6. go away

537 29 8
                                    

Siedzieliśmy w klubie już chyba czwartą godzinę.
Jeśli chodzi o trzeźwość moich towarzyszy to... No cóż, zdecydowanie większość z nich zaczynała powoli odpadać. McKagan i Adler siedzieli ledwo przytomni i komplementowali na zmianę swoje włosy przy okazji się po nich macając. Izzy właśnie kręcąc tyłkiem pobiegł na parkiet 'wyrywać dupki', jak to ujął. A Slash? Slash to Slash. Właśnie pieprzy chyba dziesiątą laskę w kiblu. Chociaż może jedenastą? Nie wiem, jakoś po ósmej straciłam kompletnie rachubę. Nie żebym liczyła, ale regularnie się nam chwalił.  
Jedynie ja i Axl się jakoś trzymaliśmy, o dziwo Rose lepiej, chociaż wypił przynajmniej trzy razy tyle co ja.

- Idę się przewietrzyć. - poinformowałam go, bo w pomieszczeniu panowała straszna duchota.

- Tylko się nie zgub. - pomachał zabawnie palcem niczym nadopiekuńczy rodzic.

Wstałam z miejsca i ruszyłam do wyjścia z lokalu.

Kiedy przechodziłam obok baru moją uwagę przyciągnął telewizor stojący za ladą. Podeszłam do niego i usiadłam na jednym z wysokich krzeseł, zapominając o wcześniejszym zamiarze dotlenienia się. Właśnie leciały wiadomości.

Cztery dni temu z sierocinca w Nowym Jorku, St. Marie Orphanage uciekła siedemnastoletnia Renee Hilton. Jest poszukiwana przez policję w mieście, jak i pobliskich miejscowościach. Kamery zarejestrowały jak dziewczyna wymyka się ze swojego pokoju, a następnie zmierza do holu budynku. Wychodzi, a na ostatnim nagraniu widać jak znika za bramą.
Na razie nikt nie zna miejsca gdzie przebywa nastolatka. ''Prosimy o pomoc i ewentualne informacje o naszej podopiecznej, jeżeli tylko ktoś coś wie'' - apeluje właścicielka ośrodka.

Następnie pokazano moje zdjęcia, ale ja nie myślałam o niczym innym, niż o tym żeby jak najszybciej ulotnić się z budynku zanim ktoś mnie rozpozna.
Odwróciłam się powoli, tak aby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi i zeszłam z krzesła. Już miałam iść do drzwi, ale zderzyłam się z czyimś ciałem. Uniosłam głowę. Zobaczyłam te znajome rude włosy. Już wiedziałam, że mam przewalone. Spojrzałam w oczy chłopaka. Nie wyrażały nic. Dosłownie nic. Tą czystą, przejrzystą zieleń zastąpił jej ciemny odcień, zlewający się ze źrenicami. Nie mogłam wyczytać z nich bólu, smutku lub nawet współczucia. Były puste.

Axl pokręcił przecząco głową i wyszedł. Natychmiast ruszyłam za nim.

- Axl! No błagam stój! Poczekaj, posłuchaj mnie! - krzyczałam za nim gdy byliśmy już na zewnątrz. Zatrzymał się.

- Co chcesz mi tłumaczyć? To, że mnie oszukałaś? To, że oszukałaś nas? - to nie był ton jakim mówił do mnie do tej pory. - Uznaliśmy cię za rodzinę! Ufaliśmy ci do cholery! A ty nie mogłaś powiedzieć nawet prawdy o sobie.

- To nie tak jak myślisz! Ja... Ja musiałam tak zrobić. - czułam jak powoli mój głos się załamywał.

- Bo co? - prychnął. - Myślałaś że jak powiesz mi prawdę to odeślę cię do tego sierocinca? Pójdę na policję?

- Bałam się. To była moja jedyna szansa. Szansa na nowe i lepsze życie. Ja po pr... - nie dał mi dokończyć.

- Oszczędź sobie. - wysyczał. - Mam dość ciebie. Mam dość wszystkich.

- Axl...

