Cordelia Foxx

79 4 0
                                    

Cordelia siedziała na werandzie i podziwiała swój piękny, zielony ogród, który niedawno udało jej się stworzyć. Chwilę później jej mąż usiadł obok i podał szklankę lemoniady, kobieta obserwowała chłopaka, który biegał w kółko za szarym, kicającym królikiem.

- Myślisz, że się zaklimatyzował? - Uśmiechnęła się do wysokiego, przystojnego bruneta. - Chyba dobrze się u nas czuje.

-  Na pewno. Nie przejmuj się, kochanie, dajemu mu cudowny dom. Ma dwójkę kochanych rodziców, ogromny dom, świetny pokój i zwierzaka. Kocha nas.

- Jak myślę o tym, co spotkało go w domu jego babki, przyprawia mnie to o gęsią skórę... Biedny dzieciak.

- Widział na własne oczy jak babcia morduje opiekunkę... - Mężczyzna przykuł wzrok w nogach. - Biedny.

- Całe szczęście, że trafiliśmy na niego. Sam widziałeś, jaką tragiczną historię miała cała jego rodzina, jest taki młody...

- Nie rozmawiajmy o tym. - Mężczyzna chwycił ją za ręce i je pocałował. - W końcu założyliśmy swoją wymarzoną rodzinę, o tym marzyliśmy. Szkoła jest w dobrych rękach, mamy dziecko, jesteśmy szczęśliwi, i tak będzie już zawsze.

- Tak... - Pocałowała go, chwilę tę przerwał Matt, który wbiegł na werandę trzymając królika i popatrzył na swoich nowych rodziców.

- Fuuuuuj. - Szepnął, patrząc jednak na nich z zaciekawieniem.

Oboje przerwali i zaśmiali się.

- Dobrze się bawisz? - Zapytała kobieta, odgarniając włosy na lewe ramie. - Czegoś potrzebujesz?

- Mogę zaprosić Toma na noc? Chcemy pograć w "Złap Meepa"!

Popatrzyła na męża, który do niej mrugnął, a ona wiedziała, co sprawi, że uszczęśliwi swojego przybranego syna.

- Zadzwonię do jego mamy, nie ma sprawy.

Chłopak uścisnął rodziców i biegnąc do królika, powiedział.

- Dziękuję, jesteście najlepszymi rodzicami!

Cordelia wytarła łzę, która spłynęła słysząc te słowa, w końcu odnalazła szczęście. Nagle dostrzegła, że zaczyna się od nich oddalać, widziała ich z coraz większej odległości. Zanim zdążyła coś powiedzieć, zaczęła krztusić się dymem, zorientowała się, że ta piękna sytuacja z jej życia to tylko sen a ona jest uwęziona wraz z resztą przy jakimś ognisku, gdzie odprawiają rytuał... Nie chciała pokazać, że się obudziła, bo mogliby to jakoś wykorzystać, przymknęła oczy i rozejrzała się dookoła, nikt oprócz niej się nie obudził... Z jej oczu zaczęły płynąć łzy, dałaby wszystko, żeby ten sen był prawdą. Spojrzała w ziemię i pomyślała głębiej na temat męża oraz swojej przyszłości. Była pewna, że chce założyć rodzinę oraz była pewna, że musi mieć dziecko i w końcu żyć szczęśliwie, ponownie podniosła wzrok i popatrzyła dookoła, postacie stały bliżej, w okół ognia i trzymały się za ręce. Mówili coś w innym języku, była pewna, że to jakiś rodzaj kultu. Czuła się kompletnie bez mocy, nie mogła użyć magii i wystraszyło ją to, ponownie nerwowo popatrzyła dookoła i nadal wszyscy byli nie przytomni, nawet telepatia z każdą z czarownic kończyła się porażką. Nie mogła się skupić na niczym innym, niż na ucieczce, tutaj nie było już żadnych żartów. Nagle postacie się odsunęły, zamknęła oczy i wytężyła słuch. Każda z postaci stanęła przy jednym palu i zwróciła się w stronę ofiar. W rękach trzymali kanistry z benzyną, Cordelia poczuła zapach, którego tak bardzo nienawidziła. Musiała przygotować się na najgorsze, kiedy usłyszała, jak ktoś odkręca zawartość tuż obok niej, strach przybrał na sile, już prawie udało jej się rozwiązać ręce i jeżeli uda się to, jest wolna. W momencie kiedy postać uniosła naczynie, Cordelia kopnęła z całej siły, łapiąc kanister i zorientowała się, że właśnie popchnęła do ognia postać z głową świni. Potwór wydawał okropne i głośne dźwięki, które obudziły resztę, nie tracąc czasu Cordelia zaczęła jak najszybciej biec na przód, nie zwracając na nic uwagi, wylała po drodze benzynę i kiedy już dłużej nie mogła, schowała się za jakimś drzewem i kucnęła. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać, nie wyobrażała sobie, że może umrzeć w ten sposób, jej sen musiał się spełnić a ona musiała uratować resztę, była wystarczająco daleko, więc nie widziała ognia ale daleko, wysoko w górze dostrzegła dym. Nagle usłyszała, że ktoś biegnie w jej stronę, położyła nogę na jednej gałęzi i w kilka sekund wdrapała się na drzewo, była kilka metrów nad ziemią i minęło kilka sekund a kroki były słyszalne tuż pod nią, następnie ucichły, kobieta jednak w tym mroku dostrzegła znajomy odgłos oddychania i sylwetkę, następnie słowa, które by rozpoznała wszędzie.

- Kurwa, za dużo wysiłku... - Queenie oparła się o drzewo i nabierała oddechu, kiedy Cordelia zeskoczyła z drzewa tuż przed nią, dziewczyna z przerażenia krzyknęła.

- Pojebało cię? - Queenie ewidentnie nie była w nastroju. - Cordelia, nie ma czasu na zabawę w małpę, tu trzeba działać...

Cordelia ze zdumieniem spojrzała na Queenie.

- Jak im uciekłaś? - Również łapała oddech. - Jakim sposobem?

- Wiesz, że patyczkiem nie jestem. Ta stara picza z tasakiem naznaczyła mi czoło benzyną, wtedy dostała w łeb... A tak w ogóle, świetny kop, raz dwa trzy i świniaka nie ma! - Queenie zaśmiała się. - Jak to zrobiłaś, miałaś jakiś...

Cordelia jednak jej przerwała.

- Queenie, przestań. Żarty się skończyły, jest tu siedem żądnych krwi potworów, które zesłał na nas potężny demon. Musimy uratować resztę...

- Ale jak? - Zapytała.

- Musimy z nim porozmawiać. - Powiedziała stanowczo. - Może się zgodzi.

Po całym lesie rozległy się przerażające krzyki, były to prawdopodobnie dziewczyny z sierocińca.

- Co oni im robią? - Szepnęła Queenie.

Cordelia skoncentrowała się i wytężyła umysł, nie wiedziała, jak jednak udało jej się złapać kontakt z demonem. Poczuła ogromny ból w całym ciele, ale nie mogła przestać nawiązywać kontaktu.

- Proszę. Zostaw nas w spokoju.

W tym momencie na niebie zagrzmiała burza, co było równaznaczne z odmową. Cordelia nie wiedziała, jak przemówić do demona, odbierał jej całą energię. Utraciła przytomność i komunikowała się z nim umysłowo.

- Czy jest jakiś sposób na to, żebyś się odczepił?

- Wasza śmierć.

American Horror Story: OrphanageWhere stories live. Discover now