• Rozdział XXVII

1.5K 170 21
                                    

•••

– Nie będziesz mi kurwa rozkazywał – warknął do swojego ojca, wchodząc do swojej sypialni. Miał już dosyć tego, jak diabeł próbował oddać mu tron. Nie chciał tego.

Miał ochotę najpierw coś rozwalić, najlepiej wszystko, co stoi w tym pokoju, stanowiąc przeszkodę na drodze do jego łóżka, a następnie położyć się. Chociaż i tak by nie spał, ponieważ po pierwsze tęskni cholernie za zapachem swojego chłopaka, za jego ciałem i za całym Louisem, chociaż w ogóle nie powinien. Nie może nawet o nim myśleć, Louis ułoży sobie życie z kimś normalnym. Po drugie nie był przyzwyczajony do światła w piekle, a raczej jego braku, ponieważ ciemno tu jak w nie wiadomo czym.

Rzucił się na łóżko, próbując się uspokoić. Miał już dość takiego życia. Za każdym razem kończy się tak samo.

Po omacku znalazł małą lampkę nad komodą, którą sam zamontował, a także rozpalił wiele świeczek. Kiedy przez korytarz (jego pokój był bardzo duży i składał się właściwie z kilku połączonych pomieszczeń) dotarł do łóżka, tam również zapalił lampkę i nie spodziewał się widoku, jaki tam znalazł. Raczej kogo tam znalazł.

Podniósł się szybko i powoli podszedł do jego gościa.

– Louis? – zdziwił się demona, patrząc na szatyna przed nim.

Młodszy od razu podniósł głowę i jedyne słowo, którym Harry mógł opisać jego wzrok to pusty. Może jeszcze złamany. Patrzył na demona złamanym spojrzeniem i z drżącą wargą.

– Powinieneś być na ziemi. W końcu tam jest twoje miejsce – powiedział cicho, a jego oczy stały się ponownie czarne.

Louis już dłużej nie panując nad emocjami, poderwał się do góry i przyciągnął ciało bruneta, wtulając się w nie i pociągając nosem.

– Moje miejsce jest przy tobie – odparł w zagięciu jego szyi. – Przepraszam, że ci nie uwierzyłem. - lekko odsunął się do tyłu. – To wszystko było takie dziwne, poplątane i nierealne.

Styles złapał za brodę młodszego i wpił się w jego usta, pokazując, ile dla niego znaczy sama obecność szatyna obok niego.

Louis od razu stanął na palcach i złapał za koszulkę Harry'ego oddając każde muśnięcie ustami. Kiedy oderwali się od siebie, szatyn spojrzał w oczy chłopaka, trzymając małą dłonią jego policzek.

– Nie zostawiaj mnie – szepnął, przejeżdżając palcami po ustach bruneta. – Jestem gotowy zaakceptować to wszystko, nie rezygnuj ze mnie.

– Nawet jeśli nie jestem tym, kim myślałeś? Potworem bez serca? – Uniósł brew do gory

– Jesteś moim Harrym. – Louis uśmiechnął się pocieszająco. Nigdy nie pomyślałby o nim w ten sposób, znając go.

– A ty moim aniołkiem – powiedział, patrząc na niego z delikatnym uśmiechem.

– Czy to moment, w którym powinienem przyznać, że cię kocham? – Louis zachichotał, uśmiechając się szeroko, tak że wokół jego oczu pojawiły się zmarszczki. Nadal trzymał kark Harry'ego i nie zamierzał go puszczać.

– Chyba tak – zaśmiał się, a jego oczy stały się zielone. Tak jak Louis zapamiętał. Piękna zieleń

– Kocham cię – powiedział gładko, opierając o siebie ich czoła. Po jego policzku spłynęła złota łza.

– A ja ciebie – powiedział loczek, łapiąc szatyna za rękę i ciągnąć go do łóżka.

– Hazza, proszę – Louis jęknął. – Wróćmy na ziemię, ucieknijmy od tego. Bądźmy jak normalni ludzie, proszę. Jesteś synem króla piekła, ja synem króla nieba ucieknijmy od tego – powiedział patrząc, na niego poważnie.

– Louis... – powiedział, odsuwając się od niego. – Lepiej będzie, jak sam wrócisz – powiedział cicho, wstając i podchodząc do okna.

– Nie! Nie stracę cię już. Harry, nie wrócę bez ciebie. Zrób to ze mną – powiedział cicho, podchodząc do bruneta.

– Nie wrócę, Louis. To jest miejsce, gdzie mogę być sobą. I tak za długo byłem na ziemi – powiedział cicho.

– Proszę. – Louis złapał jego dłoń w swoją małą i zamknął oczy. – Dla mnie.

– Ty nie rozumiesz tego, że mogę umrzeć? – odparł loczek, otwierając balkonowe drzwi.

– Jak... umrzeć? – Louis wypuścił powietrze ze swoich ust. Odzyskał Harry'ego, nie może go teraz stracić.

– Nie mogę być na ziemi już przez kolejne dni. Musiałem ci to powiedzieć – szepnął, wychodząc na zewnątrz.

– Co jest złego w ziemi? Dlaczego ja mogę tam być, a ty? Skoro jesteśmy sobie przeznaczeni? Niall mi mówił o tym wszystkim przez ostatnie dni – powiedział szatyn, stając koło demona.

– Jestem synem Lucyfera. Tu jest moje miejsce – mruknął, opierając się o barierkę.

– Czyli jednak tron jest ważniejszy. Myślałem, że będziemy teraz razem... nic nas nie powstrzyma. – Louis zamknął oczy. Widział ich dwójkę razem. Kiedy je otworzył, to wszystko znikało.

– Tron ważniejszy? Louis, ja planowałem dziś iść tam do czarnej dziury, chciałem już przestać istnieć. Kocham cię i nie potrafię żyć, wiedząc, że ty jesteś tam z kimś innym – powiedział, pokazując na dziurę niedaleko zamku.

– Jeśli zrobiłbyś to, co mówisz... – Louis nie dokończył. – Nie możesz tego uczynić, Harry. Obiecaj, że nie zrobisz tego. Nie przestawaj istnieć. – Otarł łzę z policzka. Dlaczego to wszystko było takie trudne. Dlaczego Louis nie mógł być w szczęśliwej miłości z Harrym?

– Po co? Zaraz kulka przestanie działać i znikniesz – powiedział, kładąc rękę na szatyna policzku.

– Zrób coś, żeby tak się nie stało. Bez ciebie życie tam nie jest takie samo. Chcę cię z powrotem – powiedział, gdy nowe łzy skapywały na kciuki Harry'ego.

– Jedyne co to możesz tu przychodzić... Ja nie mogę na razie na ziemie – szepnął cicho i nagle wszystko zaczęło wirować wokół szatyna, po czym znalazł się ponownie w swoim pokoju.

Westchnął głośno, nawet nie zdążył pożegnać się z Harrym. Załkał cicho, wycierając wszystkie łzy. Położył się i zasnął z nadzieją, że gdy się obudzi, wszystko okaże się głupim snem i zobaczy przed sobą wesołą twarz swojego chłopaka, który przygotował dla niego jego ulubione danie.

•••

ɪɴғɪɴɪᴛʏ - Larry ✓Where stories live. Discover now