20

5.7K 267 37
                                    

Długopis z niebieskim wkładem, zarezerwowany jedynie do notatek w zeszycie od biologii, kręcił się pomiędzy moimi palcami, które wydawały się nie słuchać moich ostrzeżeń, że nauczycielka nie będzie tym zadowolona i nadal bawiły się przedmiotem. Całkowicie się ze mną nie liczyły, ale nie ugodziło mnie to tak, jak za pierwszym razem, gdy mnie upomniano. Teraz byłam do tego przyzwyczajona, że niektóre części mojego ciała działały bez zgody mojego umysłu.

Im dłużej wskazówki zegara powieszonego przy samym wyjściu zdawały się nie poruszać nawet o milimetr, przekonywałam się do myśli, że nawet mój własny umysł buntuje się przeciw mnie i kieruje mnie na kręte ścieżki, które wcale nie prowadziły do Rzymu, a do Alfaversum, a akurat zniknęła mi ochota należenia do tego świata i plując sobie w brodę przypominałam sobie słowa Hale'a o tym, abym nie wtrącała się w sprawy nadprzyrodzonego świata, jeśli do niego nie należę.

Nie potrafiłam jednak wtedy przyjąć do wiadomości faktu, że jedyne, co mogę zrobić, to słuchać opowieści brata, obrabowanych z nieprzyjemnych dla mojego ucha fragmentów. To Scott należał do nadprzyrodzonego świata, nie ja. To, że był ze mną spokrewniony wcale nie czyniło jego spraw moimi. 

Wpatrując się tępo w nóżkę krzesła kolesia obgryzającego leniwie swój ołówek, zagryzłam dolną wargę. No tak, powinnam się tego spodziewać, że kiedyś będę miała przez to kłopoty. Tylko dlaczego moje problemy musiały być aż tak bardzo nakierowane na Dereka Hale'a, który chyba starał się z całych swoich nadprzyrodzonych sił być tym wielkim problemem niosącym za sobą inne, małe kłopoty, które będą zaprzątać moją głowę? Mogłam tylko powiedzieć, że był strasznym uparciuchem i dążył do celu.

Zadzwonił dzwonek, który wybudził mnie z letargu i zmusił do rozejrzenia się wokół siebie. Scott, siedzący kilka ławek dalej, właśnie wstawał ze swojego miejsca, obdarzając mnie jednym z tych swoich nieśmiałych, chłopięcych uśmiechów, zarezerwowanych dla podatnych na jego urok dziewcząt i dla swojej nadopiekuńczej siostry, która teraz odwróciła głowę w stronę okna, uznając, że nie będzie z nim rozmawiać. 

Bo właśnie tak sobie postanowiłam, odkąd skrzyżowałam swoje spojrzenie ze szkarłatnymi tęczówkami pewnego feralnego bruneta, a godzinę później dowiedziałam się, że Scott wiedział o tej nagłej zupełnie dla mnie niezrozumiałej zmianie statusu i w dodatku wydawał się wściekły jedynie za to, że Hale go okłamał. Nie mogłam uwierzyć, że bardziej przejmuje się tym, że nie może pozbyć się swojego wilczego przekleństwa (kolejna sprawa, o której zamierzał mi wspomnieć chyba tylko wtedy, gdy się dowiem) niż tym, że Derek kogoś zabił.

Brunet podchodził do tego ze względnym spokojem, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że powinnam trzymać się od niego z daleka. Tym razem na dobre. 

Myślę, że powtarzałam to sobie przynajmniej kilkanaście tysięcy razy, odkąd tylko wyszłam w pośpiechu z lasu, a z dwa razy więcej próbowałam usunąć ze świadomości fakt, że nie będę mogła. Dlaczego? A no dlatego, że Scott nie zamierzał odpuścić i pomimo tego, że starał się udawać, że z całego serca nienawidzi Hale'a, wiedziałam, że nadal są ze sobą związani jakimś dziwnym, wilczym, sznurkiem. 

Tak, jak ja. Oczywiście nasz sznurek nawet sam wiedział, że nie powinien nas trzymać, ale i tak nie zamierzał zrezygnować ze swojego powołania. Wrzynał się w mój nadgarstek, przypominając mi o masach rzeczy, za które również powinnam nienawidzić Dereka, ale w tym samym czasie podsuwał mi pod nos to przyjemne uczucie, gdy nasze usta się zetknęły. 

Nie, nie czułam przysłowiowych motylków w brzuchu, z  czego bardzo się cieszyłam, bo, po pierwsze, to by oznaczało, że stoję po kolana jak ostatnia idiotka w zbiorniku z miłosnymi kłopotami zmieszanymi z nadprzyrodzonymi problemami, a Derek dalej uparcie ciągnie mnie na dno, a po drugie — nie zamierzałam gościć w jelitach żadnych owadów, nie ważne, jak piękne by były. 

judge normality [DEREK HALE][PISANE NA NOWO]Où les histoires vivent. Découvrez maintenant