7 - "M-mordować?"

Start from the beginning
                                    

Wszak cisza została rozwiana stukotem lakierków. Dokładniej - dwóch par lakierków. Zza framugi wyłoniła się znana mi zgraja. Tylko, w dość nietypowych strojach z tackami w rękach. Nietypowych, ponieważ Jackson miał owinięty wokół bioder biały fartuszek, a Jinyoung z tą samą tkaniną, jednakże niedbale przewieszoną przez ramie. Chyba nie pozwolił, aby wcisnęli go w ten kawałek otoczonej koronką szmatki. Obaj odziani czymś, podobnym do fraków. Wyglądali jak przykre podróbki kelnerów z ekskluzywnych restauracji.

Walczyłem sam ze sobą, by nie wybuchnąć śmiechem.

- Coś ty im zrobił? – Zwróciłem się do ich szefa.

- Skrzywdził – wciął Park.

- To nie ty, nosisz fartuszek – prychnął Jack.

- Sam chciałeś.

- Chciałem, ale nie sądziłem, że będę musiał iść w tym do ludzi – argumentował.

Wspólnicy idealni. Pewnie ilość takich szybkich i lekko złośliwych wymian zdań między nimi zapełniłaby wszystkie strony najgrubszych encyklopedii.

Azjaci złożyli tacki na stole. Srebrne, z garnuszkiem obficie obdarzonym jedzeniem. Yugyeom od razu odkrył pokrywkę i przystąpił do jedzenia.

- Jae, dlaczego zadajesz sobie tak wielki trud, by przeprosić? – Zapytałem.

- To, co tamte bezmózgi odjebały było karygodne, więc nie mógłbym postąpić inaczej – wytłumaczył.

- O ile pamięć mnie nie zwodzi, zawsze wysyłałeś jakiś podarek i temat zostawał zamknięty. Taki poczęstunek jest raczej czymś dość niespotykanym u ciebie.

Zanim Jaebeom zdążył jakkolwiek odeprzeć me słowa, Jinyoung podszedł do niego i lekko stuknął w ramie.

- Nie owijaj w bawełnę – mruknął. – Oznajmij ten swój jakże „genialny" plan.

- Nie podważaj moich pomysłów – rzekł lekko podburzony.

- Więc? – Wtrąciłem.

- Och, musimy przechodzić do tego tak szybko?

- Koniecznie.

- Oj, hyung-

- Mów!

Nienawidzę takiego obchodzenia tematu. Jeżeli już ktoś coś zaczął – to trzeba to skończyć. A nie rozwinąć akcję, następnie zmienić, kazać mi czekać, a prawdę wyznać dopiero pod koniec. Kiedy mówisz A, to powiedz też B i mnie nie wkurwiaj.

Im widząc me podirytowanie nieco zmiękł. Już wcześniej zauważyłem, że tylko ja tak na niego działam. Pomimo, że on może zdziałać o wiele więcej ode mnie, zdominować wręcz, to akurat ja dziwnym trafem wywołuję w Koreańczyku pewien respekt. Powoli zaczynam rozważać czy nie sprawiam wrażenia kogoś nad wyraz agresywnego.

- No, więc Maruś... - zaczął.

- „Maruś" jak uroczo – jęknął Jackson na przekór bossowi, który zbierał się do ważnego wywodu.

- Zaraz sobie pojęczysz z uroczości, jak ci ten świecznik w dupę wsadzę – warknąłem do blondyna.

A, wspomniałem przed chwilą o „sprawianiu wrażenia" agresywnego. Rzeczywiście, muszę się nad tym poważnie zastanowić.

- Skąd ja to znam... - Wymamrotał Jin. – Nie tylko ty tak masz, Mark.

- Dobra! Już! Cisza! – Krzyczał JB, klasnąwszy. – Chcę zawrzeć współpracę między nami.

Yugyeom podniósł wzrok znad talerza. Kawałek wołowiny wyleciał mu z ust pod wpływem szoku. Spojrzał na mnie, ja na niego. Młody nie ukrywał swego zszokowania, natomiast moja pokerowa maska została nietknięta, ale to nie znaczy, że nie byłem równie zaintrygowany tą propozycją.

- Jeśli mam zapieprzać w fartuszku i bawić się w kelner-

- Skądże – przerwał. – Będziecie mordować jak oni, ale nie zawsze – wskazał na wcześniej zatrudnioną parkę.

- M-mordować? – Odezwał się Gyeom. – J-ja w to nie wchodzę! Nie!

- Nie załamuj mnie do jasnej cholery... - Mruknąłem zażenowany.

Azjata zmierzył Yuga z lekkim niedowierzaniem. Zapewne rozmyślał, jak taki ktoś, jak Kim się ze mną zadaje. Taki strachliwy, niepewny swego dzieciak. Choć to tylko pozory, w chwilach zagrożenia potrafi reagować – przekonałem się o tym, podczas ówczesnej próby ataku Jacka. Wierzę w niego. Byłby idealnym strzelcem, jednakże trzeba mu wbić do łba, że bycie empatycznym w tym gronie nie popłaca. Musi nabyć kilka bezdusznych cech i będą z niego ludzie.

- Oj, skarbku – rzekł z troską boss – nie chciałbyś zarobić w miesiąc więcej, niżeli idole po kilkumiesięcznej trasie koncertowej?

Mimo wszystko, Jaebeom nie dawał za wygraną i próbował jakoś przekabacić najmłodszego. Zaprosił naszą dwójkę, więc pewnie zależało mu nie tylko na mnie.

- Jeśli tylko zapragniesz – nikt z twoich rąk nie zginie. Wystarczy, że zrobisz obstawę grupie podczas zleceń – dodał.

- Ej, Maruś – Jackson nie wytrzymałby, gdyby nie dodał swoich trzech groszy do każdej rozmowy – skąd ty go wytrzasnąłeś? Ile on ma lat? Szesnaście? – Wypytywał prześmiewczo. - Zachowuje się jak typowy dzieciak. No błagam, jak może kręcić się wokół ciebie ktoś, kto trzęsie się na samo słowo „zabić".

- Nie twój zasrany interes, ile ma lat – warknąłem. – Zajmij się lepiej sobą.

- On nawet nie brzmi, jakby kiedykolwiek przeszedł mutację – ponownie wtrącił blondyn.

- Ty natomiast brzmisz, jakbyś nawpierdalał się proszku do prania – stąd ta pijacka chrypa – Jinyoung przyszedł z „pomocą".

- Zakończmy już ten festiwal tyrania! – Zbulwersował się Beom. Powiało grozą. – Yugyeom, pomyśl o Marku – akurat musiał wmieszać mą osobę w argumentację. Świetnie. – Ten zastrzyk gotówki wam obu się przyda. Podwyższy standard życia. Wątpię, że obskurna kawalerka i jedzenie z dolnych półek was stuprocentowo zadowala. Później, takiej okazji już nie otrzymacie. A bardzo dobrze wiem, iż te wasze „wyroby alkoholowe" mogą przestać być na takim zapotrzebowaniu, jakie jest teraz. – Rozłożył się na krześle, zarzuciwszy nogę na nogę. – Nikt obcy nie dostanie takiej oferty. Was znam, stąd też mogę przychylić się do niektórych w a s z y c h potrzeb, upodobań.

Gyeom podniósł wzrok z podłogi, następnie zrzucił go na mnie. Wyglądał niezbyt radośnie. Pewnie wspomnienia z uprzedniej, niespodziewanej egzekucji wróciły. Bał się podobnych widowisk.

Chłopak leniwie uniósł kącik ust, posyłając nieco bezsilny uśmiech.

- Niech będzie, mogę spróbować – rzekł.

- A ty, Mark?

- O ile będę mógł w międzyczasie prowadzić własny interes – zaznaczyłem.

- Masz na myśli tą nielegalną produkcję bimbru?

Pokiwałem głową.

- Jeżeli chcesz, udostępnię ci kawałek terenu na produkcję – zabrzmiało pięknie, lecz miało pewien haczyk – ALE masz sprzedawać pod mymi inicjałami, żeby było jasne.

Zasadniczo, sprzedawanie pod jego godnością może być nawet najlepszym, co mnie spotkało. Jeżeli psiarskie skapną się, że walę procenty bez akcyzy – wszystko pójdzie na Jaebeoma. Przecież to on, wręcz podpisał się „JB" pod tymi produktami.

- Umowa stoi – zgodziłem się.


MAFIA7 || GOT7Where stories live. Discover now