Rozdział 39

359 66 3
                                    

– Widzę, że coś się rodzi między tobą i Jamesem – odzywa się Dan po piętnastu minutach jazdy autobusem.

Opiera głowę o zagłówek krzesła, a oczy trzyma zamknięte. Nie rozumiem, jakim cudem jest mu wygodnie, siedząc w ten sposób. Ten pojazd cały się buja.

Jest dobrze po szóstej rano. To najdłuższa impreza, na jakiej byłam. Trzęsę się z zimna z powodu wczesnej godziny i wycieńczenia organizmu. Nie zmrużyłam oka od ponad dwudziestu godzin, a w dodatku całą noc przetańczyłam i spożyłam duże – jak na mnie – ilości alkoholu. Oczywiście, jak zwykle, tak cudownie wybrałam się na imprezę, że mało brakowało, a wracałabym tylko w sukience, w której przyszłam, a wtedy chyba zamarzłabym na kostkę do lodu. Nie miałam nawet kogo okraść – Dan i James byli tylko w koszulach. Na całe szczęście urodziny odbywały się u jubilata i takim sposobem zadłużyłam się u kolejnego mężczyzny – Keith dał mi swoją czarną bluzę z polaru. Nie jest wiele ode mnie wyższy, więc można by nawet pomyśleć, że ten ciuch należy do mnie.

Chowam dłonie w rękawach i zaciskam je w pięści, trzymając materiał od wewnątrz. Zbieram się, żeby odpowiedzieć przyjacielowi. Przytaknąć lub zaprzeczyć. W ostatniej chwili jednak rezygnuję. Nie zamierzam tego komentować. Mam w głowie zbyt dużo myśli, a w sercu roi się od przygnębiających ilości uczuć. Nie potrafiłabym tego chaosu wyrazić słowami.

– Spotkamy się wieczorem, gdy się wyśpimy? – pytam zachrypniętym głosem.

Za dużo śpiewu, za dużo picia. Za dużo.

– Jasne.

Zarzuca rękę na moje siedzenie. Przykładam do niej swój policzek, ale jest mi niewygodnie, ponieważ autobus cały czas nami podrzuca. Boję się również, że mogłabym niechcący się zdrzemnąć, a muszę pilnować przystanków. Wyprostowuję się i oglądam widoki za oknem.

Wysiadamy i mamy jeszcze kawałek do przejścia. Żegnamy się przed swoimi domami, po czym wracamy każde do siebie. Nie mam zamiaru wchodzić głównym wejściem, ponieważ nie wiem, czy furiata nie ma w środku.

Otwieram drzwi balkonowe, a kiedy jestem już w sypialni, spuszczam wszystkie rolety, by łatwiej było mi zasnąć. Najszybciej, jak potrafię wyskakuję z sukienki i nawet nie trudzę się układaniem jej, tylko zostawiam w miejscu na podłodze, w którym ją zrzuciłam. Rzucam się na łóżko i słyszę jeszcze dźwięk telefonu, który oznajmia przyjście wiadomości, ale jest już za późno. Odpływam.

Budzi mnie pukanie do drzwi. Nie mam pojęcia, która może być godzina, bo w moim pokoju panuje mrok, który sama zorganizowałam. Boję się, że to niechciany gość w postaci ojca... Od ataku na Jamesa nie rozmawiałam z nim i wolałabym nie spotkać go teraz, gdy czuję się nie najlepiej.

Podnoszę się z łóżka i wduszam przycisk, by rolety podjechały na górę. Wciąż jest dzień.

– Kto tam? – pytam, żeby móc się przygotować.

– Dan. Otwórz wreszcie! – rozkazuje.

– Czekaj, ubiorę się.

Jestem wczorajsza do granic możliwości, nie przeczesałam nawet włosów, nie mówiąc już o umyciu twarzy! Sięgam po kosmetyczkę, otwieram drzwi, ale nie wpuszczam mojego przyjaciela do środka, tylko ciągnę go za sobą do łazienki.

Oczywiście Dan zupełnie nie wygląda, jakby całą noc imprezował. Jest odświeżony, ładnie ubrany i wypachniony. Na jego obliczu nie widać śladu zmęczenia. Jakim cudem zdążył się wyspać i wyszykować? Ja czuję się, jakbym spała piętnaście minut. Jest mi tylko odrobinę lepiej!

Szczotkuję zęby, zmywam resztki makijażu, rozczesuję włosy, a przyjaciel siedzi na wannie i przygląda się całemu rytuałowi. Pytam się go, która godzina, a on odpowiada, że siedemnasta. Jestem w szoku! Spałam dziesięć godzin, a zupełnie się tak nie czuję. Zaczyna mi burczeć w brzuchu i uświadamiam sobie, że coś bym zjadła.

Dream Big #1 ✔ 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz