Warszawa, 10 marca 2019
Wiecie, świat potrafi być porąbany. A życie jeszcze bardziej. Czasami rękami i nogami bronimy się przed przeznaczeniem, a gdy w końcu nadchodzi, ze zdumieniem stwierdzamy, że wcale nie jest takie złe.
Siedząc w jednej z Warszawskich kawiarni, z kubkiem czekolady w ręce i Mateuszem na przeciwko, czułam ulgę. Tak, taką prostą, zwyczajną ulgę. Spokój. Jakby nie istniały żadne podróże w czasie. Jakby rodzice wcale się nie kłócili. Jakby to nie ode mnie zależały losy całej rodziny.
W tamtym momencie liczył się tylko Mateusz. Znów swobodnie rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Znów śmialiśmy się z kompletnych głupot. Znów mogłam spojrzeć mu w oczy i nie czuć wyrzutów sumienia. Na moment stałam się normalną dziewczyną, miło spędzającą czas z chłopskiem.
Ale niestety nadszedł moment, gdy zegar wskazał szóstą. Przerażona zauważyłam, że jeśli zaraz nie wyjdę, to nie zdążę złapać mamy. A koniecznie musiałam z nią porozmawiać.
— Naprawdę nie możesz zostać? — zapytał po raz trzeci Mati, gdy szczelnie owijałam się płaszczem.
— Niestety, ale obowiązki wzywają. — Bezradnie rozłożyłam ręce. — Ale teraz, skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to chyba możemy umówić się na jutro, prawda? Kończę pracę o trzeciej.
— Przyjdę po ciebie o czwartej. — Uśmiechnął się chytrze.
Pokręciłam głową z udawaną dezaprobatą. Powinnam bać się, co takiego planuje, ale prawda była taka, że już nie mogłam się doczekać. Szczególnie, że dzisiejszy wieczór nie zapowiadał się kolorowo.
Na pożegnanie cmoknęłam Mateusza w policzek. Przynajmniej tak mogłam wynagrodzić mu wszystkie tajemnice.
Na szczęście o tej porze ruch w Warszawie był trochę mniejszy i już po pół godzinie byłam na miejscu. Usiadłam na ławce, a wzrok wlepiłam w drzwi starej kamienicy. Z piętra dochodziły stłumione dźwięki gitary i stukot obcasów.
Przymknęłam oczy. W mojej głowie znów pojawiły się obrazy z tych pięknych czasów, gdy też tańczyłam. Wtedy życie wydawało się takie proste. Miałam wszystko. Kochających rodziców, wkurzającego brata, prawdziwych przyjaciół i dwie pasje, którym zawsze mogłam się oddać. Czego mogłam chcieć więcej?
Gdy mama zmarła straciłam swoje życie.
Pokręciłam stanowczo głową. Nie mogłam o tym myśleć. Nie teraz. Musiałam skupić się misji. Musiałam zapewnić małej mnie chociaż te siedemnaście lat szczęśliwego życia. Zasłużyła.
Z zamyślenia wyrwało mnie ciche skrzypnięcie drzwi. Podniosłam wzrok, obserwując wychodzące tancerki. Większość była w wieku mamy i żadna nie zwróciła na mnie uwagi. Śmiały się z czegoś głośno, co chwilę poprawiając torby z długimi spódnicami.
Mama wyszła jako ostatnia. Rozpuściła już włosy i teraz falami spływały jej na ramiona. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak niesamowita była. Nie piękna. Ciężko było ją umieścić w kanonie piękności. Ale była niezwykła. Biło od niej niesamowite ciepło, miłość, a jednocześnie klasa, pewność siebie. Tata często powtarzał, że mama pociągała jedynie inteligentniejszych mężczyzn. Że ich fascynowała.
Teraz zrozumiałam, co miał na myśli.
— Polly? To ty? — Na mój widok prawie wypuściła torbę z rąk.
— Ta, to ja — Pospiesznie podniosłam się z ławki. — Przepraszam, że cię tak nachodzę, ale pomyślałam... Pomyślałam, że powinnyśmy porozmawiać.
YOU ARE READING
Once Upon A December
ספרות נוערCzy Pierrette wierzy w magię? Czasami. Gdy cofa się myślami do przeszłości. Gdy znów słyszy śmiech mamy, gdy widzi uśmiech taty. Gdy ogromny dom znów tętni życiem. Ale potem wraca do teraźniejszości. Do szarego, nudnego życia, w nudnym domu, w szar...