XVI

621 94 74
                                    

Louise usłyszała otwierane drzwi, później krzyk Ernesta, a na koniec ich zamykanie. Była wręcz pewna, że przyjechał ich wujek, którego mały uwielbiał, jednak nie mogła nic zrobić, ponieważ siedziała na łóżku, tępo patrząc się na film, który jej terapeutka włączyła. Był to film, który przedstawiał dwójkę ludzi, kobietę i mężczyznę, którzy ewidentnie ze sobą flirtowali, jednak na Louise nie robiło to żadnego wrażenia. Szczerze mówiąc, to miała gdzieś wszystkie rzeczy, które kobieta jej pokazywała lub mówiła, lecz kiedy jej słowa stawały się krzywdzące dla szatynki, nie wytrzymywała i dawała swym łzom spływać po policzkach.

Jesteś dziewczyną, kobietą, powinnaś zakładać kobiece ubrania, podkreślać swoją figurę.

Dlaczego nie jesteś jak inne dziewczyny? To nienormalne.

Jesteś chora, muszę cię wyleczyć, bo w przyszłości będziesz nikim.

Jak ty chcesz założyć rodzinę?

Te słowa odbijały się w jej głowie niczym piłeczka pingpongowa. Nie dawały spokoju, sprawiały, że jej serce cierpiało jeszcze bardziej i zdecydowanie nie było to dobre, ponieważ czy człowiek, który przechodzi terapię chcę się zabić? Powinno być lepiej, a było coraz gorzej.

Film dobiegł końca i szczerze, to Lou była zawiedziona, ponieważ wiedziała, że teraz będzie ta najgorsza część, czyli ujawnienie tego co czuję i myśli, jaki ma stosunek do tego, co dziś zobaczyła, lecz coś postanowiło skutecznie przerwać jej mękę, a raczej ktoś.

Kobiety usiadły na kanapie, patrząc na siebie z małymi uśmiechami, lecz wyczuwalne było napięcie, a spojrzenia, który sobie nawzajem posyłały były wrogie. Harriet poszła za nimi do salonu, lecz nie zasiadła z nimi, zadanie, która miała do wykonania nie należało odkładać na później, więc niezwłocznie oraz niezauważona zaczęła powoli kierować się na górę, do pokoju jej maleństwa. Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Bała się, że Louise będzie miała do niej pretensje, że będzie na nią zła, bo to była przecież jej wina, prawda? Gdyby bardziej uważała, gdyby zostały w domu i tam odbyła się ta randka...Potrząsnęła głową, próbując porzucić te negatywne myśli, lecz nie było to łatwe, nie w sytuacji, w której się aktualnie znajdowała.

Będąc już na samej górze, przy drzwiach od pokoju Louise, usłyszała głosy, które dochodziły zza nich, lecz to ją nie powstrzymało. Zwilżyła koniuszkiem języka swoje spierzchnięte wargi (to nie tak, że liczyła na pocałunek), po czym niepewnie nacisnęła na klamkę, a drzwi ustąpiły.

Znacie to uczucie, kiedy cały świat dookoła zwalnia, czas się zatrzymuję, a wy nie jesteście w stanie oddychać, czujecie uścisk w okolicy serca, które zdaję się rosnąć z każdą sekundą, którą poświęcacie na patrzenie w oczy osobie,  która jest waszym osobistym niebem na ziemi? Ta rozłąka zmieniła coś w uczuciach Harriet. Stały się one boleśnie intensywne, jakby tęsknota obudziła wszystkie skrywane na dnie serca dziewczyny strzępki uczuć, a teraz połączyła wszystko w jedno. Teraz już nie wiedziała, co jest większą torturą: ponowne spotkanie jej czy życie bez niej.

Wspomienia dnia, kiedy pierwszy raz zobaczyła tę istotkę przemknęły przez jej umysł, dlatego kąciki ust Harriet drgnęły delikatnie do góry. Jej mina wyrażała rozczulenie połączone z rozżaleniem. Dziewczyna była na granicy płaczu. Chciała ochronić szatynkę przed całym złem tego świata, zamknąć ją w swoich objęciach i nie wypuszczać, aby z paluszka Louise już nigdy nie poleciała ani jedna kropelka krwi.*

- Ha-Harriet? - głos, który nawiedzał brunetkę, w każdej minucie minionego miesiąca był teraz bardziej realny niż kiedykolwiek, dlatego uśmiech na jej twarzy się poszerzył i czas znów zaczął płynąć, tak samo jak łzy z jej oczu.

