«17»

1.1K 79 3
                                    

Wychodzę z domu równo ze świtem i biegnę prosto do stajni. 

Podekscytowana tym, że dziś wszystkich uratuję, siodłam Skaia i już po chwili wskakuję na jego grzbiet gnając najkrótszą możliwą drogą do Bellamy'ego. Docieram na miejsce po niecałej godzinie. Zostawiam konia przy starym dębie, by po chwili wspiąć się na jego konary. Siadam na drugiej gałęzi i wyciągam z kieszeni kawałek szkła, który obracam w stronę słońca i kieruję jego blask prosto w oczy stojącego na wieżyczce Jaspera.

- Ałł. Przestań, Kylaaa, już po niego idę - syczy zakrywając oczy. Chichoczę chowając odłamek i obserwuję jak chłopak schodzi ze straży.

Zeskakuję z drzewa i siadam na ziemi opierając się plecami o jego konar. Bellamy nie każe mi  na siebie długo czekać, już po chwili brama się rozsuwa i chłopak wita mnie szerokim uśmiechem. Wstaję odwzajemniając ten uśmiech i pozwalam mu pocałować się na powitanie.  W tym momencie, gdy czuję jego ciepłe usta, uśmiechające się lekko, wszystko nabiera sensu. Wszystko co zrobiłam wydaje się tylko ułamkiem tego co mogłabym dla niego zrobić.

- Wszystko w porządku? - odsuwa się trochę i spogląda na mnie z troską, a ja rozpływam się w jego objęciach. - Mieliśmy spotkać się jutro. Coś się stało?

- Stało się - kiwam głową. - Wszystko naprawiłam, Bellamy - posyłam mu szeroki uśmiech, a on niepewnie go odwzajemnia. - Wszystko będzie na swoim miejscu już niedługo. I znowu będzie bezpiecznie.

- Co masz na myśli? - pyta.

- Rozmawiałam z Komandor.

- Komandor?

- Naszą przywódczynią - wyjaśniam. - Przybyła tu aż z Polis ze swoją armią, żeby was zgładzić.

- Słodko - unosi brwi wzdychając i kołysze mnie lekko w ramionach.

- Przekonałam ją, żeby tego nie robiła. Zaproponowałam jej sprawiedliwość zamiast zemsty i nie mogła odmówić.

- Znowu dla nas ryzykowałaś prawda? - poważnieje.

- Dla ciebie - poprawiam go. - I było warto, gdybym musiała, zrobiłabym to ponownie - mówię dobitnie. - Mimo to mamy mało czasu. Musisz iść po tego chłopaka, tego, który zabił Daniela. Zaprowadzę go do Hedy i tam zostanie wymierzona mu sprawiedliwość.

- Sprawiedliwość? - marszczy brwi i wypuszcza mnie z ramion odsuwając się na kilka kroków. - Zabijecie go?

- Na końcu, tak - przyznaję. Czemu się tak dziwnie zachowuje? - Jako okazanie łaski. O co ci chodzi?

Wyciągam dłonie w jego stronę, ale on je odpycha. Czuję jak serce rozpada mi się na kawałeczki.

- To jedyny sposób Bellamy - tłumaczę zaciskając zęby. - Jedyny odpowiedni sposób na ukaranie mordercy. Komandor zgodziła się na to by oszczędzić resztę waszej wioski po wymierzeniu kary - chłopak wpatruje się w ziemię analizując moje słowa.

- Łaskawie się zgodziła, tak? - mruczy.

- Jesteś na mnie zły, Bell? - nie rozumiem, przecież wszystko naprawiłam. - To on zabił, nie ja, nie mam zamiaru czuć się winna skazując go na śmierć - rzucam spoglądając na niego z nadzieją, ale nie mogę nic wyczytać z jego twarzy. - Bellamy? Przecież on na to zasługuje...

- Nie - potrząsa głową. - To znaczy... Nie w taki sposób... Nie można go tak po prostu zabić - teraz to on spogląda na mnie z nadzieją. - Musi być inny sposób.

Przeciera oczy i przez chwilę chodzi w tą i z powrotem, myśląc nad czymś intensywnie. A ja stoję tam, patrząc na niego po raz pierwszy. Nie mogąc uwierzyć w to, że wcześniej nie widziałam jak dobrym człowiekiem tak naprawdę jest. O wiele lepszym ode mnie.

- Sami wyznaczymy mu sprawiedliwość, przecież... To nasz człowiek, to my powinniśmy go ukarać...

- Heda chce go martwego. Jesteś pewien, że będziesz w stanie go zabić? - zatrzymuje się i patrzy na mnie pustym wzrokiem. - Bo przecież to ty będziesz musiał to zrobić. Jesteś przywódcą. Zresztą Heda i tak chce dowodu, chce widzieć jak on umiera - wzdycham. - Nie macie wyboru.

