Rozdział 12

429 25 3
                                    

 Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie i z wyniosłym podekscytowaniem wpatrywał się w leżącą na biurku dużą paczkę, którą chwilę wcześniej przyniósł mu puchacz królewski.

Wśród czarodziejów zapanowała ostatnio moda na rozwijanie tężyzny fizycznej, więc dyrektor Hogwartu ostrożnie podjął decyzję, że i on mógłby coś zrobić w tym kierunku. Przeczytawszy ogłoszenie w „Proroku Codziennym", zamówił pierwszy lepszy towar, który wpadł mu w oko.

Stuknął różdżką w wierzch paczki, a ta natychmiast się otworzyła. Dumbledore zajrzał do środka, sięgnął... i wyciągnął kuszę długości łokcia. W zestawie były jeszcze zapasowe cięciwy, winda do napinania, książeczka z opisami zaklęć poprawiających zasięg i celność oraz dwadzieścia bełtów. Gdyby potrzebował więcej, zawsze mógł sobie jakieś stransmutować, ale w książeczce znalazł też zaklęcie na przywoływanie zgubionych strzał.

Obejrzał kuszę ze wszystkich stron, potem nałożył cięciwę i spróbował napiąć. Nie było to proste, wymagało dużego wysiłku. Łuczysko okazało się wąskie, ale nadrabiało twardością. Oferta wysyłkowa obejmowała też wielkie kusze ustawiane na trójnogu i dyrektorowi przeszło przez głowę, że gdyby kiedyś zamierzał taką kupić, to Hagrid będzie musiał mu ją napinać.

Przez moment składał się z napiętą kuszą, mierząc do różnych obiektów w gabinecie. Wtem usłyszał pukanie do drzwi. Odruchowo zwrócił kuszę w tamtą stronę.

- Proszę! – zawołał. Drzwi gabinetu skrzypnęły i w tymże momencie Dumbledore nacisnął spust. Brzęknęła barytonem cięciwa, Hermiona padła na podłogę.

- Bez obawy, panno Granger! – zaśmiał się dyrektor. – Nie nabita!

- Na Merlina, dyrektorze – jęknęła stażystka od eliksirów, na drżących nogach wstając z posadzki. – Pan też próbuje mnie zabić?

- Zabić? – powtórzył Dumbledore, spoglądając na kuszę w taki sposób, jakby się zastanawiał, którędy wylatuje avada. – Nie, nie przewiduję strzelania do ludzi. Co panią do mnie sprowadza?

- Panie dyrektorze, ja nie mogę – odparła Hermiona. – Wszyscy chcą mnie zabić albo przynajmniej zrobić mi krzywdę, muszę mieć oczy naokoło głowy i nie mam pojęcia, co się dzieje!

- Cóż, panno Granger, tak to już bywa w pracy nauczyciela. Proszę się nie martwić, wyrobi się pani.

- Nie to mam na myśli! – i Hermiona opowiedziała dyrektorowi o dramatycznym zdarzeniu w jadłodajni „GoBlin".

- Panicz Malfoy jest w Hogsmeade? – Dumbledore uniósł brwi. – I ma czelność w mojej wiosce używać artefaktów niewiadomego pochodzenia, bez wcześniejszego sprawdzenia zaklęciem antyklątwowym? Cóż, nie każdy bywa równie rozsądny co pani, panno Granger...

- Jednakże Synchroniusz Walruss...

- Wiem! Ja już wszystko wiem! Zastanawialiśmy się, czy Tomoho Wakatsuki działał sam, czy na czyjś rozkaz. Dostałem cynk od aurorów: na przesłuchaniu zeznał, że został wynajęty specjalnie na panią przez człowieka, którego opis odpowiada Walrussowi. Nie wiedział, kim jest tamten, ale teraz mamy potwierdzenie. A skoro w grę wchodzi Walruss, to pewnie musi być cała zorganizowana akcja, nie pojedynczy atak.

- Więc co zrobimy?

- Napiszę do ministerstwa i każę personelowi trzymać oczy szeroko otwarte. A pani, panno Granger, niech na siebie uważa. I proszę mnie natychmiast informować, gdyby zobaczyła pani coś dziwnego. Na przykład gdyby ktoś przyszedł do sowiarni i chciał złupić dziesięć jaj.

Hermiona wróciła do w miarę normalnej pracy. Wyrobiła się już nieco, jeżeli chodzi o panowanie nad klasą – w końcu czymże są najkrnąbrniejsi nawet uczniowie w porównaniu z polującymi na ciebie niedobitkami śmierciożerców? Wieczorami spotykała się w Hogsmeade z Draconem i robili burzę mózgów. Z czasem Malfoy, troszcząc się o bezpieczeństwo przyjaciółki, zdecydował zapuścić się do zamku, żeby się nieco rozejrzeć, to może zauważy coś istotnego. W czasie jednej z takich eskapad wyhaczył go na korytarzu Snape i wpadł w nieopisaną wściekłość.

Rock Me Severus!Where stories live. Discover now