Ogień

96 5 0
                                    

Maree, Billie i Maddie siedzieli na werandzie, pijąc herbatę. Marre wzdychnęła i spojrzała na Billie'go, który przyglądał się Maddie, następnie uśmiechnęła się i wstała.

- Jak spędzimy ten czas? - Zapytała. - Mamy jeszcze godzinę.

- Nie mam pojęcia... Może po prostu siedźmy i rozmawiajmy. Właśnie staram się przypomnieć mu jakieś fakty z jego życia... - Powiedziała spokojnie Maddie. - Ale nic nie pamięta.

- Mówię wam, zgłośmy się na Policje...

- Ja sądzę, że to zły pomysł. - Powiedziała Maddie. - Gdybyś pomyślała o tym kilka dni wcześniej to luz, ale teraz minęło zbyt dużo czasu...

- Ale on musi wiedzieć, kim jest. - Powiedziała. - Nawet Cordelia i jej sabat nam nie pomogły. Nie mam pojęcia...

- Musi być jakiś sposób. - Rzucił Billie. - Przecież skądś na pewno pochodzę...

W tym momencie w lesie rozległ się ogromny huk. Wszyscy podnieśli się instynktownie, rozglądając się, jednak nic nie dostrzegli. Maree była jednak wyczulona i obawiała się, że coś może się stać. Chwyciła wiatrówkę, która leżała w drewnianej skrzyni i zeszła po małych schodkach na dół i ruszyła ścieżką wgłąb lasu, dwójka pobiegła za nią.

- Idźcie za mną. - Powiedziała.

Idąc na przód, słyszeli coraz głośniejsze dźwięki i dziwne sapanie, jakby jakieś dzikie zwierze, które miało ich zaatakować za kilka chwil. Kobieta załadowała broń i przyłożyła palec na spust. Szli na przód, byli naprawdę daleko od domu. Gdy coś wyskoczyło przed nich, kobieta po prostu strzeliła, nie wiedząc, że zraniła leśniczego w ramię. Billie i Maddie popatrzyli po sobie z przerażeniem. Mężczyzna krzyknął z bólu i upadł na ziemię, Maree otrząsnęła się i rzuciła broń daleko przed siebie. Klęknęła przy nim i dopiero wtedy rozpoznała, kim jest ofiara.

- Panie Tomphson... - Popłakała się. - Tak przepraszam, ja myślałam, że to...

- Dzik? - Jęknął mężczyzna i zaklął, patrząc na krwawiące ramię. - Zabiłem go przed momentem, chciałem przyjść do was na herbatę... Ale nie przejmuj się, przeżyję. Sam dałem ci tę wiatrówkę, pamiętasz?

- Tak. - Zaśmiała się przez łzy. - Maddie, dzwoń po karetkę.

- Jasne. - Powiedziała, wyjmując telefon z kieszeni.

Pan Tomphson podniósł się, trzymając zakrwawione ramię.

- Nie potrzebnie. - Powiedział. - Maddie, nie dzwoń. Nie ma takiej potrzeby.

- Jest pan pewny? - Zapytała.

- Tak, jestem. I ile razy prosiłem żebyście nie mówiły pan. Jestem Hattson.

- Okej, Hattson. - Powiedziała Maddie.

- Idziemy? - Maree chwyciła pod rękę leśniczego i w czwórkę poszli do domu. Kiedy tam dotarli, przed wejściem stała trzynastka dzieci z dwoma opiekunami. Maddie podbiegła tam i podeszła to wysokiej blondynki, Madelaine Roberts. Była opiekunką na wycieczkach organizowanych przez miasto, obok niej stał czarnowłosy, nieco niższy mężczyzna, Noah Breslin, również opiekun.

- Przepraszamy, ale był wypadek. - Powiedziała Maddie. - Leśniczy ucierpiał i...

- Jak to leśniczy ucierpiał? - Zdenerwowała się kobieta. - Pomoc jest w drodze?

Podeszła bliżej i zakryła usta dłońmi, była przerażona. Maree wiedziała, że mogą być z tego kłopoty... Nie wiedziała, jak może to wytłumaczyć. Billie widząc przerażenie w oczach kobiety, odezwał się 

American Horror Story: OrphanageWhere stories live. Discover now