Chapter two

39 3 2
                                    

  Kap - kap.

  Kap - kap.

  Kap - kap.

  Będąc istotą stworzoną z atramentu nie powinno przeszkadzać mu to, że całe studio dosłownie w nim tonęło. Plamy czarnej substancji znajdowały się na podłodze, ścianach, a nawet suficie, z którego często kapały pojedyncze kropelki, a czasem nawet wodospady atramentu pochodzącego z całkowicie zalanego pomieszczenia wyżej lub kolejnej uszkodzonej rury.

  Kap - kap.

 Bendy tępo wpatrywał się w kolejną, powiększającą się coraz bardziej kałużę. Gdyby była ona z wody, mógłby przynajmniej popatrzeć na koła tworzone przez pojedyncze kropelki uderzające o jej powierzchnię, jednak czarna tafla nie chciała pozwolić sobie na takie zniekształcenie. W sumie, może to nawet lepiej. W wodzie mógłby zobaczyć swoje odbicie. Na pewno nie spędził by przy takiej kałuży tak dużo czasu jak przy tej czarnej plamie, natychmiast od niej odchodząc, nie chcąc oglądać swej twarzy.

  Tak, zdecydowanie się sobą brzydził.

  Istniała tylko jedna osoba której nienawidził bardziej od siebie - Joey.

  Na samą myśl o twórcy zacisnął dłonie w pięści, żłobiąc w podłodze rowki ostro zakończonymi palcami prawej ręki. 

  Twórcy? Ale czego? Chyba nie jego, raczej tego piekła. Demon dobrze pamiętał, że narysował go kiedyś Henry. Pamiętał cudowne uczucie powstawania, palący ból za każdym dotknięciem gumki w celu poprawienia niedoskonałości i to piękne uczucie istnienia, nawet, jeśli tylko na papierze. Tak na prawdę nie prosił się o życie. Nie chciał go. Doskonale czuł się w swojej kreskówce, ale i to do czasu. Mimo, że nie był jeszcze wtedy prawdziwy, doskonale pamiętał wszystkie rzeczy które sprawiły, że nawet jego czarno-biały świat wyblakł.

  Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od niepozornego, rogatego aniołka, który zamieszał mu w głowie. I właśnie wtedy odkrył, że jest tak na prawdę kukiełką sterowaną przez twórcę tego show, aż nadzbyt szybko zdobywającego coraz większą popularność. Nie mógł zrobić nic, czego nie zaplanował wcześniej Joey, a twórca miał wobec ich nieistniejącej w zasadzie relacji zupełne inne plany od tych, które w życie, a raczej w bajkę starał się wprowadzić Bendy. Kiedy mimo własnej woli za każdym razem kiedy spotkał Alice ranił jej delikatną psychikę złośliwymi słowami zawsze czuł wzbierający w nim żal i coraz większą bezsilność. Mimo to z jego twarzy jak zwykle nie schodził uśmiech, zupełnie jak niechciany tatuaż.

  W końcu zdecydował się odpuścić. Udawać przed samym sobą, że wcale nie obchodzi go cokolwiek związanego z czarno-białą anielicą. Cóż, nie wychodziło mu to najlepiej, ale...

  Gówno prawda, w ogóle mu to nie wychodziło.

  Mimo to, starał się dalej robić dobrą minę do złej gry, co akurat nie sprawiało mu najmniejszego problemu, przynajmniej z zewnątrz. W środku wciąż czuł się okropnie z myślą, że Alice uważa go za kogoś, kim nie jest. Był coprawda niemal pewien, że tak niebiańska istota nie może czuć czegoś takiego jak nienawiść, nie podejrzewając, że anioł kiedyś zdecyduje pokazać swoja rogatą stronę. W ciągu trzydziestu lat można przecież całkowicie zmienić tok swojego myślenia, nieprawdaż?

  Dyrektorowi z jakiegoś powodu nie podobała się bezskrzydła anielica. Zdecydował się umieścić ją na parę odcinków by stwierdzić, czy spodoba się dzieciom oglądającym jego kreskówki. Można powiedzieć, że w pewnym momencie nawet wygryzła Tańczącego Demona z pierwszego planu, a ten zamiast czuć się z tym źle patrzył na jej rosnącą sławę z jakimś dziwnym rodzajem satysfakcji.

INKredibleWhere stories live. Discover now