~58~

1.1K 77 48
                                    

Wszystko ma swoją przyczynę – powtarzałam sobie kiedyś. Wiele razy. Naprawdę wiele.

Jakiś powód. Czy wszystko miało swój powód? To tak, jakby powiedzieć, że wszystko ma jakieś skutki – a nie wszystko ma.

Ludzie od lat tłumaczyli sobie to losem i jego srogą wolą lub Bogiem. Zależy od wiary i człowieka.

Jednak jak długo będę żyć, już nigdy te cztery słowa nie przejdą mi przez myśl, nigdy nawet ich nie wypowiem.

Wszystko miałoby mieć swoją przyczynę? – każde nieszczęście, śmierć kolejnego dziecka w Afryce, kolejne wybuchy bomb, wulkanów, pożary, śmierć niewinnych ludzi, samobójstwa i choroby – to miałoby mieć jakiś sensowny powód?

Pomyślmy. Jak można się czuć, kiedy przychodzisz do lekarza, on przepowiada ci śmierć. Dlaczego? Dlatego, że masz to zapisane w losie. I tyle.

Na świecie było tyle przypadków, że ktoś zginął w młodym wieku, gdy miał przed sobą świetlaną przyszłość – miał talent, mówił paroma językami, posiadał wielkie ambicje i zaangażowanie. Jednak umarł.

Sama znałam kiedyś pewnego chłopaka. Gdy byliśmy młodsi, chodziliśmy razem do klasy. Pewnego dnia w wakacje dostałam telefon od jednego z rodziców mojej koleżanki.

„Twój przyjaciel umarł". – tą chwilę zapamiętam na zawsze. Podobnie było z moim ukochanym bratem.

Nigdy nie będę potrafiła zapomnieć tego momentu, gdy zastałam mamę zapłakaną w kuchni z toną chusteczek w ręku. I tego, co później powiedziała:

„To przez ciebie".

Tak właśnie mijało moje życie. Od śmierci do śmierci.

Dlatego w pewnym momencie zwyczajnie zdałam sobie sprawę, że to było zwyczajnie bez sensu. A wytłumaczenie miałam jedno: to nie ludzie wokół byli chorzy.

To ja miałam depresję. Lęk.

I uświadomił mi o tym Taehyung. Jednak największy kryzys przeżyłam, gdy tamtego pamiętnego poranka do moich drzwi zapukał Jungkook. Razem z Jinem i Yoongim.

Akurat siedział ze mną wtedy Tae. Chciałam ich wpuścić, ale wtedy, gdy podniosłam wzrok, dostrzegłam łzy w oczach całej trójki. Najmłodszy nie mógł sobie poradzić z emocjami, stał do nas plecami i opierał się o maskę auta, którym przyjechali. Najstarszy patrzył mi w oczy tym spojrzeniem – wzrokiem nie tamtego, wiecznie rozbawionego Kima Seokjina, którego znałam – a wzrokiem dorosłego, zmęczonego życiem człowieka. Min patrzył wszędzie, ale nie na mnie. Dłonią zasłaniał sobie usta, z których wydobywał się ciszy szloch, oczy miał czerwone.

To nie byli ci ludzie, których znałam. To było to, co z nich zostało.

-To się dzieje, Blue – powiedział Seokjin, wzrok miał pusty, niedowierzający. Te słowa nie chciały wyjść z jego ust, które nerwowo przygryzał.

I później już wszystko działo się niczym we mgle i spowolnionym tempie – pamiętam, jak wbiegaliśmy do samochodu, jak chłopak odpalił silnik i nie zważając na wszelkie znaki drogowe, zajechał pod szpital, w którym ostatnio spędzaliśmy więcej czasu niż w domu.

Wszystko działo w pośpiechu. Weszliśmy do szpitala, omijaliśmy wszystkich lekarzy, którzy chcieli nas zatrzymać, pielęgniarki i zdezorientowanych pacjentów. Kierunek był jeden: sala numer dwanaście.

Byłam cała w nerwach, trzęsłam się, a moja warga nie chciała przestać drżeć. To było najgorsze uczucie na świecie, moje serce biło szybko, z myślą, iż może być już za późno.

The last photography |K.ThOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz