Rozdział 8

1.3K 122 9
                                    

Nareszcie po długim czasie wachania zapachów leków i środków odkażających dane mi było wyjść na świeże powietrze. Kiedy wychodziłem z Billem ze szpitala byłem przeszczęśliwy że mogę wrócić do domu. Moje szczęście jednak przygasło kiedy poczułem jak bardzo zima przyłożyła się do uprzykrzania nam życia w tym roku. Zniósłbym jeszcze fakt że diabelnie zimno mi w plecy z powodu braku porządnej kurtki. Gorzej było z tym, że śnieg sięgał mi do kolan, a poruszanie się o kulach w takich warunkach graniczyło z cudem. Do tego dość szybko przypomniałem sobie o moich problemach finansowych więc natychmiast powrócił nieprzyjemny nastrój. Stałem tak z podkrążonymi oczami i odmrożonymi karkiem przypominając sobie, że życie jest trochę bardziej nieprzewidywalne i wymagające niż myślałem podczas pobytu w budynku służby zdrowia. W tym momencie poczułem że moje buty odrywają się od ziemi. Ja nie wiedząc co się dzieje w przypływie paniki zacząłem chaotycznie wymachiwać kulami, przez co rąbnąłem podnoszącemu mnie Billowi w czoło.
-Hej, spokojnie - powiedział odstawiając mnie na ziemię, i głaszcząc się po bolącym miejscu - Bo za raz przez ciebie nabawię się pęknięcia czaszki i będziemy musieli tam wrócić, a ty raczej nie zarobisz na moje leczenie z nogą w gipsie.
-Ojej, przepraszam - szybko odpowiedziałem - przestraszyłem się. Mocno boli?
-E tam, przejdzie. Mogę wziąć cię na ręce? W takim stanie raczej nie zajdziesz daleko - spytał z pobłażliwym uśmiechem na ustach.
-Eee... Tak. Czemu nie? - odpowiedziałem lekko zakłopotany.
Chłopak bez najmniejszego trudu wziął mnie na ręce techniką na pannę młodą.
- Idziemy do domu, tak? - spytałem.
-Do sklepu. W domu nie ma nic do jedzenia.
Szliśmy tak, a raczej Bill szedł, strasznie wolno. Trudno byłoby biec kiedy na drodze stoi ci 45 centymetrów białego puchu. Czułem się strasznie niezręcznie w ciszy, co potęgowały ciekawskie spojrzenia przechodniów. W końcu postanowiłem się odezwać.
-Skąd ty bierzesz pieniądze, Bill? - zapytałem.
-Pracuję - odpowiedział - O, patrz. Sklep - rzucił za nim zdążyłem spytać o jego miejsce pracy.
Bill otworzył drzwi do sklepu. Budynek nie był zbyt duży, miał rozmiar średniego marketu. Wystrój nie różnił się zbytnio od innych sklepów samoobsługowych. Obaj powiedzieliśmy „Dzień dobry", ale nie usłyszeliśmy odpowiedzi. Trudno było jej oczekiwać od śpiącej na ladzie kasjerki i próbującego zrobić sobie idealne selfie ochroniarza. Zanim się obejrzałem siedziałem już w wózku zakupowym, dumnie prowadzonym przez Billa.
-Dlaczego muszę w tym siedzieć? Poradziłbym sobie z chodzeniem.
-Swoje umiejętności chodzenia z kulami pięknie zaprezentowałeś gdy wychodziliśmy ze szpitala. Teraz kiedy wiem jak to wyglada wolałbym nie spuszczać cię ze smyczy.
-Nie jestem psem. I nie było, aż tak źle.
-Byłbyś uroczym psem. Ale masz racje, bardziej przypominasz jelonka.
Tak przekomarzając się mijaliśmy kolejne alejki i co jakiś czas dokładając kolejne produkty do koszyka.
-Bill, na co ci tyle paczek Doritos'ów? - spytałem widząc jak wkłada dziesiąte opakowanie do koszyka.
-To najlepszy pokarm jaki istnieje. - odpowiedział - A co, nie lubisz?
-Lubię, ale nie chce mi się wierzyć, że dasz radę tyle zjeść.
Wstyd mi było to przyznać, ale tak na prawdę te czipsy wzbudzają we mnie dyskomfort. Wydaje mi się, że to z powodu tego kształtu.
-Hej, jak myślisz ile zajmie mi przejechanie tego korytarza przy maksymalnej prędkości? - spytał ożywiając się.
-Nie mam pojęcia.
-No to się przekonajmy!
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć blondyn już zaczął się rozpędzać i położył nogi na wózku. Tak oto z zawrotną prędkością pędziliśmy przez sklep i z całej siły uderzyliśmy w jedną z półek.
-Bill...
-No cóż, sądziłem, że zdążę wyhamować. - odpowiedział wygrzebują się ze sterty książek, która spadła na nas z półek podczas uderzenia - Następnym razem na pewno się uda.
-Jesteś debilem z obsesją na punkcie przekąsek o geometrycznych kształtach - powiedziałem.
-Nawet twoje wyzwiska są urocze, Sosenko. O! „Potworna Miłość: mimo przeszkód". Dobrze, że to tu mają, bo kupno tego było głównym powodem wizyty w tym sklepie. A więc ruszajmy do kasy!
Bardzo chciałem się na niego gniewać. Ale naprawdę nie umiałem.
___________________________
Dzień dobry wieczór
Kolejny bezpłciowy rozdział. Ja to jednak umiem zanudzać ludzi.
Właśnie uświadomiłam sobie, że skoro ja nie czytam czegoś takiego na końcu u innych to pewnie i wy nie czytacie tego u mnie. Ale trudno. Ja tutaj muszę się wyżyć narzekając na siebie i na świat. Przykładowo dzisiejszy problem jest taki, że figurka Kotonohy Katsury ( już czekam na obrzucanie mnie kamieniami za to że lubię „School Days" )której pragnę całym sercem jest cenowo poza moim zasięgiem. Jeżu ile w tym rozdziale cudzysłowiu! Ale lepiej więcej niż mniej.
Jakie depresyjne to dzisiejsze posłowie ( tak to się nazywa? ). No cóż nie zamęczam już. Macie Karasume za dzisiejszy rozdział ( anime: School Rumble )

 Macie Karasume za dzisiejszy rozdział ( anime: School Rumble )

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Do widzenia!

Bez Tytułu ~ Billdip ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz