Rozdział 17

13.3K 445 17
                                    

    Dni mijały powoli, bardziej monotonnie, niż mogłam się spodziewać. Przez ten miesiąc ani razu nie widziałam się z Charlesem, jedynie rozmawiałam z Amrą. Nie rozmawiałam również z rodzicami, tym bardziej, że ogłoszono stan wojenny. Chodzę jak duch po domu i wychodzę z pokoju jedynie kiedy muszę. Okazjonalnie odwiedzam ogród. Na początku jeszcze nie było ze mną tak źle, ale czuje, że powoli zaczyna wariować. Czasem mam wrażenie nawet, że lepiej by było gdybym po prostu umarła. W końcu... ofiara za ofiarę. Czy nie tego chcą?
    Westchnęłam przeciągle i przewróciłam się na drugi bok. Zacisnekam mocno powieki, nie chcąc wypuścić żadnej łzy. Przypomniało mi się, jaka ogromna tęsknota ogarnęła mnie po tygodniu i dwóch, nie widzenia mojego mate. Ale zaraz potem w moje serce był wepchniety nóż bólu. Jak on mógł mnie tak potraktować? Jak mógł być tak... okrutny? Czy to ta sama osoba, którą pokochałam? Tak na prawdę nie wiem, czy on mnie w ogóle kocha. Tak na prawdę nigdy mi tego nie powiedział. Na szczęście od dłuższego czasu udało mi się blokować jakiekolwiek emocje w stosunku do niego. Wszystkie oprócz cholernego poczucia winy...

***
    

    Podniosłam się do pionu razem z głośnym grzmotem, który mnie obudził. Po chwili cały pokój rozswietlil piorun, a ja zadrżałam. Przetarłam oczy i spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Dochodziła druga w nocy. Położyłam się z powrotem i naciągnęłam kołdrę, próbując nie myśleć, że chciałbym teraz przy sobie Charlesa. Zamknęłam oczy, ale niemal od razu je otworzyłam. Coś było nie tak. Nie byłam pewna, co, ale czułam to. Jak na potwierdzenie moich słów usłyszałam jakieś szmery w salonie. Po cichu wstałam i założyłam długie dresowe spodnie, a na bluzkę wsunęłam luźną bluzę. Powoli zaczęłam kierować się w stronę dołu, ale kiedy byłam w połowie drogi na schodach do pierwszego piętra usłuszałam głos.

    - Szybko, jest na górze. Czuje ją. - przyciągnęłam dłoń do ust, całkiem przerażona. To byli ludzie, którzy wypowiedzieli nam wojnę. Ale jak się tu dostali?
    W tempie natychmiastowym wybiegłam do pokoju moich rodziców, a wtórował mi wiatr trzaskający o okna. Podeszłam do śpiącej Naravi i potrząsnęłam jej ramieniem. Nie zareagowała. Po chwili do moich nozdrzy dotarł zapach mocnych ziół usypiających. Nie do wiary. To sabotaż. Spanikowana pobiegłam do komody mojej mamy i szybko popsikałam się fiolką z substancją kryjącą mój zapach. Natychmiast później weszłam do pierwszego pustego pokoju i zamknęłam się w szafie. Wybrałam numer Amry, ale nie odebrała. Spróbowałam jeszcze raz. I kolejny. Później Mark. A kiedy kroki były coraz bliżej, a żadne z nich nie odbierało zdecydowałam się zadzwonić do Charlesa.
    - Halo? - niemal natychmiast usłyszałam jego głos. - Iwetta?
    - Nie śpisz? - szepnęłam zaskoczona.
    - Nie. Jakoś nie mogę spać kiedy... -cisza. - ciebie nie ma. - powiedział to tak cicho, że przez chwilę myślałam, że sobie to wymyśliłam, ale od razu przypomniałam sobie, w jakim celu wykonałam ten telefon.
    - Charles...
    - Wiem, jestem okropnym mate. I wiem, że...
    - Nie, posłuchaj! - powiedziałam trochę za głośno, bo kroki które słyszałam ustały. Moje serce stanęło. - oni tu są. - starałam się, aby mój głos nie drżał.
    - Kto?
    - Oni po mnie przyszli. Ludzie Erika. Jestem zupełnie sama. Boję się...
    - Iwetta. Wszystko będzie dobrze. Musisz wydostać się z domu. - po tych słowach od razu się rozłączył.
     Musiałam wydostać się z domu. Ale jak niby, do cholery, miałam to zrobić? Siedziałam w szafie sparaliżowana strachem, nie było mowy, żebym się ruszyła. Ale... właściwie co miałam do stracenia? Amra myliła się, mówiąc, że powinnam się ukrywać. Powinnam zrobić wszystko, żeby tylko Charles nie umarł. Nawet gdybym przeżyła, to marne są szanse na to, że znowu zejdę się z moim mate. Ja tam nie pasuje, to  nie mój świat. Amanda znacznie bardziej nadaje się na królową. Powinnam wyjechać, gdzieś daleko. Nie mogłam dłużej siedzieć u rodziców, ale nie mogłam też uciec od wojny. 

