Wszystko ma swoją przyczynę – powtarzałam sobie kiedyś. Wiele razy. Naprawdę wiele.
Jakiś powód. Czy wszystko miało swój powód? To tak, jakby powiedzieć, że wszystko ma jakieś skutki – a nie wszystko ma.
Ludzie od lat tłumaczyli sobie to losem i jego srogą wolą lub Bogiem. Zależy od wiary i człowieka.
Jednak jak długo będę żyć, już nigdy te cztery słowa nie przejdą mi przez myśl, nigdy nawet ich nie wypowiem.
Wszystko miałoby mieć swoją przyczynę? – każde nieszczęście, śmierć kolejnego dziecka w Afryce, kolejne wybuchy bomb, wulkanów, pożary, śmierć niewinnych ludzi, samobójstwa i choroby – to miałoby mieć jakiś sensowny powód?
Pomyślmy. Jak można się czuć, kiedy przychodzisz do lekarza, on przepowiada ci śmierć. Dlaczego? Dlatego, że masz to zapisane w losie. I tyle.
Na świecie było tyle przypadków, że ktoś zginął w młodym wieku, gdy miał przed sobą świetlaną przyszłość – miał talent, mówił paroma językami, posiadał wielkie ambicje i zaangażowanie. Jednak umarł.
Sama znałam kiedyś pewnego chłopaka. Gdy byliśmy młodsi, chodziliśmy razem do klasy. Pewnego dnia w wakacje dostałam telefon od jednego z rodziców mojej koleżanki.
„Twój przyjaciel umarł". – tą chwilę zapamiętam na zawsze. Podobnie było z moim ukochanym bratem.
Nigdy nie będę potrafiła zapomnieć tego momentu, gdy zastałam mamę zapłakaną w kuchni z toną chusteczek w ręku. I tego, co później powiedziała:
„To przez ciebie".
Tak właśnie mijało moje życie. Od śmierci do śmierci.
Dlatego w pewnym momencie zwyczajnie zdałam sobie sprawę, że to było zwyczajnie bez sensu. A wytłumaczenie miałam jedno: to nie ludzie wokół byli chorzy.
To ja miałam depresję. Lęk.
I uświadomił mi o tym Taehyung. Jednak największy kryzys przeżyłam, gdy tamtego pamiętnego poranka do moich drzwi zapukał Jungkook. Razem z Jinem i Yoongim.
Akurat siedział ze mną wtedy Tae. Chciałam ich wpuścić, ale wtedy, gdy podniosłam wzrok, dostrzegłam łzy w oczach całej trójki. Najmłodszy nie mógł sobie poradzić z emocjami, stał do nas plecami i opierał się o maskę auta, którym przyjechali. Najstarszy patrzył mi w oczy tym spojrzeniem – wzrokiem nie tamtego, wiecznie rozbawionego Kima Seokjina, którego znałam – a wzrokiem dorosłego, zmęczonego życiem człowieka. Min patrzył wszędzie, ale nie na mnie. Dłonią zasłaniał sobie usta, z których wydobywał się ciszy szloch, oczy miał czerwone.
To nie byli ci ludzie, których znałam. To było to, co z nich zostało.
-To się dzieje, Blue – powiedział Seokjin, wzrok miał pusty, niedowierzający. Te słowa nie chciały wyjść z jego ust, które nerwowo przygryzał.
I później już wszystko działo się niczym we mgle i spowolnionym tempie – pamiętam, jak wbiegaliśmy do samochodu, jak chłopak odpalił silnik i nie zważając na wszelkie znaki drogowe, zajechał pod szpital, w którym ostatnio spędzaliśmy więcej czasu niż w domu.
Wszystko działo w pośpiechu. Weszliśmy do szpitala, omijaliśmy wszystkich lekarzy, którzy chcieli nas zatrzymać, pielęgniarki i zdezorientowanych pacjentów. Kierunek był jeden: sala numer dwanaście.
Byłam cała w nerwach, trzęsłam się, a moja warga nie chciała przestać drżeć. To było najgorsze uczucie na świecie, moje serce biło szybko, z myślą, iż może być już za późno.
CZYTASZ
The last photography |K.Th
Fanfiction,, - Spójrz na mnie, nawet jeśli miałoby to być twoje ostatnie beztroskie spojrzenie w moją stronę. Powiedz, jak bardzo mnie nienawidzisz, wyznaj wszystko, co leży ci na sercu. Wyzywaj mnie, ile chcesz. Krzycz, kłóć się. Obrażaj mnie. Mów prawdę. Ca...