- Lou...Oh, Lou. - wyszeptała Harriet, czując przypływ energii, który zamierzała wykorzystać w każdy możliwy sposób, aby zabrać stąd swoją ukochaną, ponieważ bez niej nie zamierzała się nigdzie ruszać. Szybko przemierzyła odległość dzielącą ich roztrzęsione ciała, nie zwracając uwagi na kobietę, która wydawała się być bardziej niż zdziwiona oraz zaniepokojona. Mocno przyciągnęła do siebie drobniutkie ciało Louise, wtulając w siebie dziewczynę, które ewidentnie płakała, ponieważ cała się trzęsła. Harriet robiła wszystko szybko, nie chcąc tracić ani sekundy ich cennego czasu, poza tym była bardzo stęskniona. Ujęła twarz Lou w swoje dłonie, układając je na policzkach szatynki, które teraz były zapadnięte, a kości policzkowe bardziej uwydatnione. Westchnęła na to uczucie, obiecując sobie, że zatroszczy się o wagę Louise. Spojrzała w jej oczy, które tak bardzo zawładnęły jej sercem, po czym złożyła kilka lekkich pocałunków, tym samym scałowując łezki dziewczyny.

- Jestem tu. Jestem przy tobie, kwiatuszku, cichutko. - wyszeptała, a jej usta były już naprzeciw tych Louise. Ich oddechy się mieszały. Obie były roztrzęsione, spragnione, zranione i stęsknione. Niebieskooka zamknęła swoje powieki, po czym nie czekając na zgodę Harriet lub inne gówno, złączyła razem ich wargi. I tak, teraz obie były w odpowiednim miejscu na ziemi. Obok siebie. Pocałunek był delikatny, pełen uczucia, lecz nie trwał on długo, ponieważ osoba trzecia (czyt. pierdolnięta terapeutka) postanowiła się wtrącić.

- To nie zgodne z nauczaniem kościoła! Oczyścicie się z grzechu zanim nie będzie za późno! - twarz kobiety była cała czerwona, a dłonie mocno zaciśnięte. Harriet spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami, nawet na milimetr nie odsuwając się od Louise. Kobieta była rozwścieczona i panienka Styles nie byłaby sobą, gdyby specjalnie nie pocałowała kolejny raz szatynki od razu włączając do akcji swój język. Usłyszała obrzydzony jęk, który wydała z siebie kobieta.

- Okropność! Okropność! Traficie do piekła, grzesznicy! - krzyknęła, po czym jak najprędzej wybiegła z pokoju, a potem z domu równocześnie modląc się i pokazując rękoma w dziwny sposób znak krzyża. Cichy chichot wydobył się z ust Louise, a serce Harriet miało chwilowy zawał, ponieważ to był najpięknieszy dźwięk jaki usłyszała w ostatnim miesiącu.

- Przyszłaś do mnie. - wyszeptała Louise, starając się uniknąć wzroku wyższej dziewczyny. - Myślałam, że...myślałam, że jesteś na mnie zła. Przepraszam, tak bardzo prze-

- Shhh, kochanie. Jest w porządku. Już nigdy cię nie zostawię, tak? I nie byłam na ciebie zła, nie masz mnie za co przepraszać. - powiedziała równie cicho, składając delikatny pocałunek na nosku Louise, który słodko zmarszczyła. - Jesteś moim wszystkim. Nie pozwolę skrzywdzić cię komukolwiek. Nigdy.

- Harriet, ja...- kolejne łzy zaczęły wypływać z oczy Louise, lecz tym razem spojrzała prosto w tą piękną, zieloną otchłań, czując jak jej ciało oraz dusza zostają obezwładnione. - Kocham cię.

* nawiązanie do pierwszego rozdziału

🍬🍬🍬
Troszkę dłuższy rozdział, który mam nadzieję nasycił was odpowiednią ilością Louise i Harriet. Proszę, gwiazdkujcie i komentujcie!
Muszę mieć motywacje do pisania następnych. All the love xo

sweet like candy | fem!larryWhere stories live. Discover now