Rozdział 18

8.2K 401 5
                                    


Od dwóch tygodni Ivan chodzi za mną jak pies. Szepcze czułe słówka, uważa na to co mówi i robi. Cały czas mi słodzi. Powoli mnie to wkurza. Wolę jak zachowywał się normalnie, nie mówię tu o jego chamskim zachowaniu.

Czasami zastanawiam się, czy wynajęcie detektywa nie byłoby korzystniejsze. Jednak obiecałam zająć się tym osobiście. Nie wiem jednak za co mam się zabrać. Wszystkie tropy prowadzą donikąd. Chociaż jedyna rzecz jakiej się dowiedziałam, właściwie Ivan dowiedział, to to, że ciemnoskóry chłopak, właściwie mulat, którego kiedyś widziałam kłócącego się z tą chorą na głowę kobietą jest synem Kennetha. Razem z moim prześladowcą odwiedziliśmy go, tak jak myślałam nie puścił pary z ust. Nawet się mnie spodziewał. Nie był jakoś wrogo do nas nastawiony ale miły specjalnie też nie był. Już sama nie wiem co robić, czuję się bezsilna.

Obecnie robię kanapki, już jest ciemno, więc jest to odpowiednia pora na wieczorny posiłek. Nie silę się na wyszukane dania, wystarczy mi takie jedzenie.

Biorę do ust jedną z dwóch kanapek i powoli przeżuwam, gdy jestem w połowie czuję owijającą się rękę na mojej talii. Spoglądam niepewnie na przybysza i widzę, że ten już wcina moją kanapkę.

- Pyszne kochanie – mówi i patrzy w moje oczy z łobuzerskim uśmiechem na ustach.

- Nie musisz mi schlebiać – patrzę na niego ironiczne.

Próbuję się wyplątać z jego ramion, jednak on zaciska je coraz mocniej. Od razu gromię go spojrzeniem, a on nic sobie z tego nie robiąc całuje mnie w głowę.

- Ubierz się ciepło, chcę cię gdzieś zabrać.

Puszcza mnie, a ja bez słowa kieruję się do pokoju. Nie mam zamiaru spełniać jego zachcianek. Biorę rzeczy i idę do łazienki. Nie zdążyłam się zakluczyć, gdy mężczyzna przerzuca sobie mnie przez ramię, bierze jakąś moją kurtkę i kieruje do wyjścia. Piszczę i biję go. Grożę i wyklinam jednocześnie. Oczywiście nic nie przynosi rezultatu, gdyż po chwili siedzę w aucie zapięta pasami. Ivan wszedłszy do auta od razu chce mnie pocałować ale odwracam głowę, przez co trafia w policzek. Nic nie jest w stanie zmyć uśmiechu pewności, który widnieje na tego twarzy.

Dojeżdżamy na miejsce w pół godziny. Księżyc świeci nad naszymi głowami tworząc magiczną atmosferę. Spoglądam na niego niepewnie, a on chwyta moją rękę i ciągnie w tylko sobie znanym kierunku. Cicho wzdycham i pozwalam się prowadzić. Jest taki tajemniczy. Nie potrafię go rozgryźć.

Idziemy w ciszy parę minut, gdy dochodzimy nie mogę uwierzyć w to co widzę. Znajdujemy się na wzniesieniu, z którego widać całe miasto. Podchodzę do barierki i lekko się wychylam, od razu Ivan łapie mnie z tyłu abym nie spadła w dół. To wszystko jest magiczne, ja on i całe to miejsce. Cieszę się, że mnie tu zabrał.

Po moim ciele rozchodzi się dreszcz. Morozow przytula mnie od tyłu. Czuję się tak błogo, jakbym nie miała żadnych zmartwień. W tym miejscu jestem wolna.

Powoli wdycham chłodne nocne powietrze i rozkoszuję się błogą ciszą oraz bliskością z mężczyzną, w którym jestem zakochana. Tak zakochana. Zdałam sobie z tego sprawę całkiem niedawno. Nie ma sensu przed sobą ukrywać coś co jest prawdą. To jak się mną zajmuje, jak o mnie dba. Czuję się jak w bajce. Chcę aby ta chwila trwała wiecznie. Mimo, iż byłam na niego zła, nie potrafię się długo gniewać. Na razie on nie musi o tym wiedzieć. To będzie mój mały sekret.

- Gdy byłam mały zostałem porwany – zaczyna, a ja odwracam się i wpatruję w niego bardzo uważnie. – Porywacze zażądali niewyobrażalnie dużej kwoty. Moja matka nie miała aż tylu pieniędzy, więc zwróciła się o pomoc do ówczesnego jeszcze przywódcy – Vladimira Aristowa. On i jego ludzie zajęli się nimi. Gdyby nie oni... na pewno dla mnie nie skończyłoby się to dobrze. Moja matka jest im ogromnie wdzięczna, ja także. Głównie to dlatego dołączyłem do nich, wiem, że ten dług, który u nich zaciągnąłem za dzieciaka nigdy nie zostanie spłacony. Możesz być na mnie wściekła ale nie odtrącaj mnie. Może nie potrafię zbyt dobrze okazywać uczuć, ale dla ciebie się staram – gwałtownie odwraca mnie w swoją stronę i chwyta moją twarz w obie dłonie. – Jestem w tobie kurewsko zakochany – mówi i patrzy mi głęboko w oczy. – Nie wiem, czy to uczucie już mogę nazwać miłością, ale bądź pewna, że gdy je poczuję od razu usłyszysz ode mnie te dwa słowa.