- Wygnamy go - rzuca, podchodzi do mnie i chwyta mnie za nadgarstki. - Możemy go wygnać, nigdy już nie wróci, tylko pozwólcie mu odejść.

- Bellamy... - kręcę głową widząc jak bardzo stara się znaleźć rozwiązanie. - Już ci mówiłam, Heda pragnie jego krwi - wyciągam dłoń, chcąc dotknąć jego skroni, ale cofam ją widząc w jego oczach jak bardzo mnie teraz nienawidzi. - Przepraszam, ale muszę go ze sobą zabrać Bell - mówię zimnym głosem, powstrzymując łzy.

- Nie - kręci głową. - Nigdzie go nie zabierzesz, Kyla - dodaje groźnie. - To tylko głupi dzieciak, nie miał pojęcia co robił, nie umiał posługiwać się bronią. To nie była jego wina, tylko moja, powinienem był dopilnować, żeby jej nie dostał. To była moja wina, więc może mnie też zabierzesz, co? - prycha.

- Nie, to właśnie tego chcę uniknąć. Nie widzisz? Robię wszystko, żeby uniknąć twojej śmierci.

W końcu podnosi na mnie wzrok i patrzy na mnie tak smutno, że łzy zaczynają płynąć mi z oczu. Widzi je i wszystkie mięśnie w jego ciele się rozluźniają. Z jego twarzy znika złość. Robi kilka kroków do przodu i obejmuje dłońmi moją twarz. Delikatnie całuje czubek mojego nosa i szepcze:

- Ale nie za taką cenę Kyla.

Ociera kciukiem więcej łez, które wypływają spod moich powiek.

- Jedno stracone życie to i tak o wiele za dużo. Nie stracę następnego - mówi. - Lepiej jedź już do domu. Przez jakiś czas się nie zobaczymy.

Spogląda na mnie jeszcze przez chwilę, aż w końcu odwraca się i odchodzi. Tak po prostu. Obserwuję jak znika za bramą. Pozwalam mu odejść mimo, że nie powinnam, mimo, że to od niego wszystko zależy. Ale nie mogę się ruszyć, wszystko za bardzo mnie boli. Czy dlatego, że nie wiem co zrobić? Czy dlatego, że on ma rację? Czy dlatego, że tak bardzo mnie zranił? Czy może dlatego, że to wszystko czuję naraz? Nic już nie wiem. 

Jedź do domu. Przez jakiś czas się nie zobaczymy.

Jak miałam teraz wrócić? Z pustymi rękoma? Z podpisanym wyrokiem śmierci na Bellamy'ego? Nienawidził mnie, uważał mnie za potwora, bo żadna cena nie była dla mnie za wysoka, ale wolałam go żywego i nie mogącego na mnie patrzeć niż martwego i nadal mnie kochającego. Pociągnęłam nosem i otarłam resztki łez. Wybacz Bellamy.

Zakradłam się pod samą bramę i syknęłam do stojącego na szczycie Jaspera.

- Psst - chłopak drgnął i zaczął się rozglądać po drzewach. - Na dole - szepnęłam i w końcu mnie zauważył.

- Och - zdziwił się widząc mnie. - Coś się stało? Jeszcze raz go zawołać?

- Nie - odparłam szybko nim zacząłby krzyczeć w stronę obozu. - Musisz iść po Finna i przekazać mu, żeby spotkał się ze mną poza bramami, ale nie możesz pozwolić, żeby nikt się o tym dowiedział, dobrze? Ani Bellamy, ani Clarke, ani Octavia, ani nikt, rozumiesz?

- Nie bardzo, ale spoko, powiem mu - mruczy zdezorientowany i znika.

Odbiegam od bramy by nikt mnie nie zobaczył i czekam przy Skai'u wypatrując Finna. Po dłuższej chwili chłopak nadchodzi z południowej części bramy. Wychylam się zza drzewa i biegnę w jego stronę, chwytam za nadgarstek i ciągnę w stronę wysokich krzaków w  cieniu wielkiego dębu, gdzie nikt nas nie zobaczy.

- Co do ... - syczy gdy popycham go na ziemię w ukryciu. Kucam koło niego i wychylam się na moment by sprawdzić czy nikt za nim nie idzie. - Kyla?

- Cicho - czekam jeszcze chwilę, ale nikt nie nadchodzi. Wzdycham z ulgą i spoglądam na chłopaka. Jego zdezorientowana twarz jest kilka centymetrów ode mnie. Wzdycham głośno i trochę się odsuwam. - Pamiętasz jak mówiłeś, że chcesz dla nas wszystkich pokoju?

Skina niepewnie głową.

- Cóż... Mam dla ciebie zadanie.

**********************************************************

Hmmm, wygląda na to, że nie daję żyć naszym gołąbeczkom. Kyla jednak nie odpuszcza. Jak myślicie, jakie będą tego skutki?

xoxo harriet

You Can't Be Here  «Bellamy Blake» [CZĘŚĆ 1]Where stories live. Discover now