Chapter XV

639 51 1
                                    


Asteria

Siedziałam przy stoliku i popijałam drinka, o którego poprosiłam kelnera. Przyglądałam się tańczącym parom. Widziałam jak wszyscy nasi dawni znajomi patrzą niepewnie na Kaia i Ibbie, którzy najwidoczniej olewali wszystko co się działo wokół oprócz muzyki. Po chwili i muzyka była im totalnie niepotrzebna, bo stali na środku i się całowali. No nareszcie! - pomyślałam i powróciłam do obserwowania reszty gości z uśmiechem na ustach. Stefan z zaciśniętą szczęką rozglądał się, intensywnie szukając konkretnej osoby. Najwyraźniej chodziło o mnie, bo gdy nasze spojrzenia się spotkały, mogłam niemal poczuć jak cały się spina. Puściłam mu oczko i delikatnie pomachałam. Caroline podążyła za jego wzrokiem, po czym szepnęła mu coś na ucho. Zaśmiałam się. Wywoływany przeze mnie chaos, co lubię najbardziej. Napawanie się tą chwilą przerwał bardzo znajomy mi głos.

- Co taka piękność robi sama przy stoliku? - Spięłam się. Nie Jego miałam nadzieję dzisiaj spotkać. Opróżniłam swojego drinka i wstałam.

- Wyobraź sobie, że spędza miło czas. A teraz wybacz, ale przejdę się po ogrodzie. Sama.

- To byłoby niegrzeczne z mojej strony, jeżeli bym ci na to pozwolił. Pozwól więc, że ci potowarzyszę. Mamy sporo do nadrobienia. - Wyciągnął ramię w moją stronę, ale nie ruszyłam się z miejsca czujnie obserwując mężczyznę.

- Co ty tu robisz, do cholery? Nie wiesz, że nie jesteś tu mile widziany? - Zaczęłam się denerwować. Ellis był niebezpieczny, a ja nie miałam zamiaru zostawać z nim sam na sam.

- Tak samo jak ty. Z tego co wiem, spalili cię na stosie. Szkoda mi ich. Mieli na wyciągnięcie ręki taki potencjał, a teraz będą musieli umrzeć. - Na ustach mężczyzny zagościł uśmiech, który nie zaliczał się do kategorii pogodnych i ciepłych uśmiechów. Jego niemalże srebrne oczy były jak zwykle puste i zimne.

- Nikt nie będzie umierał. Masz zamiar terroryzować całe miasto żeby osiągnąć swój cel? Żyje tutaj całkiem spora liczba istot, które ci na to nie pozwolą. Ale jeżeli chcesz znać moje zdanie, możesz puścić Mystic Falls z dymem. Jest mi to obojętne.

- I właśnie dlatego pasujemy do siebie idealnie. Kiedy to do ciebie dotrze? Możemy mieć u stóp cały świat. - Pokręciłam głową i odwróciłam się znikając w tłumie. Tak bardzo chciałam uciec od tego mężczyzny, że nie zwróciłam uwagi na jego ostatnie słowa. - I tak będziesz moja.

Musiałam się oddalić i to jak najszybciej. Przede wszystkim musiałam zabrać stąd przyjaciół. Skoro Ellis tu jest, Amy i Matt nie są bezpieczni. Wiem do jakich rzeczy jest zdolny i coraz częściej zaczynałam odczuwać strach. To uczucie powróciło raz jeszcze, kiedy ktoś objął mnie w pasie i wciągnął do pustego namiotu dla orkiestry. W myślach zaczęłam układać plan obrony, ale odwiodły mnie od niego dwa dobrze znane mi słowa.

- Witaj kochana. - Byłam zaskoczona. Sądziłam, że po wszystkim będzie trzymał się ode mnie jak najdalej. Słysząc jego kojący głos, strach zniknął w ułamku sekundy. Odskoczyłam jednak od Brytyjczyka i stanęłam w bezpiecznej odległości.

- Enzo? - Jak zwykle wyglądał perfekcyjnie, ale w tym wydaniu to określenie, to było stanowczo za mało. Idealnie skrojony garnitur podkreślał dobrze zbudowaną sylwetkę, biała koszula sprawiła, że prezentował się wręcz nienagannie, niczym członek rodziny królewskiej, a czarny krawat podkreślał ciemne jak gwieździsta noc oczy.

- We własnej osobie. Tęskniłaś? - Posłał mi swój zniewalający uśmiech i zaczął się zbliżać.

- Sądziłam, że wystarczająco cię odstraszyłam. Myślałam, że cię tu nie będzie.

- I nie było, ale Damon napisał, że się pojawiliście. Nie odbierałaś telefonu, nie mogłem cię znaleźć, nawet czar Bonnie nic nie dał. To była jedyna okazja, żeby cię złapać. Dlaczego nic nie powiedziałaś?

- Bo nie ma się czym chwalić. Dzięki Klausowi nasze nazwisko nie kojarzy się dobrze. Poza tym, takich rozmów nie przeprowadza się przez telefon. - Rozejrzałam się szybko, ale wokół nie było kompletnie nikogo. - Po co mnie szukałeś?

- Chciałem cię zobaczyć. - Odległość między nami zmniejszyła się do metra. Powstrzymałam go, wyciągając przed siebie rękę. - Poza tym, myślę, że jakoś bym to zniósł. Bezpośredni kontakt z twoim rodzeństwem miałem dopiero kilka dni temu. Są na swój sposób uroczy. Chyba każdy Mikaelson taki jest.

- To nie jest zabawne Enzo. Nie zdziwię się, jak po ostatniej akcji będą chcieli was zabić. - Mężczyzna ujął moją dłoń i pocałował, po czym splótł nasze palce. Nasze oczy się spotkały, a z jego ust nie schodził uśmiech.

- Ja też nie. Ale kto by się tym na chwilę obecną przejmował?

Lorenzo położył drugą dłoń na moim policzku. Zaczął się przybliżać. Nagle, jak za sprawą jakiejś paskudnej na tę sytuację klątwie, zatrzymał się. Dzieląca nas przestrzeń zmniejszyła się do dosłownie paru centymetrów. Mężczyzna co chwila jednak zerkał na moje usta. To była gra i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Kolejny ruch należał do mnie, a ja nie zawahałam się nawet przez minutę. Przyciągnęłam go do siebie za krawat i pocałowałam. Enzo smakował mieszanką szampana i bourbonu, i czułam, że pasował do niego idealnie, a ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Uwolnił nasze splecione dłonie i objął mnie, przyciągając jeszcze bliżej. Pocałunek był delikatny i był zapowiedzą wielu niezapomnianych chwil. Tym razem nie odsunął się, a wręcz przeciwnie, pogłębił pocałunek. Był pewny siebie i miałam wrażenie, że jego usta są stworzone specjalnie dla mnie. W tamtym momencie nie byłam w stanie powiedzieć ile to trwało. Minutę, godzinę, wieczność. Wiedziałam jednak, że mógłby trwać i trwać. Z powodu braku powietrza byłam zmuszona odsunąć mężczyznę od siebie. Pociągnęłam go delikatnie za włosy, po czym usłyszałam przyjemne mruknięcie. Enzo pocałował jeszcze kącik moich ust, oparł swoje czoło o moje i spojrzał mi w oczy.

- Mówiłem ci już, że wyglądasz olśniewająco? - Zaśmiałam się.

- Ja zawsze wyg... - Przerwał mi jednak czyjś krzyk i zamieszanie na zewnątrz.


We must save each other [ZAKOŃCZONE]Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt