Rozdział 3

30 2 0
                                    

Warszawa, 15 luty 2019

Tak naprawdę to nie wiedziałam, czego spodziewałam się po przebudzeniu. Że to wszystko jednak okaże się głupim snem? Że obudzę się w domu, nawet w szpitalu, ale przynajmniej w swoim czasie? Że okaże się, że oświadczyny Theodora były dla mnie tak dużym szokiem, że straciłam przytomność?

Nic takiego się jednak nie stało. Gdy w końcu otworzyłam oczy nadal byłam w tajemniczym mieszkaniu w Warszawie. Za dnia wyglądało ono trochę przyjaźniej niż w nocy. No może po za kolorową spódnicą, która nadal wisiała w szafie.

Po kilkugodzinnym śnie mój mózg również był jakoś bardziej przyjazny dla otoczenia. Przynajmniej teoretycznie. Zaczął bowiem od jakże ambitnej decyzji, by w końcu zdjąć z siebie tę przeklętą sukienkę. Zaczynałam mieć odciski od ramiączek, a wierzcie mi, niezależnie od tego, w którym dziesięcioleciu się znalazłam, nie chciałam wyglądać jak zebra.

Choć z drugiej strony, zebry to takie sympatyczne zwierzęta. I mają w miarę spokojne życie. Nie muszą przejmować się podróżami w czasie. Chyba. Bo przyznam, że nigdy nie słyszałam o zabójczej zebrze skaczącej pomiędzy epokami.

Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu tuniki w szafie pasowały idealnie. Dodatkowo kwieciste wzory i delikatne koronki sprawiały, że zdawały się być wręcz stworzone dla mnie. Tak jakby zostały dosłownie wyjęte z mojej szafy. Dodatkowo na najwyżej półce znalazłam czarne legginsy i wysokie trampki.

Które oczywiście musiały mieć kształt mojej stopy. Co oznaczało, że wszechświat robi sobie żarty. I raczej nie dostanie za nie nagrody dla „Komika roku".

— Od teraz zachowujesz się jak dorosła, odpowiedzialna kobieta — powiedziałam swojemu odbiciu w wąskim lustrze. — Logicznie przeanalizujesz zaistniałą sytuację, wyciągniesz wnioski, a potem znajdziesz rozwiązanie.

Ta, a Walter się ustatkuje. Czy nie za wiele wymagam od wszechświata?

Jakże ambitny plan bycia poważną kobietą zaczęłam od zajrzenia do lodówki. Tata zawsze powtarzał, że myślenie na głodniaka kończy się kiepskimi pomysłami, a ja zamierzałam go słuchać. Niestety ten, kto zadbał o ubrania w szafie, zapomniał o jedzeniu. W lodówce znalazłam tylko jeden owocowy jogurt, który pożarłam łapczywie. W końcu do kolacji z Theodorem jednak nie doszło, więc chyba miałam prawo być głodna?

Gdy już odhaczyłam jedzenie ( Ciekawe, czy jest jakieś biuro podróży zajmujące się podróżami w czasie? Powinnam zgłosić reklamacje! Toż to skandal, by na pięciogwiazdkowej wycieczce nie było porządnego jedzenia!).) jeszcze raz rozejrzałam się po mieszkaniu. Oprócz głównego pokoju była tu jeszcze mikroskopijna łazienka. Nie znalazłam w niej żadnego puchatego ręcznika czy też mojej ukochanej różowej szczoteczki.

Przejechałam językiem po zębach. Ile wytrzymają bez czyszczenia? Trochę na pewno. Ale jeśli naprawdę cofnęłam się w czasie, to nie miałam zamiaru zabijać ludzi oddechem.

Stanęłam więc przed kolejnym jakże fascynującym wyzwaniem — jak w legalny sposób za darmo zdobyć szczoteczkę i pastę do zębów.

Z tym problemem poradziłby sobie chyba tylko Interpol.

I nagle m nie oświeciło. Przecież w portfelu była jakaś kasa.

Masochistycznie przywaliłam sobie w czoło, a potem wróciłam do salonu.

I tam znów zamarłam. Torebka wisiała na wieszaku na drzwiach, czyli tam, gdzie zostawiłam ją poprzedniego dnia. Tylko, że obok wisiał płaszcz. Czerwony, z czarnymi guziczkami. Pod nim stały niskie, zimowe buty. Może i byłam trochę otumaniona, ale miałam pewność, że te dwie rzeczy pojawiły się w nocy.

Once Upon A DecemberWhere stories live. Discover now