#25 W złudnych objęciach snu

39 5 0
                                    

Ciężki to za mało powiedziane.

Jestem przygniatana do ziemi. Chyba nigdy aż tak się nie bałam. Czuję metaliczny smak strachu na języku, mam wrażenie, że krew odpłynęła mi z całego ciała i pod ogromnym ciśnieniem wpłynęła do serca, które teraz wali jak oszalałe.

Stoję sparaliżowana. Nie jestem w stanie zrobić nawet kroku. Moja wyobraźnia szaleje. Co może czaić się w krzakach? Ile mam jeszcze czasu, zanim moja ciało zacznie gnić w najgłębszych zakamarkach Puszczy? A co, jeśli zostanę pożarta i nie zostanie po mnie nawet najmniejszy ślad?

Pozostaje mi jedynie biernie przysłuchiwać się rozmowie.

- Widzę światło. Tam coś się rusza.

- Masz zwidy, Levar.

Dociera do mnie, że ten pierwszy głos należy do kobiety... Czy potwory mają płci? Ale zaraz przychodzi kolejna myśl. Jest ich więcej niż jeden. Z trudem udaje mi się unieść rękę i zacisnąć ją na rękojeści miecza.

- Ayil jestem pewna, że...

- Żadne stworzenie zamieszkujące Puszczę nie wydziela światła! Natura nie jest głupia, Lev. Pochodnie mają tylko patrole tych gnoi, ale oni nie zapuszczają się tak daleko. Więc pomyśl, ile procent wynosi szansa, że spotkasz innych buntowników lub...

- A nie mówiłam?

- Broń w pogotowiu. Osłaniaj tył.

- Myślisz, że nas słyszeli?

- O ile mają uszy.

- Patrol...?

- Nie, ale...

Powoli dociera do mnie sens tej wymiany zdań. Wszystko dzieje się tak wolno, ale w końcu udaje mi się wyciągnąć wniosek. To nie potwory.

- Jestem sama. - Zmuszam moje gardło do wykrztuszenia tych dwóch słów. - Mam pokojowe zamiary - dodaję cicho. Mój głos się trzęsie, jest zachrypnięty.

Cisza.

- Kim jesteś?

- Jestem z śródziemia. Nazywam się Rosemary Campbell i... - Zacinam się na chwilę. - Jestem podróżniczką.

- Zmiennokształtna.

- Tak.

- Ciekawe...

- Jesteście buntownikami. - Nie pytam. Stwierdzam.

- Strzał w dziesiątkę. - Tym razem słyszę kobiecy głos.

- Dzieci Mroku? - pytam niepewnie, przypominając sobie słowa Tessy.

- Mhm... Chcesz coś zjeść?

***

Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że wyląduję na pikniku z dwoma zbuntowanymi elfami w samym sercu Puszczy. Jak już jednak zdążyłam się przekonać, życie ma w zwyczaju zaskakiwać. Przynajmniej mnie.

Ignorując polecenia kawałka mapy (idź prosto), chowam ją do kieszeni. Mój mózg zdążył już przyzwyczaić się do kompletnej ciemności. Brak źródła światła wydaje mi się być komfortowy, daje nawet możliwość odpoczynku. Słuch, dotyk. To głównie te dwa zmysły zastąpiły teraz wzrok.

Jemy, dzieląc się prowiantem. Nie ukrywam, że głownie to elfy wspierają mnie. Moje zapasy są stosunkowo skromne, żadne w porównaniu z monstrualnymi ilościami ich jedzenia. Rozmowa sama się klei. W tym niecodziennym, pełnym niebezpieczeństw miejscu każdy, kto ma ze sobą choć trochę wspólnego znajdzie wspólny język. Spotkanie przyjaciela wśród wszechobecnego mroku graniczy z cudem, dlatego gdy to się już stanie, należy za ten cud podziękować opatrzności.

Levar, elfka, odzywa się swoim ciepłym, miękkim głosem. Wyobrażam ją sobie jako smukłą, wysoką kobietę o ciemnych oczach i jedwabistych, brązowych włosach. Spiczaste uszy, kocie oczy - zupełnie jak u Tessy. Blada cera, pociągła, dostojna twarz. A może wygląda kompletnie inaczej.

Jej towarzysz, Ayil wydaje się być dobrze zbudowany, także wysoki. W jego głosie jest coś stalowego, opanowanego, głębokiego. Wszystko to w mojej głowie składa się na obraz dostojnego, umięśnionego wojownika. Głębokie spojrzenie, rozwiane włosy. Albo ścięte krótko, to także jest dopuszczalny scenariusz. Oczami wyobraźni widzę jego wyraźnie zarysowaną szczękę, szeroki nos i barki.

- Rosemary? Słyszysz...?

Levar wyrywa mnie z zamyślenia.

- Co...? A, tak, tak. Mówiłaś coś?

- Wszystko okej? Jesteś jakaś... Rozkojarzona. - Elfka wzdycha.

- Chyba... - zaczynam, rozglądając się mimo panujących ciemności. - Chyba jestem zmęczona.

- Więc się prześpij. - Słyszę, jak się uśmiecha. Jej głos jest teraz taki przyjemny. Powieki zaczynają mi się kleić.

Układam się więc wygodnie na twardej ziemi. Mam wrażenie, że powietrze otula mnie swoimi mackami jak kołdra. Mięciutka, pikowana kołderka z gęsim pierzem... Zasypiam, chociaż znajduję się w towarzystwie zupełnie obcych osób, w tajemniczym i mrocznym lesie pełnym krwiożerczych potworów. Mój instynkt samozachowawczy chyba ostatnio szwankuje.

To ostatnia myśl, która przychodzi mi do głowy, zanim osuwam się w odmęty nieświadomości.

Śnią mi się jakieś bezkształtne koszmary - zjawy pozbawione imienia, które jednak nie jest im potrzebne. Same w sobie są wystarczająco przerażające. Otwieram oczy. Oddycham ciężko.

Levar i Ayil nadal tam są, dyskutując o czymś przyciszonymi głowami. Podnoszę się do pozycji siedzącej. Elfy milkną. Nagle ta ciemność, która mnie otacza nie wydaje się być straszna. Jak wspaniała odskocznia po niespokojnym śnie.

Czas to pieniądz, jak mawiają. Ja mam go niewiele. Wypoczęta i gotowa do drogi żegnam się z dwójką buntowników, a oni z entuzjazmem życzę im szczęścia. Wzdycham. Przyda mi się. Im zapewne też.

Wyciągam z kieszeni mapę.

Idź prosto.

Ruszam więc, szukając po omacku drogi. Nasuwa mi się tylko jedno pytanie.

Ile pozostało mi jeszcze do celu?

Quatron 2Where stories live. Discover now