Rozdział 12

22 1 0
                                    

3 marca 2019

Choć mecz zakończył się wygraną Onico, to do mieszkania wracałam wykończona jak nigdy. Miałam ochotę tylko rzucić się na łóżko i przespać resztę życia. Mama uciekła z hali jeszcze za nim zaczęły się wywiady, więc tata nie miał pojęcia, że w ogóle przyszła. Ludzie na hali nie zauważyli zachowania Amelii, a przynajmniej starali się sprawiać takie wrażenie. Szczególnie, że tata jakby jej unikał. Może była jeszcze nadzieja, że przejrzy na oczy?

I naprawdę wróciłabym od razu do siebie, gdyby nie Mateusz. Który oczywiście robił wszystko by zaciągnąć mnie na pomeczową imprezę.

— No, proszę, proszę, proszę! — jęczał, robiąc minę smutnego szczeniaczka. — Nie możesz odmówić! Nie mnie! — prawie padł na kolana.

Przewróciłam z dezaprobatą oczami, ale co miałam zrobić? Odmówić? Gdy tak ładnie prosił? Przecież to złamałoby jego serduszko!

Więc się zgodziłam. Są poważniejsze rzeczy, które trzeba leczyć, niż problemy kardiologiczne jakiegoś tam siatkarza.

I w ten właśnie sposób, pół nocy spędziłam we włoskiej knajpce, zajadając makaron, pijąc wino i co chwila gryząc się w język. Impreza okazała się być raczej zwariowaną kolacją kilku porąbanych dwumetrowców, którzy nie potrafili bez siebie żyć. Był Shoe, Antoine, Kuba Kowalczyk, Janek Nowakowski i według Matiego brakowało tylko Andrzeja Wrona. Ale to akurat było całkowicie zrozumiałe. W końcu w domu czekała na niego moja jakże wspaniała cioteczka Joyce.

Bawiłam się dobrze. Naprawdę dobrze. Mateusz odprowadził mnie pod same drzwi. Jednak zamiast jak zwykle pożegnać się szybko i odbiec, długo staliśmy na wycieraczce, po prostu rozmawiając.

W końcu Mati odchrząknął nerwowo. Raz, drugi, trzeci. Uniosłam pytająco brew.

— To... Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś. — Z zakłopotaniem podrapał się po głowie.

— Można tak powiedzieć — roześmiałam się. — Przynajmniej mogłam zapomnieć o kilku... problemach — skrzywiłam się na samo wspomnienie Amelii.

— Masz na myśli naszą krokodylicę od PR-u — Mateusz jakby nagle spochmurniał, a mnie aż zatkało. Skąd wiedział?! — Nie rób takiej miny, przecież widzę, że się martwisz. Przejmujesz się problemami innych ludzi, bo jesteś cholernie empatyczna. Opiekujesz się bliźniakami, poznałaś Stephana i Stephanie, no i... kumplujesz się z Nicolasem.

To ostatnie ledwo przeszło mu przez gardło. Znów parsknęłam śmiechem.

— Nie wpadłaś na kamerę przypadkiem.

Westchnęłam cicho. Po części miał rację. Po części, bo moja troska nie wynikała oczywiście z empatii, ale z próby ocalenia własnej przyszłości.

— Dlaczego krokodylica? — rzuciłam.

— Daj spokój, my też nie jesteśmy ślepi — burknął, chowając ręce do kieszeni. — Ta wariatka od początku lepi się do Stephana. Przy nim jest miła i potulna, a na nas prycha. Wykorzystuje, że z niego dobry człowiek jest. Ale zarząd ją uwielbia. Pardon, prezes Gacek, nie zarząd. Jest w nią wpatrzony jak w obrazek. I chyba trochę zazdrosny, że kobitka lata za szanownym trenerem. Powiedzmy, że relacje na lini Stephane – Gato zawsze były ciężkie, ale teraz są napięte do granic możliwość.

— Przez Amelię?

— Przez całokształt.

Ze zrozumieniem pokiwałam głową. Słyszałam zarówno od taty, jak i Timiego, że sport to nie tylko to, co dzieje się na boisku. Że ludzie nie zapominają.

Once Upon A DecemberWhere stories live. Discover now