- Zamknij się! - wrzasnął jeszcze głośniej niż przed chwilą i gwałtownie do mnie podszedł popychając na ścianę za mną. Uniósł rękę i już miał wymierzyć mi cios. Zamknęłam oczy. Czekałam na jego ruch. Ale nie poczułam nic poza podmuchem ciepłego, kalifornijskiego wiatru. Otworzyłam oczy.
Chłopak stał przede mną i ciężko oddychał. Wyglądał jakby zobaczył swój największy lęk. Był dosłownie przerażony. Nawet bardziej niż ja.
Odsunął się powoli jakby nie dowierzając co chciał zrobić.
Nim się obejrzałam, zniknął za rogiem budynku.
W moich oczach zbierały się łzy, a potem swobodnie wpływały. Nie starałam się ich powstrzymać. Zaczęłam szlochać, a potem poprostu płakać, ryczeć.

Więc to już koniec? Czemu to zawsze mi musi się przytrafiać to, co najgorsze? Było idealnie, a teraz przez własne kłamstwo i strach straciłam kogoś tak cudownego.

Osunełam się na ziemię po ceglanej ścianie. Przyciągnęłam swoje nogi do piersi i je objęłam.
Dopiero teraz wszystko zaczęło do mnie dochodzić. Być może straciłam właśnie wszystko co udało mi się zyskać przez ostatnie dni. Nawet w tak krótkim czasie tak bardzo przywiązałam się do Billa i reszty chłopaków. Teraz przez moją głupotę, osoby które były dla mnie naprawdę ważne, i na których zależało mi najbardziej mogą po prostu zniknąć. Moja rodzina.

Siedziałam i płakałam tak może z pół godziny. A może godzinę? Albo dwie? Nie wiem. Nie obchodziło mnie to.

Postanowiłam, że pójdę zanim ktoś zacznie się mną interesować. Nie wiem gdzie. Może do Hell House, a może gdzieś zupełnie indziej? Nie wiem. Wstałam i otrzepałam spodnie. Ruszyłam, skręcając w jedną z wielu alejek charakterystycznych dla Los Angeles. Słabe światła latarni oświetlały mi drogę. Mogłam zobaczyć pojedyńcze ławki pojawiające się co kilkanaście metrów. Na jednej z nich siedzieli chłopak z dziewczyną. On ją obejmował, a ona się w niego wtulała. Może to zakochana para? A może dwójka przyjaciół? Nie mam pojęcia, ale uważam, że niesamowitym jest to, każdy ma swoją niezwykłą historię.

Minąwszy ich poszłam dalej. Po paru minutach do moich uszu docierał szum morza, a po paru następnych zobaczyłam plażę. Rozejżałam się.
Widok był przecudowny... Otarłam resztki łez i podeszłam do wody. Usiadłam tam, gdzie nie docierały fale i piasek był suchy. Na ramionach zarzuconą miałam koszulę Duff'a, ale mimo to chłodnawe morskie powietrze dawało się we znaki. Zignorowałam to. Żałowałam teraz, że nie mam ze sobą mojego walkmana ze słuchawkami.

Zaciągnęłam się morską bryzą i pogrążona w myślach siedziałam tak grzebiąc nieświadomie rękami w piasku. Spojrzałam w bok, gdzie była usypana sporych rozmiarów górka z kępkami wysokiej trawy w niektórych miejscach.
Wdrapałam się na nią siadając na szczycie.
Nucąc i podspiewując pod nosem teksty przeróżnych piosenek spędziłam tam trochę czasu. Wpatrując się w fale, odtwarzałam każdą scenkę, która wpłynęła na to, gdzie aktualnie jestem. Dopiero gdy ujrzałam słońce wychylające się zza granicy łączącej ocean i niebo oprzytomniałam.

Chyba pora wracać do domu.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Po około czterdziestu minutach wolnego spaceru byłam pod domem Gunsów. Weszłam do środka, gdzie nie było żywej duszy. Ruszyłam do schodów, ale zatrzymało mnie coś... A mianowicie donośne beknięcie. Rozejżałam się, a w oczy rzuciła mi się blond czupryna Adlera wystająca spod stolika w salonie.

- No milk today, my love has gone away, the bottle stands for lorn and Duff is all alone. - wyjęczał pudelek przekrecając słowa piosenki Hermans Hermits.

Zaczęłam się śmiać pod nosem, ale nie trwało to długo, bo już po chwili przypomniałam sobie dzisiejsze zdarzenie.

- Dobranoc idioto. - uśmiechnęłam się smutno i wdrapałam na piętro, wchodząc do mojego pokoju.

Współczuję mu, oraz reszcie zespołu jutrzejszego poranka...

Rzuciłam się na łóżko, by już po chwili zasnąć w ubraniu i z rozmazanym makijażem.

Don't You Cry Tonight || Rewolwery i GerberyWhere stories live. Discover now