– Cześć, Livy – szepnął mi do ucha. Wyczułam, że był lekko zdenerwowany.

– Cześć – rzuciłam jakby od niechcenia i z powrotem wsłuchałam się w Douga.

Millerowi wyraźnie się to nie spodobało. Miał minę, jakby chciał kogoś zabić. Swój mord w oczach kierował wyraźnie na chłopaka, z którym rozmawiałam. Spojrzałam na Norę. Bezgłośnie powiedziała „A nie mówiłam".

Ignorowałam Dylana dopóki nie zadzwonił dzwonek. Pożegnałam się z Dougiem i ruszyłam w stronę sali z chemii. Miller podążył za mną.

– Kto to był? – spytał.

– Znajomy.

– Jakoś wcześniej z nim nie gadałaś – mruknął.

Zatrzymałam się i obróciłam w jego stronę. Był zły. Ja też. Nie miał prawa się tak zachowywać.

– A co cię to interesuje?! To nie twoja sprawa z kim się kumpluję! – podniosłam głos. Możliwe, że niepotrzebnie.

– Chyba jednak trochę moja!

– Nie sądzę! – krzyknęłam, po czym dodałam cicho. – Nora jednak miała rację.

Dylan spojrzał na mnie z zapytaniem w oczach, a ja odwróciłam się na pięcie i weszłam do budynku.

***

Przez wszystkie lekcje i podczas przerw nie odzywaliśmy się do siebie. Najgorzej oczywiście było na biologii. Czułam na sobie jego palący wzrok. Starałam się na to nie zwracać uwagi, co momentami było naprawdę trudne. Miałam wrażenie, że chciał mnie przeprosić, ale nie miał odwagi. Boże, przecież to zdanie jest śmieszne samo w sobie. Że niby Dylan Miller nie ma odwagi? Dobry żart. Stwierdziłam, że ja go pierwsza przepraszać nie będę. Musiał się nauczyć sam wyciągać rękę na zgodę.

Po skończonych zajęciach skierowałam się do szafki, aby odłożyć niepotrzebne książki. Kiedy ją otworzyłam, wypadła z niej jakaś kartka. Podniosłam skrawek papieru i zaczęłam czytać.

„Przepraszam. Masz rację, zachowałem się beznadziejnie. W ramach przeprosin zapraszam cię dzisiaj do mojego domu – New Street 87. Czekam o siedemnastej i mam nadzieję, że przyjdziesz :)

Dylan

P.S. Weź ze sobą jakieś ciuchy, które możesz ubrudzić"

Uśmiechnęłam się lekko. Uważam, że powinien przeprosić mnie osobiście, a nie za pośrednictwem obdartej ze wszystkich możliwych stron kartki, ale niech mu będzie. Poza tym byłam niezmiernie ciekawa, co wymyślił na etap ósmy. Na razie wiedziałąm tylko tyle, że będziemy się brudzić.

Dochodziłam właśnie do drzwi wyjściowych, kiedy zatrzymała mnie jakaś dziewczyna.

– Olivia, zgadza się? – spytała.

– Tak – odparłam niepewnie, nie wiedząc, o co chodzi.

– Jestem Melissa. Sorry, że ci przeszkadzam, ale chciałam cię ostrzec.

– Przed czym?

– Przed Dylanem Millerem – odparła tak cicho, jakby bała się, że chłopak czai się za rogiem. – Widać, że spędzacie ostatnio ze sobą sporo czasu i... Ja wiem, że on wydaje się czarujący, wręcz idealny i w ogóle, ale, uwierz mi, jesteś tylko koleją zabawką w jego rękach. A kiedy mu się znudzisz, rzuci cię. Bez najmniejszych skrupułów.

Chciało mi się śmiać. Naprawdę. Przejęcie, z jakim o tym mówiła, było po prostu śmieszne. A co najzabawniejsze, ja o tym wszystkim doskonale wiedziałam. I jeśli znajdzie się taka potrzeba, będę szybsza i to ja go rzucę pierwsza. Choć wydawało mi się, że nie będzie to konieczne.

– Dzięki za ostrzeżenie, ale nie bój się. Wszystko mam pod kontrolą. Zobaczysz, prawdopodobnie już niedługo Dylan przejdzie niezwykłą metamorfozę. Właściwie to już zaczął ją przechodzić.

Melissa spojrzała na mnie wzrokiem „Co za głupoty opowiadasz? Takie typy się nie zmieniają!". A ja tylko uśmiechnęłam się tajemniczo.

***

Ze zdziwieniem wpatrywałam się w budynek stojący przede mną. Chwilę później zerknęłam na trzymaną w dłoni kartkę. Adres się zgadzał. Znów spojrzałam na dom, który wyraźnie wyróżniał się na tle wszystkich innych w okolicy. Znacznie przewyższał je wielkością i bogactwem wystroju. Nie sądziłam nawet, że w tym mieście znajdują się jakieś wille. Niepewnie podeszłam do bramy i zadzwoniłam na domofon. Po chwili usłyszałam kobiecy głos.

– Halo?

– Dzień dobry – powiedziałam cicho, a głos mi drżał. – Nazywam się Olivia Dashwood. Ja...

– Tak, tak. Już otwieram – przerwała mi, a brama wydała z siebie dźwięk i się otworzyła.

Weszłam na posesję, rozglądając się dookoła. To wszystko wyglądało tak bardzo bogato.

– Zapraszam, zapraszam do środka!

W progu domu stała kobieta. Wyglądała na bardzo miłą. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Miała na sobie fartuch. Zapewne gosposia.

– Dzień dobry – przywitałam się.

– Dzień dobry – odparła. – Dylan zaraz zejdzie. Bardzo się cieszę, że w końcu zaprosił jakąś dziewczynę. Do tej pory żadnej nam nie przedstawił.

– Ale ja nie jestem jego...

– Livy? – Obróciłam się w stronę marmurowych schodów, na których stał Miller. – Cieszę się, że przeszłaś. A to jest Harriet.

Uśmiechnęłam się do gosposi, która zaraz potem zniknęła w kuchni pod pretekstem wyciągnięcia babeczek z piekarnika. Zostaliśmy sami w wielkim hallu.

Czekałam na jego ruch.

– Przepraszam za to dzisiaj rano – odezwał się chłopak. – Trochę przesadziłem.

– Fakt. Przesadziłeś – powiedziałam poważnym tonem, a on spojrzał na mnie lekko zdenerwowany. Zaśmiałam się. – No, przecież żartuję! Przeprosiny przyjęte. Nie mówmy już o tym. To co będziemy robić? – spytałam, pokazując torbę, w której miałam ciuchy na zmianę.

– Najpierw się przebierzemy.

– A potem?

– A potem pobawimy się w malarzy. 

Instrukcja obsługi dziewczynyWhere stories live. Discover now