    W rogu szafy zobaczyłam jakiś leżacy kij. Nie wiedziałam skąd on się akurat tam wziął, ale nie miałam czasu żeby się nad tym zastanawaić. MIałam przewgę, ponieważ nie mogli mnie wyczuć. Wzięłam do ręki leżący na podłodze przedmiot i powoli oraz cicho wyszłam z szafy. Podeszłam do drzwi i lekko je uchyliłam. Dwóch napastników było w łazience, więc szybko przemknęłam się na korytaż i zeszłam schodami na pierwsze piętro. Kiedy miałam schodzić dalej, jak spod ziemi wyrósł przede mną barczysty wilkołak z obrzydliwym uśmiechem. Bez zbędnego namysłu uderzyłam go z całej siły kijem w głowę. Mężczyzna padł na ziemię, a chwilę później usłyszałam, jak biegną tutaj inni. Szybko zamknęłam się w pierwszym lepszym pokoju i zabarykadowałam drzwi. Adrenalina buzowała w moich żyłach, kiedy otwierałam okno. Słyszałam, że prawie wyważyli drzwi, więc póki miałam szansę, po prostu skoczyłam.

    Napędzana strachem przedzierałam się przez ciemny las, a mocny deszcz cały czas na nowo moczył moje ubrania i włosy. Instynktownie kierowałam się w stronę domu Viviany. Kiedy wybiegłam z lasu zobaczyłam, że zaczyna się rozjaśniać. Nie wiedziałam, czy moi oprawcy za mną biegli, czy dali sobie spokój. Nie potrafiłam po prostu zatrzymać moich nóg. Nie umiałam mysleć o niczym innym, niż żeby być bezpieczną.

    - Iwetta! - usłyszałam nagle znajomy głos, gdzieś z boku, zakłócany deszczem i wiatrem.

    Automatycznie zwolniłam. Kiedy stanęłam zaczęłam rozglądać się dookoła, ale nikogo nie widziałam.

    - Iwetta, tutaj! - krzyknęła dziewczyna, a ja mimo wszytsko westchnęłam. - Biegłaś tak szybko, że nie mogłam cię dogonić. - stanęła na przeciwko mnie i mnie uścisnęła. W pierwszym odruchu chciałam zrobić to samo, ale zaraz w mojej głowie pojawił się jeden wyraz. Zdrada.

    - Puszczaj mnie Viviana. - warknęłam i ją odepchnęłam.

    - Słucham? - zapytała z nieodgadnionym uśmiechem. 

    - To, co słyszałaś. Nie zbliżaj się do mnie wiecję, nie chce cię znać! - wrzasnęłam, a kątem oka zarejestrowałam, że wszyscy mężczyźni stali na skraju lasu, w mroku drzwe. I czekali. Ale na co?

    - Wow, jestem pełna podziwu. - zadrwiła. - od kiedy jesteś taka... odważna. Taka honorowa, pewna siebie. Od kiedy masz własne zdanie?! - krzyknęła.

    - O co ci chodzi? Daj mi po prstu spokój. - warknęłam.

    - Czy to dzięki Charlesowi stałaś się taka? - zapytała z jadem w głosie i byłam pewna, że chciała mnie sprowokować. Najwyraźniej moje milczenie jej wystarczyło, żeby kontynuować. - Co stało się z tą milczącą, spokojną dziewczyną? Czyżby odpłynęła razem z soczewkami i okularami? Co, już nie wstydzisz się już swoich oczu? Tego że jesteś inna? Tylko mi nie mów, że myślisz, że on cię kocha, że...

    - Nie. - przerwałam jej twardo. - czego ty ode mnie chcesz?

    - Chcę, żebyś umarła. - uśmiechnęła się, a moje serce stanęło. - Prawdę mówiąc myślałam, że Charles cię zabije, ale chyba będę musiała zrobić to sama. - niespodziewanie wyjęła nóż zza pleców i rzuciła go ostrzem w moje serce.

    - Iwetta! - usłyszałam w tym samym czasie przerażający krzyk. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, te piękne brązowe oczy, które tak bardzo kochałam.

Hej kochani! Przepraszam, że rozdział dopiero dzisiaj. Mimo wszytsko mam nadzieję, że was nie zawiodłam i wam się podoba. Już nie długo kolejny i w zasadzie zbliżamy się powoli do końca. Kocham was <3

Jak Las NocąTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang