Rozdział 1

1.8K 60 31
                                    

 Pierwszy września był dla Hogwartu początkiem roku jak każdy inny. Znowu na stacji kolejowej w Hogsmeade zatrzymał się Hogwart Express. Znowu Hagrid zabrał pirwszorocznych do łódek. Znowu pozostali uczniowie podążyli do zamku powozami zaprzężonymi w testrale, a niektórzy nawet je widzieli, choć takich uczniów w Hogwarcie było tego roku sporo mniej niż jeszcze do niedawna. Prastara Szkoła Magii i Czarodziejstwa znowu przetrwała wszelkie burze dziejowe i w dalszym ciągu była gotowa wlewać olej do głowy młodocianym czarodziejom.

Ale pod pewnymi względami był to początek roku nie jak każdy inny i gdyby ktoś trafił do Hogwartu po przerwie dłuższej niż wakacyjna, mógłby przeżyć spore zdziwienie. Uczniowie i personel najwyraźniej stracili umiejętność strwożonego szeptania, a i sam zamek wydawał się jakby jaśniejszy niż dawniej, rozświetlony wręcz, przy czym nie chodziło bynajmniej o to, że ktoś go wreszcie umył. Na szkolnym dziedzińcu stała bazaltowa statua przedstawiająca niekompletnie owiniętą jedwabnym chitonem kobietę o bujnych kształtach. Jej włosy z lewej strony były hebanowe, a z prawej mahoniowe. Na cokole widniał napis: „Lukrecji de Volaille – wdzięczny świat czarodziejów. Twoje poświęcenie pokonało Voldemorta". Hogwartczycy notorycznie łapali ten posąg za różne części ciała, podobno na szczęście, choć gdyby próbowali uczynić to samo z profesor de Volaille za jej życia, z pewnością przyczyniłoby to im nielichego pecha. Wśród uczniów starszych lat znacznie częściej zdarzały się przypadki trzymania się za ręce i nikogo to nie gorszyło; z uczennicami było zresztą to samo. Nawet jedzenie, jeśli wierzyć pogłoskom, było lepsze niż dawniej.

Hogwart był właściwie jedynym miejscem, w którym panował pośmiertny kult profesor de Volaille. Wszędzie indziej, zarówno wśród czarodziejów, jak i niektórych mugoli, panowało przekonanie, że Czarnego Pana zwyciężył Harry Potter. Rzeczywiście chłopiec z błyskawicą na czole miał swój udział w zwycięstwie, ale gdyby nie heroiczne poświęcenie Lukrecji, wojna trwałaby jeszcze dwa lata, a straty mogłyby być o wiele większe. Zginęliby zapewne dyrektor Dumbledore, profesorowie Snape i Lupin, jeden z braci Weasleyów i wiele innych osób. Udało się tego uniknąć dzięki temu, że profesor de Volaille swoimi niestandardowymi metodami pedagogicznymi doprowadziła do bezprecedensowej jedności wśród uczniów Hogwartu (a jak się zmienił Draco Malfoy, to w ogóle trudno było uwierzyć). Potem zdecydowała się przenieść wojnę na terytorium przeciwnika, gdzie, w czasie bitwy w Malfoy Manor, oddała życie, by unicestwić Voldemorta. Jak się później okazało, była zresztą jego nieślubną córką.

Teraz jednak te zdarzenia były już historią, a ta powoli zaczynała się już zmieniać w legendę, gdy do Hogwartu przyjeżdżali uczniowie niepamiętający tych czasów.

Mimo wszystko dla wielu osób pierwszy września w Hogwarcie był dniem niezwykłym. Należała do nich Hermiona Granger.

Hermiona szybko dotarła do zamku, przywitała kilka znajomych twarzy i poszła się rozpakować. Jej sypialnia miała własną łazienkę, więc panna Granger postanowiła się jeszcze szybko wykąpać, zanim rozpocznie się uroczystość w Wielkiej Sali. Odświeżywszy się, przywdziała nową, starannie wyprasowaną szatę. Następnie poszła do sowiarni, aby wysłać do rodziców Szybką Magiczną Sowę, że już dotarła, po czym, zorientowawszy się, że ma jeszcze trochę czasu, udała się na przechadzkę korytarzami Hogwartu.

Zdała sobie sprawę, że bardzo stęskniła się za tymi starymi, przesyconymi czarodziejstwem murami. I nie tylko za nimi, także za przyjaciółmi. Tęskniła za Harrym, za Nevillem, za Luną, a nawet, o dziwo, za Malfoyem, który, od czasu, gdy znalazł się pod urokiem reform profesor de Volaille, z dawnego łotra stał się słodkim Drakusiem, aż do przesady. Hogwart bardzo się zmienił, ale Hermiona czuła, że jest w miejscu prawie tak doskonale znajomym jak własny rodzinny dom. No i za Ronem tęskniła, o, jak bardzo za nim tęskniła...

