Sierociniec

1K 35 9
                                    

Maree siedziała na werandzie sierocińca, który prowadziła wraz ze swoją przyjaciółką, Maddie. Odgarnęła swoje brązowe włosy i próbowała dostrzec co ruszyło się w w krzakach dosłownie sekundę wcześniej. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, ale mogłaby się założyć, że coś widziała. Wstała i stanęła na schodach. Była kilkanaście metrów dalej. Przypatrywała się i była skupiona w stu procentach na patrzeniu na to, nagle dostrzegła, że coś lub ktoś w nie uderzył. Kobieta wystraszyła się i weszła do domu, zostawiając otwarte drzwi. Przeszła długim korytarzem do końca i weszła do dużego salonu o kremowych ścianach i białych meblach. Mimo, że z zewnątrz budynek wyglądał staro to w środku było naprawdę nowocześnie i przytulnie. Na kanapie siedziała Maddie, pisała sms'a do chłopaka. Maree odezwała się, opierając się o futrynę drzwi:

- I o której w końcu wracasz do siebie?

Dziewczyna odłożyła telefon i zwróciła się w jej stronę.

- Colton będzie po mnie za dwie godziny. Co ty na jakiś film na komputerze? Horror?

- A propo, widziałam coś...

W tym momencie kobiety usłyszały przeraźliwy, głośny, męski krzyk. Maddie podbiegła do Maree i złapała ją za rękę.

- To ktoś od nas? - Zdenerwowała się.

- Wątpię, to jakiś mężczyzna. - Maree była przerażona. Odziwo żadne z nastolatków się nie obudziło.

- Dzwoń po Policję. - Maddie bała się. - A co jak napadli go jacyś bandyci?

- Musimy temu zaradzić. - Maree zdecydowała, że musi działać. Wyjęła spod poduszki pistolet i załadowała go. Machnęła głową na szafkę. Maddie wiedziała, o co chodzi. Wyjęła z szafki latarkę i obie kobiety wyszły z domu. Szły blisko tam, gdzie Maree widziała jak coś się rusza. Rozglądały się, jednak nie widziały nic. Na dworze zrobiło się już całkiem ciemno, nie mogły się oddalić bo dzieciaki zostały same w domu. Kiedy miały wracać, Maddie przez przypadek nadepnęła na rękę jakiegoś mężczyzny. Widząc, że leży bez ruchu, przeraziła się. Myślała, że jest martwy. Maree kucnęła i wyczuła tętno. Uderzyła go w twarz, i nagle chłopak momentalnie się obudził. Miał śnieżnobiałe włosy i miał na sobie poszarpane spodnie jeansowe i rozerwany biały t-shirt. Podniósł się i popatrzył na dwie kobiety.

- Kim wy jesteście? - Zapytał. Był zdziwiony. - Gdzie jestem?

- Kim ty jesteś, i co tutaj robisz? - Zapytała Maddie.

- Nie pamiętam nic. Ani kim jestem, ani gdzie mieszkam i co robię. Nie wiem nawet, jak się tutaj znalazłem... Co to za miasto?

- Nowy Orlean. - Odpowiedziała Maree. - Jest już jedenasta w nocy, wejdź do środka, damy ci nowe ubrania i będziesz spał w salonie. Rano odwiozę cię na komisariat.

- Jesteś pewna? - Zdziwiła się Maddie. - A co jak to morderca?

- Nie widzisz, że jest cały we krwi i jest ranny? - Spojrzała na niego Maree. - Pamiętasz, czym się zajmujemy?

- Chcemy pomagać innym. - Odpowiedziała Maddie. - Masz rację. Przepraszam....

- Nie masz za co. - Odpowiedziała Maree. - Chodź, idziemy. Trzeba ci pomóc.

- Jak mamy cię nazywać? - Zdziwiła się Maddie. - Nie pamiętasz imienia...

- Może coś wymyślmy. - Zaproponował chłopak.

-Na ten czas będziemy nazywać cię Billie. - Zaproponowała Maddie.

- Billie pasuje. - Powiedział.

Cała trójka weszła do domu. Billie usiadł na krześle w kuchni i rozglądał się dookoła. Maddie patrzyła na jego włosy o nienaturalnym kolorze.

