12

5.3K 263 7
                                    

Jeśli przyznawano by nagrodę, za największą liczbę syczeń na lekcji, dostałabym ją właśnie ja. Brooke (czyli ja), ta uparta dziewczyna, uznała, że skoro jej rany już nie krwawią, to spokojnie może pójść na lekcje, aby zaraz po nich udać się do lekarza i zabawić się w tajnego agenta, aby w jakiś czarodziejski sposób ominąć własną matkę, która pewnie będzie stała na recepcji. Trochę się przeliczyłam, jeśli myślałam, że noga nie będzie mnie boleć. Wczoraj wieczorem jeszcze mi tak nie dokuczała, ale byłam pewna, że to dlatego, że miałam dość spory wzrost adrenaliny.

Cudem uniknęłam siedzenia godzinę po lekcjach, gdy na chemii przeklęłam głośno, gdy Stiles siedzący za mną z całej siły uderzył swoim plecakiem o moją łydkę. Próbowałam udawać, że nic takiego nie zrobiłam, ale musiałam to jeszcze połączyć z mordowaniem chłopaka wzrokiem, aby przekazać mu, że na przerwie go zabiję. Oczywiście na przerwie go nawet nie spotkałam (podejrzewam, że tchórz uciekł), dlatego ciesząc się końcem zajęć, szłam właśnie w kierunku wyjścia ze szkoły, aby jak najszybciej złapać kogoś, kto zechce mnie podwieźć do szpitala.

— Brooke! — krzyk mojego brata zdołał się jakoś wydostać z hałasu, który robili uczniowie liceum i wpaść do mojego ucha. Chociaż miałam wielką ochotę udawać, że go nie słyszę i iść spokojnie dalej, odwróciłam się do niego, cicho wzdychając. Scott przepchnął się przez pierwszoklasistów i stanął koło mnie z małym uśmieszkiem na twarzy. — Szukałem cię cały dzień.

— Mieliśmy dziś razem trzy lekcję — przypomniałam mu, patrząc nie niego bliżej nie określonym wzrokiem. Coś, jak mieszanka znudzenia, złości i oczekiwania na powód zaczepienia mnie. — A, no i mieszkasz w pokoju obok, jakbyś zapomniał.

— Wyszłaś dziś szybciej ode mnie, a na przerwach nie mogłem cię złapać — wyjaśnił, przypominając mi o tym, jak bezczelnie wyszłam z domu, aby zdążyć na autobus. Rano wizja jechania z moją nogą na rowerze jakoś mnie nie napawała ekscytacją. — Uznałem, że bardzo dużo rzeczy przed tobą ukrywałem, dlatego chcę cię poinformować, że dziś mamy taką jedną akcję i jeśli chcesz nam pomóc, to...

— Dzięki, ale nie — odpowiedziałam, kryjąc dumę z tego, że bez marudzenia posłuchałam się Hale'a (co równocześnie mnie lekko degustowało) i odmawiam pomocy w nadprzyrodzonych sprawach. Mężczyzna mógł mieć trochę racji. Jeśli Scott naprawdę będzie potrzebował pomocy, to jej mu udzielę, ale teraz, z moją nogą na nic bym mu się nie przydała. — Muszę jeszcze pójść do lekarza, aby zajął się moją nogą. Zaczyna naprawdę boleć.

— Och... — wydawał się zdziwiony i lekko zawiedziony. Nie przejęłam się tym zbytnio, bo właśnie próbowałam powstrzymać pierwszoklasistę od zderzenia się ze mną, co pewnie nie najlepiej przeżyłaby moja noga. — No dobra. Stiles może cię podwieźć.

— Stiles? — uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie, że zapomniałam trochę na niego nakrzyczeć. — Czemu nie?


Idąc przez szpitalny korytarz pełen oczekujących na wizytę ludzi, próbowałam schować leki przeciwbólowe do torebki, ale równocześnie wyciągnąć telefon, który, jak na złość, postanowił poleżeć sobie na samym dnie. Musiałam nieźle wyglądać, idąc przed siebie na oślep i grzebiąc w torebce. Brooke McCall i torebkowa ekspedycja poszukiwawcza! To by się sprzedawało...

— Nie jestem pewna, Nie mogę tak po prostu udostępniać tego komputera. Są tu prywatne dane i dokumenty.

Natychmiastowo przestałam grzebać w torebce i uniosłam głowę do góry. Tylko jedna kobieta ma tak ciepły i grzeczny głos, a jest nią moja mama. Przychodząc tu, udało mi się ją uniknąć, bo na recepcji była jakaś inna, chyba nowa pielęgniarka, która dopiero zaczęła tu pracę, więc, na moje szczęście, nie mogłaby poinformować mojej matki o mojej wizycie u lekarza, ale teraz? Pewnie siedzi na krześle i uważnie się rozgląda. Zawsze tak robi.

— Muszę tylko coś sprawdzić, jestem kolegą Scotta — kolejny głos był podejrzanie znajomy.

