XIII

603 88 9
                                    

Ból rozprzestrzeniał się po jej całej klatce piersiowej, wypalając czarną dziurę w sercu. Słone i gorące łzy skapywały na zimne, niebieskie płytki. Ilość były ich tak duża, że dawało to iluzje wzbudzonych fal oceanu, a pośrodku tego wszystkiego siedziała mała Louise, której ciałem co jakiś czas wstrząsał głośny szloch. Słyszała krzyk ojca oraz podniesiony głos swojej matki, która mówiła naprawdę obrzydliwe rzeczy, jednak tylko jedno zdanie przykuło najbardziej jej uwagę, powodując, że podniosła się do pozycji stojącej i drżącymi dłońmi chwyciła klamkę od drzwi łazienkowych, cicho je otwierając.

- Nie możemy pozwolić, aby to się rozprzestrzeniło, Mark. Trzeba ją jak najszybciej zabrać od tej dziewczyny.

- Jay, to jej przejdzie. Przestań robić aferę.

- Nie, zabieram ją stąd. Ta dziewczyna nie będzie się obok niej kręcić.

- A więc co proponujesz?

- Prywatna szkoła, to najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji.

- Nie! - krzyknęła Louis, wychodząc z łazienki. Skierowała się do salonu, gdzie przebywali jej rodzice. Łzy nadal skapywały z jej policzków, a głos był drżący, lecz zamierzała walczyć o bycie sobą.

- Dopóki mieszkasz w moim domu nie masz prawa do głosu! Do swojego pokoju, już! - Jay była opanowaną osobą, cóż do czasu. Była zmartwiona i zaniepokojona postępowaniem swojej córki, dlatego musiała się posuwać do różnych czynów. Nie widziała, że tym samym krzywdzi biedną Louise, która chciała po prostu zaznać szczęścia, a kiedy już je miała, ktoś postanowił jej to odebrać.

- Nie możesz! Nie możecie...- załkała, czując jak jej matka ściska mocno jej przedramię. Rodzicielka zaciągnęła ją siłą do sypialni Louise, po czym usiadła obok córki na łóżku, starając się opanować.

- Wiesz, że to co zrobiłaś było złe, wbrew naszej naturze, pomimo tego, że wcześniej cię ostrzegałam. - powiedziała powoli, patrząc szatynce w oczy.

- Wcale nie, to nie było złe. Nie zrozumiesz! Nikt nie rozumie!

- Przestań na mnie krzyczeć!

- Wyjdź stąd! Po prostu stąd wyjdź...- Louise opadła na materac łóżka całym ciałem, zaczynając ponownie łkać w poduszkę. Jej matka wstała, po czym wyszła z pokoju, zamykając drzwi od pokoju jej córki na klucz. Zawsze powtarzała przezorny, zawsze ubezpieczony.

Kiedy Louise usłyszała, że jej rodzicielka jest już daleko od jej pokoju, szybko wyciągnęła spod poduszki schowany wcześniej tam telefon, po czym wystukała szybko wiadomość do Harriet.

„Nie wiem, kiedy następnym razem się spotkamy. Chcą mnie przepisać do innej szkoły. Przepraszam i tęsknie."

Westchnęła głośno, kładąc telefon obok siebie. Łzy znów napłynęły do jej oczu. Czuła się bezradna w tym wszystkim, wiedziała, że nikt jej nie pomoże, bo sytuacja, w której się znalazła była naprawdę beznadziejna. I gdyby nie to, że jej serce wyrywało się za każdym razem, kiedy widziała Harriet, to już dawno podporządkowała by się rodzicom, lecz nie umiała tak po prostu wykreślić dziewczyny ze swojego życia, nie umiała o niej zapomnieć. Smak jej ust, delikatny dotyk, słodkie słowa, opiekuńczość Harriet w stosunku do niej, to wszystko cały czas wracało i chociaż te wszystkie wydarzenia miały miejsce parę godzin temu, to Louise czuła jakby minęła wieczność odkąd ostatni raz widziała brunetkę.

I była tym przerażona, bo w tak krótkim czasie jej serduszko zdołało obdarzyć kogoś szczerym uczuciem, które zdawało się nie wygasnąć szybko.

🍬🍬🍬
Ajjj, wiem, że ten rozdział jest totalną beznadzieją, jednak nie umiem w takie smutne rzeczy i kłótnie. Przepraszam:(

Btw. ma wszystko szybko wrócić do normalności czy trochę ciągnąć tę dramę?

sweet like candy | fem!larryWhere stories live. Discover now