rozdział 4

5.2K 235 25
                                    

Kolejny dzień, który zdaje się jeszcze bardziej męczący niż poprzedni. Od kiedy ostatnio widziałam Matta, minął tydzień. Żaden z nas się nie odzywał ani nie narzucał. Szczerze mówiąc, nie dziwię mu się, że nawet nie raczy się odezwać. Zapewne sama czułabym zażenowanie w takiej sytuacji, a co dopiero nie miałabym odwagi zadzwonić. Jak co rano siedzę w kuchni, popijając pyszną kawę, a jej cudowny zapach otacza całe pomieszczenie. Wstaję od stołu, aby odłożyć pustą już szklankę do zlewu. Idę w kierunku salonu chcąc obejrzeć jakiś serial i na chwilę oderwać się od rzeczywistości.

– Co robisz? – pytam Maye, a moja brew unosi się ku górze. Od kilku lat nie tknęła pędzla. Nie tknęła go od czasu śmierci jej ojca.

– Maluje – odpowiada krótko. Moja twarz nie potrafi ukryć zdziwienia. Okej co jej się stało?

– Widzę. – Podchodzę bliżej niej – dawno tego nie robiłaś – szepce, uważnie jej się przyglądając.

– Tęskniłam za tym. – Spogląda na mnie ukradkiem, po czym robi kolejne pociągnięcia pędzlem.

Szeroki uśmiech wskakuje na moją twarz. Nic nie odpowiadam, siadam na kanapę i w ciszy jej się przyglądam. Cieszy mnie to, że znów do tego wraca. Dotąd pamiętam, jak jeszcze rok temu było jej trudno dotknąć jednego z pędzli. Teraz maluje jak gdyby nigdy nic. Odwracam wzrok i zaczynam skakać po kanałach. W pewnym momencie mój telefon daje o sobie znać. Marszcząc, brwi wyjmuje telefon z kieszeni. Odbieram.

– Dzień dobry. – Słyszę dobrze znany mi głos. Matthew.

– Dzień dobry – odpowiadam krótko – przepraszam, ale nie mam ochoty na rozmowę... – zaczynam, ale mi przerywa.

– Długo wahałem się z tym, czy zadzwonić... Chciałem panią przeprosić – mówi poważnym głosem, a ja mam cały czas ochotę rozłączyć się i rzucić tym telefonem o ścianę.

– A więc słucham – mówię nieco oschłym tonem, co wydaje mi się, że peszy go to jeszcze bardziej. Dobrze mu tak.

– Może da się pani zaprosić na kawę? Tak w ramach przeprosin. – Słyszę w jego głosie lekkie zawahanie się, jak i może trochę poczucie winy?

– Nie, dziękuję. Do widzenia. – Chce już odłożyć słuchawkę, ale morderczy wzrok mojej przyjaciółki oznaczający "porozmawiaj z nim, albo ja to zrobię". Cicho wzdycham i odpowiadam – dobrze, o której? - pytam, patrząc na zegarek.

– Może być trzynasta? – pyta z nadzieją w głosie. Co mu tak nagle zależy? Najpierw pieprzy się z jakąś "laską", a potem zależy mu na rozmowie z jakąś zwykłą opiekunką jego córki.

– Może – odpieram, po czym odkładam telefon.

Wstaje z miejsca i idę do kuchni. Sięgam po jabłko ze szklanej miski i biorę kęs.

– Więc? – pyta, stojąc tuż przede mną.

– Spotkam się z nim o trzynastej – odpieram, patrząc w okno.

– I dobrze. Przynajmniej już sobie wszystko wyjaśnicie. – Opiera się o blat z delikatnym uśmiechem.

– Ja nie mam mu nic do wyjaśniania. – Trzymam się swojego zdania, a ona tylko przewraca oczami i idzie do łazienki umyć pędzle.

Z salonu widać jej stary zestaw malarski. Sztaluga, zestaw farb i fartuch, którego używała za każdym razem, gdy malowała. Przyglądam się jej obrazowi, który wywołuje zaskoczenie na mojej twarzy. Co prawda malowała dobrze, ale nie wiedziałam, że po przerwie będzie malowała jeszcze lepiej. Chyba że coś mnie ominęło. Obraz przedstawiał parę siedzącą na brzegu rzeki. Niebo było lekko zachmurzone, a ich twarze nie wyrażały żadnych uczuć. Patrzyli w dal, jakby szukali szczęścia. Stoję, gapiąc się w dzieło jakieś dziesięć minut, bo Maya staje tuż za mną i łapie moje ramię.

Pomóż mi odnaleźć siebie [Zakończone]Where stories live. Discover now