Chapter VIII

910 63 1
                                    




Asteria

Następnego dnia wszyscy wstaliśmy dość późno. Dzięki szybkiemu metabolizmowi nie odczuliśmy wypitego wczoraj alkoholu. W powietrzu było za to czuć coś innego. Zmieszanie. Ibbie przez całe śniadanie nie odezwała się nawet słowem i niepodniosła wzroku ze swojego talerza. Widziałam, że Kai co chwila posyła jej krótkie spojrzenia, ale również nic nie powiedział. Wstałam od stołu.

- No dzieciaczki, ja lecę załatwić nam wstęp do domu Lockwood'a. Nie pozagryzajcie się. - Ibbie popatrzyła na mnie.

- Może pojadę z tobą? - Zapytała pełna nadziei.

- Nie. Idę przekonać do siebie urocza Amy. Może tak Matt zaufa nam trochę bardziej. - Krzyknęłam wychodząc z domu. Chciałam zostać i zobaczyć jak potoczy się akcja między tą dwójką, ale niestety, przyjemności później.

Skierowałam się do szpitala. Po drodze skoczyłam do jednego sklepu i teraz na siedzeniu obok leżała duża pluszowa Panda. Zajechałam pod szpital, wzięłam mojego tymczasowego towarzysza i skierowałam się do sali przyszłej pani Donavann. Zapukałam i zaglądnęłam do środka. Na mój widok dziewczyna spięła się. Weszłam pewnie do pomieszczenia i położyłam misia w nogach łóżka. Usiadłam na krześle i przejrzałam się ciężarnej kobiecie.

- Wyglądasz już o wiele lepiej. - Uśmiechnęłam się przyjaźnie i wskazałam na pluszaka. - Prezent dla przyszłej mamy.- Amy podniosła się delikatnie.

- Matt powiedział, że nie można Ci ufać. Czego więc tu szukasz? - Wrogość i niepewność odczuwalna była z każdym jej słowem.

- Na pewno nie kłopotów. Chciałam zobaczyć jak się czujesz i czy z małą wszystko w porządku. Gdybym chciała cię zabić, nie wyciągałabym Cię z tego samochodu i nie przywiozła tutaj. Spokojnie. Nie mam złych zamiarów i zaczynam żałować, że zamiast misia nie przyniosłam ze sobą gałązki oliwnej. - Na te słowa dziewczyna zaśmiała się i trochę rozluźniła. - Jak więc się czujecie?

I tym oto sposobem uciekły mi dwie godziny z życia. Ta dziewczyna okazała się naprawdę świetną osobą, godną zaufania i oddaną. Zaryzykowałam i opowiedziałam jej co nas tu spotkało. Wysłuchała mnie, nie przerywając i nie zadając pytań. Dowiedziała się również co nas tu sprowadziło. Trochę się na początku gubiła, ale cierpliwie i powoli tłumaczyłam jej do czego może za niedługo dojść. Później zeszłyśmy na trochę luźniejsze tematy. I w ten sposób mijał nam czas. Ona się nie nudziła sama w szpitalu, a ja mogłam porozmawiać z kimś innym niż moja siostra, którą kocham nad życie, ale ponad 1000 lat spędzonych z jedną osobą daje się we znaki.

Przyszła pora się zbierać. Zapytałam jeszcze czy nie ma na coś ochoty prócz szpitalnego jedzenia i kiedy usłyszałam cichą prośbę o lody i ogórki, zasalutowałam i udałam się do najbliższego sklepu. Kupiłam zamówione produkty i dorzuciłam butelkę soku z marchwi i pomarańczy.

Wychodząc ze sklepu z kimś się zderzyłam. Zachwiałam się, ale w pionie utrzymały mnie silne ręce.

- A kogo moje oczy widzą? To chyba przeznaczenie.

- Enzo? Przepraszam, nie zauważyłam Cię. - Udałam zmieszaną. W końcu nie mogę dopuścić do zdemaskowania.

- Będę w stanie Ci to wybaczyć przy filiżance herbaty. - Uśmiechnął się w sobie tylko znany sposób, ale nie puścił mnie. Cofnęłam się odrobinę.

- Jesteś bardzo miły, ale nie mam czasu. Może innym razem.

- Nie daj się prosić. - Pokręciłam tylko głową.

- Przykro mi, ale na prawdę nie mogę. - Wyswobodziłam rękę z jego uścisku, ale zanim go minęłam i ruszyłam do szpitala dodałam szybko. - Obiecuję, że przy kolejnym spotkaniu jakoś ci to wynagrodzę.

