Rozdział 18

13.1K 417 24
                                    

    Kiedy stoimy w obliczu śmierci jest dla nas wszystko jedno. Nie myślimy o błędach, ani potknięciach. Do głowy wpdają nam nasze najlepsze wspomnienia. Osoby, które kochamy. W moim przypadku był to Charles. To, jak się z nim poznałam, jak bardzo był niedostępny. Niby tak daleko, ale na prawdę bliżej niż wszyscy. Kiedy nóż zanurzył się w moim ciele i stałam tylko dzięki mojemu mate, który mnie podtrzymywał,  powiedziałam mu dwa słowa, które od dawna nawiedzały moją głowę.

    - Kocham cię. - a później zapadła ciemność.

***

    Moment, w którym ostrze przebiło serce Iwetty było, z pewnością, dla wszytskich równie wysokim ciosem. Ostatni chaust powietrza był ostatnim wdechem świata, w którym żyli. Ale nie było czasu na użalenia i ból. Musieli to przezwyciężyć, musieli walczyć do końca. W oka mgnieniu Marck zabił wszytskich mężczyzn ze skraju lasu, którzy nie zdołali uciec. Amra pognała za Vivianą, która była pewna zwycięstwa.

    Kiedy uchodziło z niej życie, a on trzymał ją w ramionach. To była chwila grozy. Kiedy ona szepnęła do niego, że go kocha, Charles nie umiał powstrzymać już łez. Ale szybko się podniósł, bo nie mógł jej zawieźć. Wiedział, że póki jest najmniejszy cień nadzieji, nie podda się. Ruchem natychmiastowym wyjął zakrwawiony nóż. Położyl białowłosą na trawie, na plecach. Burza ustała, a pierwsze promyki słonca witały ich z ciszą. Docisnął swoje obie dłonie do jej serca, skąd uciekała krew.

    - Błagam nie, nie rób mi tego. Kochanie nie możesz umrzeć. Przepraszam, wiem, że źle zrobiłem, jeżeli przeżyjesz już nigdy nie powtórzę tego błędu. Obiecuje, nigdy cię nie zostawię, nie spuszczę z oka. Kocham cię, słyszysz? Bardziej niż ci się wydaje. - Przyszły król miał nadzieję, że ich więź mate pomoże jej ożyć. Pomoże uleczyć rany, ale z każdą chwilą plama krwi rosła i nic się nie zmieniło.

    Amra z Marckiem ukucnęli po obu stronach dziewczyny i złapali ją za ręce. Zaczęli śpiewać pieśń, która mogła ją uzdrowić. I nagle, kiedy nadzieja umarła, Iwetta, zrobiła głęboki wdech. Nie ruszyła się jednak nawet o milimetr. Nie otworzyła oczu,

    - Amra, o co chodzi? - zapytał Charles. - Dlaczego ona się nie budzi?

    - Posłuchaj... Czar zadziałał, ale nikt nie powiedział, że on... - spojrzała w jego oczy. - Że jest stały. Może się obudzić, jasne, ale może również... Nie. - chłopak zerwał się na równe nogi i odwrócił tyłem do wszytskich. Przetarł twarz drżącymi dłońmi i głęboko westchnął. - Charles przykro mi. - szepnęła jeszcze Amra.

    - To nigdy nie powinno mieć miejsca. Nigdy. To wszytski tylko i wyłącznie moja wina. - cisza. - Chodźcie, musimy zabrać ją w bezpieczne miejsce.

    Brunet przytulił ją do swojej piersi i pogładził po włosach.

    - No już. Wyjdziesz z tego, obiecuję. A wszyscy, którzy się do tego przyczynili, zginą. - szepnął.

Po dłuższej jeździe samochodem w stronę głównego zamku Charles dostał niepokojący telefon od swojego ojca.

    - Halo? - zapytał zdziwiony.

    - Charles, gdzie ty jesteś?? - w tle można było usłyszeć jakieś chałasy, których chłopak zupełnie nie rozumiał.

    - Musiałem jechać po Iwette, jest ranna, nie wiadomo czy przeżyje. - warknął z goryczą. - O co chodzi? Co się dzieje?

    - Nie wracaj do zamku. Zaatakowali nad ranem, nie daliśmy rady ich odeprzeć. Najpewniej zajmą całe miasto główne, a poźniej... wiesz. Musisz coś wymyślić, ale NIE WRAC... - połączenie zostało przerwane. 

     Chłopak zacisnął mocno ręce na kierownicy, starając się pochmować wściekłość. Zjechał na najbliższe pobocze, a za nim drugi samochód, w którym była Amra i Mark. Brunet trzasnął z całej siły drzwiami, prawie przewracając auto. Zaalarmowana para szybko poszła w jego ślady, pytając, co się stało.

    - Zaatakowali zamek, musimy jechać gdzieś indziej.

    - Co?! - krzyknęli równocześnie.

    - Najwyraźniej atak, na moją księżniczę, było tylko odwróceniem uwagi. Musimy się modlić, żeby dali radę odepchnąć atak...

    - To gdzie teraz jedziemy?

    - Nie mam pojęcia, jakieś sugestie?

    - Może twój dom?

    - Nie, znalazła tam nas już Viviana.

    - To nasz dom! - Charles zmarszczył brwi.

    - Przecież mieszkacie w zamku... 

    - Mamy jescze mały domek na oberzach miasta.

    Brunet kiwnął głową. Stali tak chwilę w ciszy, aż jedno z nich się nie odezwało.

   - Nie mogę uwieżyć, że to wszytsko zawaliło się na nas w jednym momencie...

Jak Las NocąWhere stories live. Discover now