Chapter XXII

517 46 2
                                    


Asteria

Stałam w sukni ślubnej i patrzyłam w lustro. Była idealna pod każdym względem. Nie była biała, jak klasyczne suknie. Była beżowa i miała pięknie zdobiony gorset, podkreślała wcięcie w talii ozdobnym pasem. Dół był luźno puszczony, składał się z kilku warstw i ciągnął się aż do ziemi. Nie miałam klasycznego welonu. Na ramionach zarzucony miałam delikatny materiał, z którego zrobiony był dół sukni. Szkoda, że okoliczności, w których ją włożyłam nie są takie, o jakich marzyłam w dzieciństwie.

O 23:30 przyszło po mnie dwóch elegancko ubranych elfów. Zaprowadzili mnie do bogato ozdobionego powozu, po czym zajęli miejsca z przodu. Spojrzałam na swoje dłonie, kiedy rozsiadłam się wygodnie na miękkiej kanapie. Zaczęły się trząść. Położyłam je na kolanach i zaczęłam się modlić do wszystkich bogów o jakich kiedykolwiek słyszałam. Marzyłam o tym, żeby to wszystko okazało się snem. Jednym, wielkim koszmarem. Zamknęłam oczy licząc, że jak je otworzę, będę leżała w swoim łóżku. Nic takiego jednak się nie stało. Znajdowałam się w przyzdobionym kwiatami powozie w sukni ślubnej. W oczach zaczęły zbierać się łzy. Nie pozwoliłam im wypłynąć. Byli jeszcze Ibbie i Kai. Siostra nie pozwoli mi na tak wielkie poświęcenie. Prędzej zajęłaby moje miejsce.

Nagle krajobraz za oknem przestał się ruszać. Dojechałam na miejsce. Drzwi się otworzyły. Stał za nimi Ellis w idealnie skrojonym garniturze. Wystawił dłoń w moją stronę, którą ujęłam i z jego pomocą wysiadłam. Znajdowaliśmy się w miejscu, gdzie przyszłam na świat, bawiłam się z rodzeństwem, poznałam stojącego u mego boku Elfa, z którego wraz z siostrą uciekłyśmy i w miejscu, z którym spędziłam wspaniały dzień z Nim. Z mężczyzną, który totalnie zawrócił mi w głowie, i który musi patrzeć na to wszystko. Stanęliśmy na końcu granatowego dywanu. Przede mną rozstawiony był rząd krzeseł, które zajęte były przez pozostałe elfy. Na samym czele siedzieli przyjaciele przywiązani do krzeseł.

Mieliśmy zrobić pierwszy krok w stronę prowizorycznie przygotowanego ołtarza i mojej przyszłości, która zaczęła powoli doprowadzać mnie do depresji, kiedy usłyszałam za sobą znajomy głos.

- Stop! - Odwróciłam się i ujrzałam Ibbie ubraną w piękną bordową sukienkę. Ten widok dobił mnie jeszcze bardzie. Czyżby nasz plan nie wypalił?

- Jeżeli myślisz, że staniesz nam na drodze, to się grubo mylisz. - Zanim Ellis zdążył przywołać swoich ludzi, moja siostra ponownie się odezwała.

- Nie mam zamiaru. Mam już dość uciekania. Do tego ślubu powinno dojść już dawno temu. Chciałam dać siostrze coś na szczęście. - Wyciągnęła z torebki grzebień do włosów z pięknym kamieniem, który już gdzieś widziałam. - To rodzinna pamiątka. - Podeszła do mnie i prosiła, żebym się nachyliła. Spełniłam jej prośbę i poczułam jak wkłada mi go we włosy. Z tym, że ten przedmiot nigdy nie należał do naszej rodziny. Szepnęła mi jeszcze do ucha. - Pamiętaj, prosto w serce. - Odsunęła się i ruszyła środkiem, zajmując miejsce obok związanej Eleny.

Udało się? Była tutaj. Kai też musiał być. Nie puściłby jej samej prosto w paszczę lwa. Nagle obudziła się we mnie nadzieja. Ibbie była moim małym promyczkiem, którego nikt nie miał siły zgasić. Lepsze jutro jest na wyciągnięcie ręki, a ja nie miałam zamiaru tej szansy zaprzepaścić. A ten grzebyczek miał mi w tym pomóc, pomimo tego, że wyglądał na delikatny i nie nadawał się do obrony.

Ponownie poczułam silny uścisk na swojej dłoni. Zostałam delikatnie pociągnięta do przodu. Szliśmy między siedzeniami, pozdrawiani przez kolejnych gości. Mój wzrok utkwiony był jednak w mężczyźnie, który siedział na samym przedzie. Zerkał na mnie co chwila i nieudolnie próbował uwolnić się z więzów. Uśmiechałam się do niego i kręciłam głową, żeby przestał. Spojrzał na mnie zawiedziony i zły, ale zaprzestał swoich starań. Minęłam go, zatrzymałam się pod wielkim łukiem i odwróciłam twarzą do Ellisa.


Mężczyzna uśmiechnął się podle i już otwierał usta, żeby zacząć całą te szopkę, kiedy  wokół nas i wszystkich gości pojawił się ognisty krąg, a powietrze przeciął pierwszy kołek wystrzelony z broni Matta Donovana. Mężczyzna wyszedł zza drzew w towarzystwie Bonnie Bennett i zaczął strzelać po kolei do podnoszących się ze swoich miejsc elfów. Bonnie w tym czasie zaklęciem rozwiązała liny, które zaciskały się wokół przyjaciół. Enzo natychmiast podbiegł do mnie i odciągnął od Ellisa. Zaczęliśmy kierować się w stronę Bonnie, ale wyrwałam rękę z mocnego uścisku Brytyjczyka. Ten odwrócił się szybko w moja stronę.

- Trzeba go zabić. Innej okazji już nie będzie. - Kiwną głową i bez słowa sprzeciwu ruszył za mną. Nie miał zamiaru odstąpić mnie już nawet na krok.

Zaczęłam przedzierać się z powrotem na środek polany, powalając co chwila każdego, który odważył stanąć mi na drodze. Rozejrzałam się szybko. Enzo i ja zostaliśmy rozdzielni, Ibbie walczyła z dwoma osobnikami, Bonnie skutecznie zabijała zaklęciami tych, którzy zbliżyli się do niej choćby na metr, a Matt właśnie przeładowywał broń. Nagle z zarośli wyskoczyło całe moje rodzeństwo razem z Kaiem. Rebeka i Elijah pilnowali Kaia, który szeptał zaklęcia, które miały osłabić Ellisa, a Klaus i Kol zaczęli wzrokiem przeszukiwać pole walki, przy okazji dołączając do pozostałych.

W jednej chwili zostałam przyparta do najbliższego drzewa, a przy moim gardle pojawiło się ostrze. Ellis wzmocnił swój uścisk i spojrzał mi w oczy. Jego własne wyprane były z wszelkich pozytywnych emocji. Biła od niego czysta nienawiść.

- Sprytne. Naprawdę sprytne, ale ja cię znajdę wszędzie. Choćbyś wlazła pod największy głaz jaki spotkasz na swojej drodze, wyciągnę cię i już nie będzie tak miło. Jesteś piękną i upartą kobietą, ale każdy ma swoje granice. Byłem ci w stanie wybaczyć numer jaki wywinęłaś mi 1893 roku, ale tego ci nie daruję. - Zaczął przesuwać ostrzem po moim gardle, kiedy został ode mnie brutalnie oderwany. Dzięki zaklęciom Kaia, Elijah i Klaus byli w stanie unieruchomić mściwego elfa. Zablokowali mu ręce i powalili na ziemię. Ellis klęczał przede mną, a jego wzrok mógłby zabijać. Podeszłam do niego, wyjmując grzebień z włosów.

- Zajmij mi miejsce w piekle. Zapewne dopiero tam się spotkamy.

Wbiłam grzebień w miejsce, gdzie powinno znajdować się serce. Bałam się, że cienkie ząbki połamią się, kiedy trafią na umięśnioną klatkę piersiową mężczyzny, ale grzebyk zatopił się w jego ciele po sam klejnot, z którego zaczęło wychodzić zielono – niebieskie światło. Zdziwienie na twarzy Ellisa mówiło samo za siebie. Moi bracia odsunęli się od elfa i stanęli obok mnie. Jego powieki zaczęły powoli się zamykać. Po chwili padł na ziemię, a jego ciało stanęło w ogniu. Wszystko wokół nas zaczęły trawić płomienie, włącznie z resztą elfów, tych martwych i wciąż żywych. My natomiast staliśmy na środku i patrzyliśmy na wszystko nie dowierzając własnym oczom.

To koniec

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

To koniec. To nareszcie koniec. Już nigdy więcej uciekania i oglądania się za siebie. Niewiele myśląc podbiegłam do Enzo i rzuciłam się mu w ramiona. W końcu czułam się bezpiecznie. W objęciach tego właśnie mężczyzny. Złapałam go za twarz i pocałowałam. Pocałunek trwał tak długo, dopóki nie zabrakło nam tchu. Spojrzałam prosto w jego ciemne oczy.

- Co powiesz na drugą randkę?

We must save each other [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now