko przy Mateuszu mogłam spokojnie odetchnąć, tylko on sprawiał, że czułam się bezpieczna. Pod jego dotykiem drżałam, gdy całował mnie delikatnie, czułam się jak na kolejce górce.

I tak, gdyby nie telefon od Nicolasa, pozwoliłabym Mateuszowi na więcej. Oddałabym się mu i nie żałowała. Bo się w nim zakochałam. Tak po prostu zakochałam. Nie mogłam z tym dłużej walczyć.

Once Upon A DecemberWhere stories live. Discover now