XVII

603 88 31
                                    

- Kocham cię - wyszeptała Louise, nie biorąc pod uwagę wagi słów, które samoistnie wydostały się z jej ust. Była pod wielkim wpływem emocji, które szpargały nią od dłuższego czasu. Tęsknota, które wypaliła ogromną dziurę w jej sercu teraz dawała o sobie znać i być może objęcia Harriet zadziałały leczniczo, jednak w podświadomości wiedziała, że jej szczęście jest chwilowe, że dziewczyna zaraz wyjdzie z jej pokoju oraz z życia na zawsze, chociaż tego nie chciała. Nigdy.

- Louise! Natychmiast na dół! - po minucie, która zdawała się trwać wieczność, usłyszała krzyk swojej rodzicielki. Kilka łez spłynęło po jej czerwonych policzkach. Niechętnie odsunęła się od dziewczyny, unikając jej wzroku, ponieważ słowa, które przed chwilą wypowiedziała zdawały się wisieć w powietrzu, które było gęstsze niż zazwyczaj. Otarła swoje łzy, po czym z szybko bijącym sercem skierowała się na dół, aby zmierzyć się ze swoją matką. Harriet była cicho, co niepokoiło Louise, jednak zeszła za szatynką, przygotowana, aby w razie potrzeby bronić swoją słodką istotkę.

Na dole czekały na dziewczęta ich matki. Anne stała z wysoko uniesioną głową i poważną miną. Jej postawa mówiła, że nie wyjdzie stąd dopóki nie osiągnie swego. Natomiast wyraz twarzy Jay pokazywał jej zdenerwowanie, a w oczach widać było strach, dlatego na chwilę Louise zrobiło się jej szkoda, bo jednak to była jej matka, lecz krzywda, którą jej wyrządziła...Szatynka pokręciła lekko głową, chcąc odpędzić te myśli. Wyszeptała ciche „jestem", kiedy wraz z Harriet stanęły blisko siebie obok kanapy.

- Wytłumacz mi, dlaczego twoja terapeutka wybiegła z naszego domu? - powiedziała drżącym głosem Johannah, nawet nie zaszczycając córkę swoim spojrzeniem. Louise jedynie wzruszyła ramionami, ledwo wypowiadając ciche „nie wiem", bo przecież nie mogła powiedzieć, że przed chwilą całowała się z Harriet i wyznała dziewczynie miłość.

- Przysięgam, jeśli nie poprawisz swo-

- Już dość tego, przestań pieprzyć, Jay. - wtrąciła się Anne Styles, która była już wyraźnie zdenerwowana postawą rodzicielki Louise. - Dlaczego odbierasz prawo do szczęścia swojemu dziecku? Okej, może ci się to nie podobać, ale dlaczego równocześnie niszczysz psychicznie moją córkę? To naprawdę bardzo egoistyczne z twojej strony. Myślisz tylko o tym co powiedzą ludzie, prawda? Nie obchodzi cię to, że twoja pierworodna córka cierpi i że jest szczęśliwa przy Harriet. - Louise była zdziwiona postawą tej kobiety, która ani razu się nie zająknęła i mówiła wszystko ze stoickim spokojem, lecz ton jej głosu był przy tym wręcz czarujący i szatynka miała wrażenie, że każda osoba mogłaby jej ulec, zrobić właśnie to, co Anne by rozkazała. - Więc, chciałam ci tylko oznajmić, że jeśli Louise będzie chciała - kobieta odwrociła się w stronę dziewczyn, patrząc wymownie na wspominą szatynkę z łagodnym wyrazem twarzy, po czym znów wróciła wzrokiem do Anne, przybierając swoją minę „mi nie odmówisz". - to może się do nas wprowadzić. Jest dorosła i jak najbardziej może decydować o sobie, a ty nie możesz nic zrobić. Chyba, że chcesz mieć do czynienia z policją, wtedy nie ma problemu. - wzruszyła ramionami. Jay zrobiła zdzwioną minę, zatkało ją, nie wiedziała co powiedzieć.

- Niech robi co chce. - wycedziła przez zęby, czując się bardzo upokorzona i zła równocześnie, bo wiedziała, że w tej sytuacji jest bezradna. Poddała się, wychodząc z pokoju pod pretekstem zajęcia się dziećmi.

Pokój Harriet nie był zbyt duży ani zbyt mały. Był wręcz idealny, aby Louise mogła się tu wprowadzić i wprawdzie dziewczyna miała dużo swoich rzeczy, które zabrała, lecz brunetka nie mogła narzekać, a nawet dała Louise tyle miejsca na półkach w garderobie, ile potrzebowała.

Była zadowolona z faktu, że udało jej się odzyskać swoją slodzinkę i teraz większość czasu będą spędzać razem, zasypiać w swoich objęciach i budzić się w nich. Styles zamierzała traktować Louise jak swoją księżniczkę, aby wynagrodzić jej całe zło świata, które spadło na te malutkie ramiona i kiedy tylko wieczorem znalazły się same w teraz już ich wspólnym pokoju, Harriet zaczęła sunąć pocałunkami wzdłuż szyi Louise, która była jej najwrażliwszym miejscem. Co i raz zahaczała zębami o idealnie gładką i słodko pachnącą skórę, dlatego ze wąskich usteczek szatynki wydobywały się ciche sapnięcia, a jej ciało lgnęło do dotyku wyższej dziewczyny. W miejscu nad obojczykiem Louise Harriet zostawiła mały, czerwony ślad, który następnego dnia miał już być fioletowy. I może dla innych była to zwykła malinka, lecz dla nich oznaczała coś więcej.

Oddanie, bezpieczeństwo, zaufanie, nieśmiała oznaka miłości.

🍬🍬🍬
Hej, hej! Taa, dziś mam dla was coś, co pewnie nie zwaliło was z nóg, lecz na nic lepszego mnie nie było stać.

Zostały jakieś trzy rozdziały do końca, ponieważ moje pomysły się wypaliły, jednak miało to być krótkie ff.

ZOSTAWCIE GWIAZDKĘ I KOMENTARZ PROSZĘ

ALL THE LOVE

sweet like candy | fem!larryWhere stories live. Discover now