To było dziwne i na swój sposób nawet urocze. Kto by pomyślał, że spotka mnie kiedyś coś takiego. Wchodząc do sali Amy zobaczyłam, że bawi się misiem. Odłożyłam jej zakupy, życzyłam powrotu do zdrowia, zostawiłam kontakt do siebie w razie jakichkolwiek problemów i wyszłam.


Ibbie

Po wyjściu Asterii, wzięłam jakąś książkę i wyszłam z nią na taras. Rozsiadłam się na drewnianej huśtawce i zaczęłam czytać. Musiałam zająć czymś myśli. Nie mogłam pozwolić, żeby wkradła mi się do głowy wczorajsza sytuacja z Kaiem. Zaczęłabym ją analizować, a tego nie chcę. Próbowałam się skupić na lekturze, ale słyszałam jak mężczyzna chodzi po swoim pokoju. To było nie do wytrzymania. Odrzuciłam więc książkę i poszłam się przejść.

Nawet nie wiedziałam dokąd nogi mnie niosą, dopóki nie stanęłam nad niewielkim jeziorem. Usiadłam na brzegu i rzucałam kamienie do wody. Robiłam to automatycznie, bo w mojej głowie zaczęła przebijać się pewna myśl. Jak mogłam dopuścić do wczorajszej sytuacji? Przecież Kai jest wcieleniem zła. Narcystycznym dupkiem, którego nikt i nic nie obchodzi. Po chwili jednak odezwał się drugi głos, mówiący, że przecież nie różnimy się aż tak. Też mam krew na rękach. Starałam się wyprzeć to wszystko, ale z marnym skutkiem. Zła na siebie rzuciłam kamień na środek jeziora. Zaraz obok niego wpadł kolejny. Poderwałam się na równe nogi i odwróciłam. W niewielkiej odległości stał jak zwykle idealnie wyglądający Kai. Jego wzrok utkwiony był we mnie.

- Śledzisz mnie?

- Od wczoraj coś nie daje mi spokoju. Czuje się dziwnie.

- Co takiego? Jesteś głodny? Lodówki w piwnicy po brzegi wypełnione są workami z krwią. - Przez chwilę zaczęłam się bać, że mężczyzna ucieknie i rzuci się na jakiegoś mieszkańca miasteczka.

- Nie, to nie to. Poza tym, już się poczęstowałem. - Uśmiechnął się.

- Więc z czym masz problem? - Zapytałam już lekko poirytowana.

- Z Tobą. Dlaczego nie mogłem przez Ciebie usnąć? Dlaczego ciągle o tobie myślę? - Z każdym pytaniem robił krok w moją stronę. - Co zrobiłaś, że ledwie byłem w stanie zjeść śniadanie? Ja kocham jeść, ale przez Ciebie nie mogłem się nawet zmusić do tej czynności. Dlaczego wkurza mnie, że uciekasz wzrokiem jak na Ciebie spojrzę? - Odległość między nami zmniejszyła się do metra. - I dlaczego mam ochotę robić rzeczy, o jakie nigdy wcześniej się nie podejrzewałem? - Spojrzałam na niego niepewnie.

- Na przykład jakie?

Ale Kai nie odpowiedział. Po prostu wpił się w moje usta i zaczął zachłannie całować. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. W chwili, kiedy oddałam pocałunek, zostałam przyparta do drzewa. Jedną dłonią objął mnie w pasie, a druga wplątał we włosy przyciągając mnie do siebie jeszcze bardziej. Objęłam go wokół szyi. Pocałunek nie należał do delikatnych, wręcz przeciwnie. Był dziki, namiętny. Dokładnie jak Kai.

Oderwał się od moich ust i zaczął z pocałunkami schodzić niżej. Od żuchwy, brody, aż po szyje. Odchyliłam głowę dając mu dostęp do najczulszych miejsc na karku. Złapałam go za włosy i delikatnie pociągnęłam za końcówki. To go chyba sprowadziło na ziemię, bo odskoczył ode mnie próbując złapać oddech.

- O tym właśnie mówię. Miałem ochotę zrobić to od wczoraj. I nie tylko to. - Patrzyłam na niego i nie mogłam nic odczytać z jego twarzy. To było dziwne i na pewno jeszcze bardziej komplikowało nasze relacje, ale teraz nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać.

- Więc zrób.

Tym razem to ja do niego podeszłam. Poczułam ulgę i szczęście, że nie uciekł, odsunął się czy zaprotestował. Ponownie złączył nasze usta, ale tym razem nie miałam zamiaru pozwolić mu się wycofać. Dałam się ponieść chwili i nie chciałam niczego żałować.

We must save each other [ZAKOŃCZONE]Où les histoires vivent. Découvrez maintenant