Ryzykowałam, ale i tak wyjrzałam zza ściany, aby przyjrzeć się "koledze Scotta". Zmarszczyłam brwi, gdy zauważyłam, że to Jackson, osoba, którą mój brat wymieniłby na liście przyjaciół jako ostatnią i to pewnie jeszcze pod przymusem umieszczenia go w takim spisie. Próbowałam powstrzymać chęć podejścia do chłopaka i zapytania się go, co, do cholery, kombinuje, przypominając sobie, że moja mama nadal stoi za biurkiem z niepewnym wyrazem twarzy.

— No dobrze, ale tylko chwilę — zgodziła się niechętnie, wpuszczając uradowanego chłopaka na swoje miejsce, aby chwilę potem zniknąć za drzwiami prywatnego pomieszczenia.

Nie mogłam uwierzyć, że moja mama mogła okazać się tak naiwna. Chyba po jej powrocie do domu będę musiała jej zrobić szkolenie z asertywności i ze spisu przyjaciół i wrogów Scotta, bo jak tak dalej pójdzie, to moja mama dostanie posadę ochroniarza prezydenta i wpuści terrorystę do jego gabinetu. Moja wyobraźnia czasami mnie przeraża.

Co jednak chciał Jackson? Dlaczego skłamał i co szuka w szpitalnym komputerze? Te pytania postanowiłam pozadawać sobie później, może zaraz po tym, jak zniknę z budynku. Korzystając z tego, że mojej mamy nie ma za biurkiem, ruszyłam najszybciej w stronę wyjścia.

Miałam tylko nadzieję, że lekarz nie powiadomi o "zabiegu" mojej mamy, bo skłamałam, że kobieta o tym wie, a zaprzyjaźniony pracownik w to uwierzył.

W końcu wyszłam na zewnątrz, a chłodny wiatr, który podczas mojego pobytu w budynku znacznie się wzmocnił, zaczął zabawiać się moimi włosami, rozrzucając je na wszystkie strony świata. Próbowałam dodzwonić się do Stilesa, mając nadzieję, że po mnie podjedzie i do Scotta, który mógłby zabrać mnie w jakiś sposób na swoim rowerze. Obaj nie odbierali i obaj mnie zdenerwowali równie mocno. Po chwili przypomniało mi się, że Scott mówił coś o jakieś akcji, więc pokiwałam lekko głową i ruszyłam do domu na piechotę, mając nadzieję, że noga nie będzie mnie aż tak boleć.

Idąc przez puste ulice Beacon Hills, zastanawiałam się, czego chciał Jackson. Rozumiem, że przedstawił się mojej mamie, jako kolega Scotta, myśląc, że ty przekona ją do udzielenia mu zgody (co, jak na złość, podziałało), ale czy nie ma własnego komputera w domu? Albo komórki? Ta sprawa nie dawała mi spokoju.

Nagle usłyszałam, jak jakiś samochód pędzi przez drogę, łamiąc nie jedne przepisy drogowe. Przepraszam bardzo, ale naoglądałam się zbyt wielu filmów katastroficznych, więc zawsze, widząc jakiegoś pirata drogowego, dobrze wiem, żeby się odsunąć od drogi jak tylko można, aby zmniejszyć szanse potrącenia. Nigdy nie wiadomo, co wpadnie takiemu do głowy.

Odsunęłam się więc w najdalszy skrawek chodnika i spojrzałam, na pędzące auto. Był to czarny samochód, dziwnie znajomy. Gdy tylko zatrzymał się przede mną, już wiedziałam, że stoi przede mną Camaro Dereka. Szyba od strony kierowcy zniknęła w specjalnym otworze, a mi ukazała się głowa Scotta.

— Wsiadaj! — krzyknął, a ja, dalej nieco oszołomiona, złapałam za klamkę i otworzyłam tylne drzwiczki, wchodząc szybko do środka.

Po chwili poczułam, że na kimś się opieram, a gdy tylko zobaczyłam na kim, od razu się odsunęłam. Nie mogli rozstawić tu jakichś znaków informujących, że siedzi tu Hale? Rozejrzałam się po samochodzie i zauważyłam, że na siedzeniu pasażera siedzi Stiles, który gorączkowo zerka do tyłu. Również spojrzałam przez ramię, chcąc sprawdzić, czego on tam wypatruje. Zaraz jednak wbiłam się w fotel, bo mój brat wcisnął gaz i znowu próbował zwrócić uwagę policjantów.

— To jest ta wasza akcja? Łamiecie przepisy drogowe? — zapytałam, znowu zerkając przez tylną szybę. Nikt nas nie gonił, żaden wilkołak czy samochód. Dlaczego aż tak się spieszyli?

— To dość długa historia — odpowiedział Stiles, zmuszając mojego brata do skrętu w lewo. 



judge normality [DEREK HALE][PISANE NA NOWO]Where stories live. Discover now