Rozdział 26.

3.3K 128 1
                                    

~Antonio~

Zamarłem z telefonem przy uchu na słowa jednej z pielęgniarek. Nie mogłem uwierzyć, że właśnie dzisiaj w wigilię, spotkało mnie takie coś.
Kobieta przekazała mi informację, że całkiem niedawno, bo pięć minut temu serce Sebastiano się zatrzymało. Był reanimowany, w sumie nadal jest, dlatego pielęgniarka poprosiła, aby ktoś z rodziny przyjechał jak najszybciej do szpitala.

- Co się dzieje, Antonio.- potrząsał mną ojciec, widocznie za długo się zamyśliłem.

- Serce Sebastiano się zatrzymało.- powiedziałem zanim zdążyłem pomyśleć co robię.

Po chwili dało się usłyszeć jeden wielki pisk, a potem płacz Carly. Dziewczynka upadła na podłogę.

- Kurwa mać i wszyscy święci!- krzyknął ojciec i jako pierwszy dopadł do dziewczynki zwijającej się od płaczu na panelach.

- Ej, a Nadia!- odezwała się Clara.

- Ja cię nie mogę. Tato jedziesz z małą do Seby, a ja z Nadią na porodówkę.- wydawałem szybko polecenia, mechanicznie wykonując przy tym niezbędne czynności.

Zabrałem torbę, w której były przygotowane wszystkie potrzebne dla Nadii i naszych dzieci rzeczy i założyłem kurkę. Złapałem również palto żony i zarzuciłem jej na ramiona. Wziąłem moje kochanie na ręce i pędem udałem się do samochodu.

Drogę do szpitala pokonałem z prędkością światła, jak nie szybciej. Cały czas byłem poganiany przez żonę. Jej krzyki tylko mnie bardziej nakręcały do działania.
Przed samym wejściem do budynku czekała na nas lekarka, która prowadziła ciążę Nadii.
Nie mam pojęcia kto ją powiadomił, ale jestem tej osobie wdzięczny. Położyłem delikatnie brunetkę na przyszykowanym dla niej łóżku i zrobiłem kilka kroków do tyłu, ustępując przy tym miejsca lekarzom. Podążałem za personelem szpitala jak pies za właścicielem, ale niestety nie mogłem wejść z nimi do sali.

Stałem na korytarzu jak ten słup soli i nie wiedziałem co zrobić. Jedna część mnie chciała być jak najbliżej żony i dzieci, ale druga pchała mnie do innej części szpitala, gdzie przebywał mój brat.

Cały w nerwach chodziłem z jednego miejsca w drugie oczekując jakiś wieści o stanie Nadii. Minuty mijały, a ja nie wiedziałem co mam począć.

Ciszę na korytarzu przeszywały głośne krzyki brunetki.

Złapałem się za głowę i usiadłem na jednym z tych niewygodnych, plastikowych krzesełek. Oparłem się na łokciach i czekałem. Po chwili przyszedł do mnie ojciec i usiadł obok.

- Rodzice Nadii zabrali Carlę do siebie.- oznajmił kładąc mi rękę na plecach i klepiąc w pocieszającym geście.

- Rozmawiałem też z lekarzem Sebastiano.- rzekł po chwili, a ja momentalnie podniosłem na niego swój wzrok.- Wszystko jest już dobrze. Jego stan jest stabilny, nawet powiedziałbym lepszy. Przybrał trochę kolorów i nie jest już taki blady.

W tym momencie z sali wyszła jedna z pielęgniarek, a po chwili wywieziono z pomieszczenia Nadię.
Podszedłem do żony i ująłem jej dłoń w swoją, po czym pocałowałem w obrączkę. Lekarka poprosiła mnie na chwilę, do swojego gabinetu, na co niechętnie się zgodziłem.
Kobieta podała mi dokumenty, jakie miałem uzupełnić i pozwoliła wrócić do żony.
Wchodząc do sali zastałem tam prawie całą rodzinę. Wszyscy skakali wokół Nadii i nie dawali jej spokoju. Dzieci leżały przy szpitalnym łóżku brunetki i były równie dobrze adorowane co moja żona.

RejectedWhere stories live. Discover now