Aby odpędzić smutne wspomnienia, panna Granger sięgnęła do kieszeni szaty i wyciągnęła bułkę z dżemem, którą mama dała jej na podróż. Zatopiła w niej zęby. Bułka pachnęła domem, a naturalny smak chrupiącego pieczywa w kombinacji ze słodyczą truskawkowego dżemu przeniósł Hermionę niemalże w siódme niebo. Zamknęła oczy, aby tym lepiej rozkoszować się każdym kolejnym gryzem.

I nagle wpadła na kogoś. Bułka wypadła jej z rąk i poleciała na podłogę, upadając, jakże by inaczej, dżemem do dołu. Serce w Hermionie zamarło na ten widok. Dopiero po kilku sekundach uniosła wzrok i spojrzała w zirytowane oblicze Severusa Snape'a.

- Psiakrew, cholera! Mógłby pan bardziej uważać! – wybuchnęła Hermiona.

Snape skrzywił się.

- Witam, panno Granger – ukłonił się zimno. – Widzę, że nie tylko wciąż jest pani wszechstronnie uzdolniona, ale w dodatku ma ostry języczek. A tak w ogóle – co panią do mnie sprowadza?

- Nic takiego – odpowiedziała Hermiona. Odwróciła się od Severusa, wyciągnęła różdżkę i sprawnym zaklęciem pchnęła rozwaloną na podłodze bułkę do pobliskiego kosza na śmieci, a potem odeszła.

Jakiś kwadrans przed ceremonią rozpoczęcia roku Albus Dumbledore zwołał zebranie wszystkich nauczycieli. Snape także, oczywiście, stawił się na nim. Siedział obok profesor Trelawney i złorzeczył w myślach.

Znowu kolejny rok i ciągle te same twarze dookoła. Nawet Voldemort niewiele tu zmienił, a kiedy zabrakło Voldemorta, to szansa na jakąkolwiek rotację stanowisk już zupełnie zmalała... Kiedy jeszcze żyła pani de Volaille, a Severus był jej hmm... asystentem, to przynajmniej czasami było wesoło, a nawet zdarzało się, że sam Snape potrafił rozkręcić niezłą imprezę. Ale potem jakaś mądra głowa w Ministerstwie doszła do wniosku, że skoro Czarny Pan został pokonany, to nie ma potrzeby kontynuacji tego, co osiągnęła Lukrecja. Pozbawiony tej niepowtarzalnej atmosfery, Snape powrócił do swej dawnej frustracji; z rozrywek pozostało mu jedynie od czasu do czasu picie wódki szklankami z Obleśnym Jermołajem, sprowadzonym ongiś przez profesor de Volaille nowym duchem, który snuł się po Hogwarcie równie smętnie, jak sam Severus.

- Koleżanki wiedźmy, koledzy czarodzieje – zagaił Dumbledore – bardzo mnie cieszy, że znowu spotykamy się w tym samym gronie. Czasami myślę o tym, jak niewiele brakowało, żeby stało się inaczej...

No tak, pomyślał Snape. Będzie truł. A potem, w Wielkiej Sali, też będzie truł. A cały Hogwart będzie czekał, kiedy stary Drops przestanie truć i będzie można się dorwać do żarcia.

- Na przykład pan, profesorze Snape – dyrektor uśmiechnął się dobrotliwie. – Czy zdaje pan sobie sprawę, że wśród mugoli krąży ostatnio książka, według której zabił mnie pan, a wkrótce potem sam został zabity, i to już osiem lat temu? Wygląda na to, że nekromancja robi postępy.

- Nie czytam mugolskich książek – odparł zgryźliwie Mistrz Eliksirów. – Szczególnie tych o czarodziejach.

- I bardzo słusznie – zauważył Dumbledore. – Ale wracając do meritum, mam wam do zakomunikowania dość istotną rzecz.

Zrobił pauzę. Zapadło gwałtowne milczenie. Trelawney po lewej, McGonagall po prawej, Flitwick, Lupin – wszyscy patrzyli w napięciu na dyrektora.

- Jak sami dobrze wiecie, w tym roku nasza szkoła przyjęła wyjątkowo wielu nowych uczniów – ciągnął dyrektor. – Poza tym zmiany programowe oznaczają, że będzie ogółem więcej godzin. Wobec tego zdecydowałem się zatrudnić w Hogwarcie młodych stażystów, którzy w ciągu najbliższej dekady powinni zastąpić niektórych z nas, gdy już się zmęczymy albo spełnią się jakieś głupie przepowiednie z mugolskich książek. Jutro rano oficjalnie wyznaczę opiekunów stażu.

Wśród nauczycieli zabrzmiał niespokojny pomruk zaskoczenia.

Dumbledore uderzył różdżką w ścianę. Wyrosły na niej portrety czworga młodych ludzi.

Snape'owi opadła szczęka, ale w dalszym ciągu nic nie powiedział.

- A oto i nasi stażyści, których za chwilę poznamy w Wielkiej Sali – powiedział z zadowoleniem Albus Dumbledore. – Luna Lovegood – wróżbiarstwo, Rupert Rattlewonk – obrona przed czarną magią, Anna Szafraniec – zielarstwo, oraz Hermiona Granger – eliksiry...

Rock Me Severus!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz