Rozdział 8

629 32 16
                                    


Donośny kwik szybującego orła odbił się echem od górskich zboczy. Te surowe, obojętne góry były już w przeszłości schronieniem niejednego uciekiniera marzącego o krwawej wendecie i tę samą rolę pełniły do tej pory, a orzeł miał to gdzieś, leciał tylko, rozglądając się w poszukiwaniu łatwej zdobyczy.

Nie tak głośny był dźwięk fletu. Prostacki madrygał wibrował arogancko pod pochmurnym popołudniowym niebem w rytmie, w jakim orła cień sunął po bladozielonych górskich łąkach.

Gdzieś tam na hali stała stara, powykręcana jabłoń, która rodziła jabłka tylko raz na dwa lata, i to kwaśne jak zaraza, a czarne jak antracyt. Pod drzewem, trylując na flecie z pociemniałego srebra, stał na jednej nodze długowłosy, brodaty mężczyzna w czerwonej szacie w kratę. Przed nim klęczała kobieta o bezlitosnej twarzy. Miała na sobie wytworną czarną suknię, a jej burzę czarnych loków zdobił wianek z górskich kwiatów.

- Avada kedavra! – rozległ się okrzyk. Orzeł, trafiony zielonym promieniem, zawisł na sekundę w powietrzu, a potem runął jak kamień.

- Ale to było dobre! – ucieszyła się Bellatrix Lestrange, chowając różdżkę i poprawiając wianek. – Jeszcze całkiem niezły mam zasięg!

- Zagrożony gatunek! – skomentował Synchroniusz Walruss i zarechotał.

- Ach, Synchroniuszu, uwielbiam twoje poczucie humoru! – Bellatrix objęła go za ramię. – Zostańmy jeszcze, chciałabym obejrzeć z tobą zachód słońca.

- Znowu?! – Walruss aktorsko wybałuszył oczy. – Nie można. Czekają na nas.

- Rzeczywiście! – Bellatrix zachichotała. – To będzie wieczór godny zapamiętania!

Ruszyli z powrotem i zaczęli się wspinać wąską, stromą i krętą ścieżką, na której najmniejsze potknięcie mogło grozić upadkiem w otchłań. Tu, w niedostępnych górach Albanii, przed laty ukrywał się sam Lord Voldemort, a teraz od jakiegoś czasu okolica była centrum wysiłków mających na celu kontynuację jego spuścizny.

Synchroniusz był czarodziejem z niebogatej rodziny, ale przebiegłości i wredoty mu nie brakowało. Przed dziesięciu laty zaoferował swoje usługi Czarnemu Panu, dla którego założył Organizację Zagraniczną Śmierciożerców, rekrutując młodych wannabe-czarnoksiężników z całej Europy. Szybko zdobył zaufanie Voldemorta, oczarował Bellatrix i zastąpił coraz bardziej nieskutecznego Lucjusza Malfoya w roli prawej ręki Czarnego Pana. Dzięki nowatorskim pomysłom Walrussa, który nie wahał się stosować mugolskich metod, śmierciożercy prawie wtedy zwyciężyli... Prawie. We wszystko musiał się wplątać ten przeklęty Potter i jego ferajna. A także Lukrecja de Volaille: straszna kobieta, miał pełne portki, kiedy zobaczył ją w akcji w Malfoy Manor, i bynajmniej nie dlatego, że cieszył się, że ją widzi. No więc sprawa się rypła, a niedobitki śmierciożerców udały się na wygnanie. Pozostały im tylko marzenia o potędze. Ale Synchroniusz Walruss nie byłby sobą, gdyby nie zaczął w którymś momencie wprowadzać swoich marzeń w życie.

Walruss i Lestrange przyszli w końcu pod małą chatkę z białego wapienia, z dachem pokrytym szarymi łupkami, skąd dochodziły odgłosy głośnego knucia. Przed chatą skrzat domowy w czarnej skórzanej masce rąbał drwa siekierą niemal tak wielką jak on sam. Synchroniusz na ten widok znowu przystanął i wyrzucił ze swego fletu kolejną bluźnierczą, atonalną improwizację. Potem wszedł do chaty, rzucając w przelocie okiem na wmurowaną nad drzwiami ludzką czaszkę.

W środku, z jednej i drugiej strony żelaznego piecyka, siedzieli Barty Crouch Junior i młody Zdenek Slanina, jeden z członków Organizacji Zagranicznej, zajęci konsumpcją pieczonych kartofli.

Rock Me Severus!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz