Rozdział 11

15.6K 538 43
                                    

    Matematyka była moją ostatnią lekcją, która właśnie dobiegała końca. Nie byłam pewna, jak mam się zachowywać. Poczekać na Charlesa? Udawać, że go nie znam? Nie wiedziałam nawet, czy nadal byliśmy pokłóceni. Westchnęłam ciężko, a po chwili zadzwonił dzwonek. Zaczęłam wolno pakować wszytsko do swojej torby. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że mój mate patrzy na mnie uważnie i na mnie czeka. Uśmiechnęłam się do niego lekko i niepewnie, a on odpoiwedział mi szerokim uśmiechem i błyskiem w oku. Podeszłam do niego i zaczęliśmy kierować się w stronę internatu. W pewnym momencie brunet złapał mnie za rękę. Nadal byliśmy w szkole, dlatego odruchowo ją cofnęłam, ale on nie pozwolił mi się odsunąć. Miałam wrażenie, że wszyscy coś szepczą i wytykają mnie palcami, tylko dlatego, że szłam z Charlsem za rękę przezszkolny korytarz. Spuściłam wzrok i trochę skuliłam. Miałam nadzieję, że to pomoże mi zostać niezauważoną.

    Kiedy opuściliśmy teren szkoły rozluźniłam się. W internacie były tylko pojedyńcze osoby, dlatego umiałam luźno rozmawiać z czarującym brunetem, a nie odpowiadać monosylabami. Podeszliśmy do drzwi naszego pokoju, głośno się śmiejąc. Oparłam się o ścianę i patrzyłam roziskrzonymi oczami na mocne rysy twarzy mojego kochanego brueta, który sięgał do kieszeni kurtki, w której miał klucz. Wyciągnął go i przekręcił zamek. Uśmiechnął się do mnie czule, a w jego oczach już drugi raz tego dnia zobaczyłam coś, czego nie mogłam określić. Moje serce zabiło mocniej, ale zignorowałam to. Odepchnęłam od ściany, ale on nagle znalazł się tak blisko mnie, że byłam zmuszona wrócić do mojej poprzedniej pozycji. Nagle specyficzny zapach mojego  mate stał się bardzo wyraźny, a moje ciało natychmiast zareagowało dreszczem. Charles położył jedną rękę na moim udzie, którą po chwili przesunął na talię, a drugą oparł na ścianie obok mojej głowy. Nawet nie zdążyłam zareagować, a jego usta wylądowały na moich. Oddawałam pocaunek bardzo niepewnie, co najwyrażniej go zirytowało, ponieważ przycisnął mnie mocniej do ściany i przeniósł moje ręce na jego ramiona. Po chwili jego ręka wylądowała na moim policzku, a ja pozwoliłam mu pogłębić pocaunek. To było coś niezwykle magicznego i nie chciałam tego przerywać.

    - Charles! - usłyszałam wysoki i pełen pretensji głos Amandy.

    Spanikowana chciałam się odsunąć i uciec, albo zapaść się pod ziemie, ale brunet nic sobie z tego nie robił. Nie pozwolił mi się przesunąć nawet na milimetr i dalej mnie całował. Starałam się wycofać i jakoś go odsunąć, ale to było na nic. W końcu z ociąganiem odsunął się ode mnie i z rozdrażeniem spojrzał na dziewczynę. Też na nią spojrzałam i to chyba był mój błąd. Amanda mierzyła mnie wściekłym, pełnym pogardy i obrzydzenia wzrokiem, który sprawił, że poczułam się jak gówno.

    - Oj Charles, chciałam porozmawaić. Dzwoniła do mnie twoja mama... - mówiąc to cały czas patrzyła na mnie. Dalej nie słuchałam, bo wyrwałam się z uścisku bruneta i wbiegłam do mojego mieszkania. Roztrzęsiona spojrzałam na moje dłonie, które się trzęsły. Weszłam do łazienki i uważnie zmierzyłam swoje odbicie. Czerwone policzki, spuchnięte usta. Podkrążone i zaczerwienione oczy, w których są łzy, które mają dwa różne kolory. Gwałtownie zacisnęłam pięść i rozwaliłam lustro, które zraniło moją dłoń i rozsypało się po podłodze. Jestem obrzydliwą, naiwną idotką. Nienawidzę siebie. Odwróciłam się do wejścia, w którym stał Charles z zdziwioną i zmartwioną miną. 

    - Iwetta... - zaczął ale mu przerwałam.

    - Przestań! Po prostu się zamknij! Daj mi w końcu spokój! - weszłam do salonu, w którym zastałam Amandę. 

    - Charles, ona ma rację. Zostaw ją, przecież to wariatka. - do moich oczu ponownie napłynęły łzy i czym prędzej wybiegłam z tego pokoju. 

    Pieprzona wariatka. Pieprzona wariatka. Pieprzona wariatka. Pieprzona wariatka. Pieprzona wariatka. Pieprzona wariatka. Nienawidzę siebie!

Jak Las NocąWhere stories live. Discover now