11.

681 49 5
                                    

— Raph? — zaczął brązowooki, wchodząc do toalety w szkole. Pierwsze co mu się rzuciło w oczy to jego starszy brat, który siedział skulony w kącie. — Raph! Co się stało? — spytał, podchodząc do czerwonowłosego. Usiadł obok niego i objął ręką.

— W porządku. Źle się czuję — powiedział i spojrzał na młodszego.

— Raph przecież widzę, że coś jest nie tak.

— Głowa mnie boli Don. To nic takiego. Chodźmy stąd, bo zaraz mamy lekcję — powiedział i wstał z podłogi. Donatello jedynie pokręcił głową i poszedł w ślady brata. Dogonił go, gdy szybkim krokiem zmierzał przez zatłoczony korytarz do klasy, w której mają mieć lekcje. Raph oparł się o ścianę naprzeciw swojego starszego brata, który śmiał się w najlepsze z nowo poznaną dziewczyną.

— Raph.. — zaczął najwyższy z rodzeństwa, ale w tym momencie zadzwonił dzwonek. Uczniowie weszli do sali i zajęli swoje miejsca. Donnie dosiadł się do swojego starszego brata. — Raph — ponownie powiedział, lecz czerwonowłosy unikał jego wzroku. — Raphaelu Hamato wysłuchaj mnie! — wykrzyczał w pewnym momencie i szarpnął za jego nadgarstek. Zielonooki spojrzał na niego z przerażeniem w oczach. — Nareszcie.. — jęknął zrezygnowany. —Raph ja widzę, że coś jest na rzeczy.

— Masz rację — przerwał bratu. — Jest coś na rzeczy. Od tego Twojego pierdolenia głowa boli mnie jeszcze bardziej — powiedział i sięgnął do swojego plecaka. Wyciągnął z niego potrzebne podręczniki, odłożył plecak i położył głowę na ławkę.

— Jasne. Prosze, nie odzywam się już.

— Bardzo dobrze — powiedział, a do sali weszła nauczycielka. Uczniowie wstali z zajmowanych miejsc i przywitali się.

Minęła kolejna lekcja. Leo i Karai musieli się rozstać na cały dzień gdyż czarnowłosa zwolniła się do domu. Najstarszy z braci zauważył swoje młodsze rodzeństwo. Nie chcąc stać samemu na przerwie podszedł do nich.

— Jak tam? — spytał na wstępie i schował ręce do przednich kieszeni spodni.

— Dziewczyna Ci zwiała? — wypalił Raph z pogardą w głosie. Leo spojrzał na brata niezrozumiałym wzrokiem.

— O co Ci chodzi?

— O to, że znalazłeś sobie nową osobę od pocieszania! — krzyknął i oddalił się od braci. Donatello spojrzał na czarnowłosego.

— Możesz mi wyjaśnić o co chodzi? Jaką osobę od pocieszania? Czy ja tu czegoś nie rozumiem?

— Chyba też czegoś nie ogarniam.. — powiedział zrezygnowany i poszedł do toalety.

Po zakończonych lekcjach rodzeństwo wróciło na nogach do domu. Nie odzywali się do siebie słowem po dzisiejszej "sprzeczce". Leonardo wyciągnął klucz do domu i otwarł drzwi. Przepuścił w nich swoich młodszych braci. Donatello i Raphael od razu poszli do kuchni i zaczęli nakładać sobie obiad na talerz.

— Leo nie je? — spytał w pewnym momencie najwyższy z rodzeństwa.

— Nie obchodzi mnie to — stwierdził krótko i szybko. Donnie zmarszczył brwi, spoglądając na starszego brata.

— Teraz Cię nie obchodzi? — dopytał.

— Daj mi może spokój! — krzyknął i wstał od stołu, rzucając widelec na podłogę. Wyszedł z kuchni, zostawiając oszołomionego brata samego.

— Mam dziwną rodzinę — mruknął sam do siebie Donny i kontynuował jedzenie.

Kilka godzin później do domu przyjechał Michelangelo razem z wujkiem. Blondyn mimo, że ściągnęli mu gips nie był szczęśliwy, gdyż w szpitalu spędził kilka godzin. Wparował do kuchni nadal lekko utykając na chorą nogę.

— Mikey musisz oszczędzać nogę. Załóż jeszcze tą ortezę i chodź w niej przynajmniej tydzień — powiedział Saki i podał blondynowi ortezę.

— No dobrze.. — westchnął z bezsilności i wziął rzecz od wujka. Założył ją na swoją nogę i skierował się do pokoju Donatella. Nie pukając wszedł do środka, gdzie jego starszy brat odrabiał zadanie.

— Oo Mikey, jak noga? — spytał brązowooki na widok młodszego rodzeństwa.

— W porządku już... Muszę jeszcze chodzić w tym czymś — odpowiedział i położył się na łóżku Donnie'go. Brązowowłosy zauważył zmianę w zachowaniu blondyna. Wstał od biurka, przy którym robił zadanie i ułożył się obok brata. Ręką objął go w pasie i spojrzał mu w oczy.

— Mikey, co się dzieje? — spytał zmartwiony.

— Nic — wyszeptał i odwrócił się do brata plecami. Donatello wywrócił oczami i przybliżył się do Michelangela.

— Rozumiem, że nie chcesz mi powiedzieć co się stało? — dopytał z nadzieją, że blondyn wkrótce pęknie i powie wszystko co go gryzie.

— Nie teraz. Może kiedyś — odpowiedział krótko i wstał z łóżka brata. Wyszedł z jego pokoju i udał się do siebie.

Tymczasem Raphael siedział w swoim pokoju. Pustym wzrokiem wpatrywał się w czarną ścianę. Od kilku godzin męczyła go pewna sytuacja, która wydarzyła się rano w szkole. Chodzi tutaj o sytuację podczas której Raphael poczuł ogromną zazdrość o brata kiedy to on śmiał się w najlepsze z Karai.

W pewnym momencie usłyszał pukanie do drzwi. Z tego powodu, że siedział zamknięty w pokoju zmuszony był do wstania z łóżka i otworzyć drzwi. Przekręcił kluczyk, a za drewnianą konstrukcją stał jego starszy brat. Na jego widok serce szybciej mu zabiło.

— Można? — spytał niemalże szeptem czarnowłosy. Raphael pokręcił twierdząco głową i przepuścił brata w drzwiach. Zamknął ponownie pokój i usiadł na łóżku. — O co Ci chodziło dzisiaj w szkole? Dziwnie się zachowywałeś — zaczął.

— Źle się czułem i dlatego to wszystko. Ale jest już wszystko w porządku — uśmiechnął się do brata.

— Kłamiesz — stwierdził i dotknął jego dłoni. — O co chodzi? — ponowił pytanie. Raph nie wiedział co zrobić. Rozglądał się po pokoju z nadzieją, że coś wymyśli i nie będzie musiał mówić bratu rzeczy którą podejrzewa. W pewnym momencie postanowił podwinąć rękaw niebieskiej bluzy Leonarda. Miał nadzieję, że nie zobaczy tam nowej rany, lecz jak zwykle musiał się mylić. Czarnowłosy odsunął się od brata i czekał na jego reakcje.

— Co to jest?! — wykrzyczał Raphael, wstając z miejsca. — Miałeś z tym skończyć, a w zamian ja przestanę palić! — krzyczał i małymi krokami przybliżał się do brata.

— Ra...raph — zaczął, okropnie się przy tym jąkając.

— Obiecałeś mi coś! — krzyknął i tym razem uderzył Leonarda w policzek. Z automatu najstarszy złapał się za obolałe miejsce. Do Raphaela właśnie dotarło co zrobił. — Leo...

— Wiesz, że nie chciałem tego robić — mówiąc to, w jego oczach zaczęły gromadzić się łzy.

— Ja.. ja wiem..

— Nie było Cię. Nie chciałeś być.

— Nie wiedziałem, Leo ja...

— To w takim razie dlaczego muszę poraz kolejny obrywać? — spytał spoglądając na brata, któremu łzy spływały po policzkach. Czerwonowłosego zatkało. Nic z siebie nie mógł wydusić, jedynie wpatrywał się w młodszego. — No właśnie.

Leonardo wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Raphael z trzęsącymi rękami usiadł na łóżku. Schował twarz w dłonie i zaczął płakać, z nadzieją, że wszystkie dzisiejsze zdarzenia to tylko jeden, wielki koszmar.

Wszystko się ułoży || Wojownicze Żółwie NinjaWhere stories live. Discover now