Nie wiem kiedy zaczynają cieknąć mi łzy po policzkach. Jego słowa... on sam, to wszystko jest takie piękne i wręcz nieprawdopodobne.

- To... - nie kończę, gdyż mi przerywa.

- Spróbujmy. Bądź ze mną, bądź moja – patrzę na niego osłupiała. – Między nami było różnie. Przez moje głupie zachowanie chciałem zwrócić twoją uwagę.

- Więc to dlatego – szepczę i spoglądam na niego niepewnie.

- Byłem dupkiem ale zawsze patrzyłam tylko na ciebie. Pamiętasz jak się poznaliśmy? Już wtedy byłem u Aristowów. Wkurwiało mnie to jak inni zawieszali na tobie wzrok. Dopiero wspólny wyjazd uświadomił mi co się ze mną działo.

Niepewnie unoszę rękę i delikatnie gładzę jego policzek. Pod palcami mogę wyczuć lekki zarost. Mężczyzna ufnie wtula się w moją dłoń. Boże on jest taki seksowny. Teraz, gdy mówi mi to wszystko czuję się taka szczęśliwa. Nigdy się tak nie czułam.

Chcę być z nim, być jego.

Staję na palcach i muskam jego usta. Na początku jest oszołomiony ale szybko przejmuje inicjatywę. Pogłębia pocałunek wdzierając się językiem. Już wiem jak całuje prawdziwy facet. Owszem mam co porównywać, ale definitywne żaden z moich byłych nie może równać się z nim. Jego idealne wargi na moich. Jestem w niebie.

Odrywamy się od siebie, gdy zaczyna brakować nam powietrza.

- Mogę to uznać za odpowiedź twierdzącą? – zamglony wzrok świadczy o jego podnieceniu.

- Tak. Tak. Tak – szepczę i powtarzam to jak mantrę ufnie się w niego wtulając. Wdycham jego zapach, mogłabym tak spędzić wieczność. Ja i on, otulona jego ramionami.

- Nie skrzywdzę cię już więcej – mruczy mi do ucha i lekko zagryza, na co ja wydaję z siebie ciche westchnienie.

Wtulona w niego nie zauważam, że nie jesteśmy już sami. Ryk motorów przedziera się przez błogą ciszę. Około tuzina motocyklistów zatrzymuje się zaraz obok nas. Od razu cała się spinam i zaciskam pięści na kurtce Ivana. Mężczyzna robi podobnie, lecz po chwili chowa mnie za sobą i wychodzi im naprzeciw.

Nie mam pojęcia co się dzieje. Oby to byli jacyś jego starzy znajomi, bo sytuacja nie wygląda za ciekawie.

Z jednej maszyny zsiada mężczyzna około trzydziestki. Zdejmuje kask i lustruje nas wzrokiem.

- Piękna noc, nieprawdaż? – posyła nam uśmiech. Nieznacznie się cofam.

- Czego chcecie? – pyta Morozow. Wyczuwam jak powoli sięga za swój pas. Pewnie ma spluwę, aż boję się myśleć co się stanie jeśli będzie musiał jej użyć.

- Jesteś niemiły. Ja miło i z uśmiechem do was, a ty już szczerzysz zęby. Nieładnie, bardzo nieładnie – kręci głową. – No ale cóż. Skoro tak bardzo ci się spieszy – podnosi ręce i wzrusza ramionami. – Węszycie tam, gdzie nie trzeba. Jeśli wam życie miłe, przestaniecie wspierać Kennetha i jego cyrk - uśmiech znika, a pojawia powaga.

Jeśli wcześniej nic nie rozumiałam, to teraz tym bardziej.

- Wasze spory nas nie dotyczą. Przyjechaliśmy w konkretnej sprawie.

- Moje źródła donoszą co innego. Szef jest bardzo... - zamyśla się. – jakby to powiedzieć. Zniecierpliwiony? Tak to dobre słowo – kiwa głową.

- O czym ty pieprzysz? – pyta już dość wkurwiony Ivan.

- Na pewno wiecie o walce o teren. Przedłuża się za bardzo, a nasz szef jest nad wyraz niecierpliwy. Nie wtrącajcie się nie w swoje sprawy, a nikomu z was się nic nie stanie. Przestańcie przychodzić do Raven's – powiedział, a następnie założył kask i wsiadł na motor. – No to do zobaczyska – po tych słowach wszyscy odjechali.

Spojrzałam pełna obaw na Ivana. Jego pięści były dość mocno zaciśnięte, więc ujęłam je w swoje dłonie. W tym momencie spojrzał na mnie.

- Wiesz o co im chodziło? – pytam.

- Najprawdopodobniej o tą strzelaninę wtedy w barze. Gdy zaczęli strzelać, zacząłem się bronić. Zapewne pomyśleli, że wziąłem stronę Kennetha. Kurwa jaki niefortunny zbieg okoliczności.

- Poradzimy sobie – mówię, lecz w środku kiełkuje się niepewność.

A co jeśli nie?

Wystarczy zrozumiećWhere stories live. Discover now