16

5.4K 250 6
                                    

Derek nie dawał śladu życia, co zaczynało mnie z lekka irytować. To ja mu mówię, aby na siebie uważał, a ten znika i nie raczy się odezwać. Nie odbiera od Scotta, co mogę brać za najprawdziwszy powód, że coś mu się stało. Równie dobrze mogłabym zwrócić się o pomoc do Stilesa, ale wiedziałam, że wszystko by wypaplał Scottowi. A przecież nie chciałam, aby dopytywał się, o co chodzi i dlaczego nagle się zainteresowałam Hale'em.

Wkradając się do pokoju Scotta wiedziałam, że jeśli mnie nakryje, musiałabym na poczekaniu wymyślać wymówkę, a ostatnio nie radziłam sobie najlepiej z kłamstwami. Podejrzewałam, że to dlatego, że brat wyczuwał moje tętno i za każdym razem, gdy próbowałam go okłamać on wiedział, że to robię. To mnie dezorientowało.

Wkradłam się, ale gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że spisanie numeru Dereka nie jest wielkim grzechem. Ten uparty gbur nigdy by mi go nie dał, ale ja miałam swoje sposoby. Korzystałam z tego, że Scott naprawiał rower w garażu.

Jak zawsze miałam problem z wpisaniem hasła, czasami miałam wrażenie, że zmieniał je każdego dnia, jakby przewidywał, że pewnego dnia się dobiorę do jego telefonu. W końcu jednak urządzenie ustąpiło, a ja musiałam przewrócić oczami na widok zdjęcia Allison. Doprawdy żałosne, mógłby dać sobie z nią spokój.

Weszłam w kontakty i odszukałam jego numer. Ze sprawnością zawodowca wpisałam cyfry do mojej komórki. Z każdą kolejną sekundą na mojej twarzy pojawiał się zwycięski uśmieszek. Udało się.


Bal. To jedno słowo potrafi zmusić mnie do wykrzywienia mojej twarzy w niezadowolonym grymasie. Sukienki. To słowo wykrzywia mój grymas jeszcze bardziej. Znalezienie partnera na bal. To akurat nie słowo, ale rzecz niemożliwa dla panny McCall.

Zawsze budziłam się dosłownie kilka dni przed balem i zawsze wszyscy już byli umówieni, a nie chciałam tańczyć z jakimś długowłosym chłopakiem z kółka informatycznego, który rzucałby ciekawostkami o komputerach na prawo i lewo. Wolałam przesiedzieć całą imprezę przy stoliku w otoczeniu mojej samotności i wyobraźni. Mogłam sobie wymyśleć wspaniałego tancerza, który nie interesuje się komputerami, ma ciekawe hobby i, co najważniejsze, też jest taki zapominalski, jak ja.

Niestety nikt taki nie istniał i choć wiedziałam o balu kilka tygodni przed, wybrałam się po sukienkę dopiero dwa dni przed wydarzeniem. Wszystkie najlepsze oczywiście zostały wykupione, więc czułam się wyjątkowo niefajnie siedząc przy stoliku ubrana w niebieską suknię na grubych ramiączkach i ciemnym gorsecie. Gdy połykałam łyki wody czułam się tak, jakby dawka cieczy zatrzymywała się w klatce piersiowej; musiałam wziąć o rozmiar za małą. Ekstra.

Sunęłam wzrokiem po tańczących parach. Wszystkie dziewczyny wydawały się być w siódmym niebie, lecz ja nie widziałam w tym nic wspaniałego. Tańczysz, pijesz poncz i próbujesz nie zwymiotować, gdy partner kręci tobą jak pralka bębnem.

Kroplą, która przelała czarę był widok Stilesa z Lydią Martin. Nawet on miał kogoś do tańca! Czy mogło być jeszcze gorzej? Sfrustrowana wstałam od stołu i ruszyłam do wyjścia z sali gimnastycznej. Drewniana podłoga, o którą uderzały moje szpilki, wiedziała, że jutro będzie mocno porysowana. Mentalnie jej współczułam, ale zanim zdążyłam ją pocieszyć, zatrzasnęłam za sobą drzwi sali i ruszyłam korytarzem w stronę swojej szafki.

Przewidziałam, że nie zabawię tu długo, dlatego zabrałam za soba sportową torbę z ciuchami na zmianę. Kto tu jest mądry? Ty, Brooke. Pokiwałam głową, notując sobie w mentalnym notesie, że powinnam przestać gadać sama ze sobą.

Wyciągnęłam torbę z szafki i skierowałam się z nią do toalety. Pozostawione na korytarzu balony utrudniały mi do niej dostęp i chyba przebiłam szpilką jeden z nich, co wywołało, według mnie, ogromny hałas, ale w końcu złapałam za klamkę toalety i z cichym westchnięciem ulgi zamknęłam za sobą drzwiczki kabiny. Rzuciłam torbę na sedes i zaczęłam ściągać z sobie sukienkę, co do najłatwiejszych nie należało. W końcu jednak suknia wylądowała na podłodze, a ja zaczęłam naciągać na siebie czarne jeansy i białą koszulkę.

— Żartujecie sobie ze mnie? — zapytałam, gdy przeszukując torbę w poszukiwaniu tenisówek zdałam sobie sprawę, że zostawiłam je w domu. — Nie mogę mieć aż tak wielkiego pecha...

Potrząsnęłam torbą, ale wypadła z niej tylko paczka gum do żucia. Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową i spojrzałam na szpilki. Chyba naprawdę mam pecha.

Wsunęłam je ponownie na nogi i pakując suknię do sportowej torby, wyszłam z łazienki. Nie lubiłam chodzić w szpilkach, ale teraz byłam na nie skazana. Chyba wolałam mieć odciski, niż poranione stopy.

Wszyscy byli zajęci balem i nikt nie zauważył, jak wychodzę ze szkoły, szamocząc się z zamkiem torby i uciekającym materiałem niebieskiej sukni.


— Bal. Kto to w ogóle wymyślił? — mamrotałam pod nosem, idąc chodnikiem jednej z bogatszych ulic Beacon Hills. — Równie dobrze mogłam nie ruszać się z domu. Zamówiłabym tonę kalorycznego jedzenia, a później płakałabym, że jestem gruba. To brzmi jak plan. Dlaczego go nie wykorzystałam?!

Westchnęłam, nie mogąc uwierzyć, że znowu do siebie gadam, tym razem, o zgrozo, na głos. Miałam tylko nadzieję, że żaden mieszkaniec tej ulicy nie otworzy okna i nie nakrzyczy na mnie za zakłócanie ciszy nocnej. Muszę tylko przejść obok kilku domów i trafię na moją ulicę. Następnie...

Zatrzymałam się i zaprzestałam planowania drogi do domu, gdy usłyszałam męski krzyk, przesiąknięty bólem. Rozejrzałam się wokół siebie, już zaczynając się modlić, aby żaden Alfa nie wyskoczył mi zza krzaków, gdy zauważyłam, że z okienka piwnicy, jednego z większych domów, wypływa ciepłe światło, które co kilka sekund zmienia się na chłodne w akompaniamencie krzyków.

Zmarszczyłam brwi i ruszyłam w stronę okienka, rozglądając się dookoła. Na posesji nie było żadnego psa, a nawet jeśli był, na pewno uciekł, bo dom nie był ogrodzony. Jeśli przyłapie mnie właściciel, będę udawać pijaną, zadzwoni na policję, a pan Stilinski odwiezie mnie do domu.

Podeszłam do okienka i ostrożnie zajrzałam do piwnicy. Rozchyliłam usta, powstrzymując się od zdziwionego krzyku. W piwnicy tego eleganckiego domu, przywiązany do wysokiej, metalowej siatki, przebywał Derek Hale, który nie wyglądał na osobę pełną sił.

Od razu zaczęłam myśleć, co powinnam teraz zrobić. Muszę znaleźć telefon i zadzwonić po policję i to jak najszybciej bo...

Nie zdążyłam nawet poklepać się po kieszeniach, bo jakiś obcy mi mężczyzna złapał mnie jedną ręką w pasie, a drugą przyłożył jakąś brudną szmatę do ust i zaczął ciągnąć mnie do wejścia do piwnicy.




judge normality [DEREK HALE][PISANE NA NOWO]Där berättelser lever. Upptäck nu