- Ciekawe, czy farbowane. W sumie na pewno, nikt nie ma takich włosów.

- Sam nie wiem, czy to do mnie pasuje... Nie pamiętam kompletnie nic. - Zrobiło mu się przykro. Kim był i dlaczego znajdował się w tym lesie?

W tym momencie wróciła Maree z ręcznikiem i ubraniami. Chłopak wszedł do łazienki, kobieta pokazała mu co i jak. Wyszła i usiadła obok Maddie.

- Nie wiem co o tym myśleć...

W tym momencie kobiety usłyszały hałas dochodzący z kuchni, pobiegły tam a na ziemi leżał rozbity talerz.

- Ktoś tu jest? - Zapytała Maree.

Nikogo jednak nie było.

- Duchy? - Maddie znów była przerażona. Dziewczyna bała się zjawisk paranormalnych i łatwo dawała się podpuszczać innym. Pozbierała szkło i wrzuciła do kosza. W tym momencie do drzwi zapukał chłopak Maddie. Przywitał się z Maree i szybko wyszli. Maddie pocałowała ją w policzek i powiedziała, że przyjedzie rano. Maree wróciła do salonu. Stał tam Billie w czystych ubraniach, właśnie wyszedł z łazienki i przyszedł tam, gdzie wyznaczyła mu miejsce. Przyglądał się starej fotografii oprawionej w ramkę. Była bardzo duża. Zmarszczył brwi ze zdziwienia, kiedy zobaczył osobę podobną do Maree. Właściwie to dwie osoby. Bliźniaczki syjamskie. Uśmiechały się do obiektywu razem z resztą trupy cyrkowej z dziwolągami. Na środku stała piękna, starsza kobieta o blond włosach, wydawała mu się dziwnie znajoma. Maree podeszła do niego.

- Zastanawiasz się pewnie nad tymi bliźniaczkami, co?

- Tak. Jak to możliwe, że...

Kobieta przerwała mu.

- Że jesteśmy tak podobne? - Zaśmiała się. - To moje prababcie. Bardzo je podziwiam... Przeżyły wiele, ale wyszły na ludzi. To mój pradziadek. - Wskazała na mężczyznę stojącego obok kobiety z brodą. Miał zniekształcone dłonie wyglądające jak szczypce kraba. - Jimmy. A one to Bett i Dott. Urodziły się takie i takie niedawno zmarły.

- Jejku... Jesteście identyczne. Podobieństwo jest uderzające... - Chłopak był w szoku.

- Wiem, to niemal nie możliwe, ale jednak. - Zaśmiała się. - Zawsze opowiadały mi historie o tym cyrku. O klaunie, który siał terror w tym mieście, o tej cudownej kobiecie, Elsie Mars.

- To Elsa Mars? - Zdziwił się. - No tak, teraz widzę. Wielka gwiazda starych lat.

- Tak. To ona założyła cyrk dziwów i to ona zaakceptowała i przyjęła je do siebie. Była cudowna...

- I dlatego to robisz? - Zapytał chłopak.

- Tak... Ale mam też inny powód. Chcę, żeby oni wyszli na ludzi, nie to co moja siostra, która... Nieważne.

- A co z nią? - Zapytał chłopak.

- Eh... Długa historia. Opowiem ci kiedyś, powiem tylko tyle, że narkotyki i alkohol doprowadziły ją do śmierci.

- To straszne... Jest mi przykro. - Chłopakowi zrobiło się smutno, Maree wydawała mu się niezwykła.

- Oh, niepotrzebnie. Idź spać, lub jak chcesz korzystaj z laptopa. Leży na stoliku, jest włączony.

Kiedy kobieta wychodziła, Billie odzewał się.

- Dziękuję za wszystko, jesteś kochana.

- Dobranoc. - Powiedziała i udała się do pokoju obok. Była bardzo zmęczona, rzuciła się na łóżko i nie zdejmując wcześniej ubrań zasnęła.
Billie właśnie oglądał zdjęcia w laptopie, kiedy usłyszał krzyk dochodzące z góry. Maree migiem pojawiła się na korytarzu i oboje pobiegli po schodach do góry. Wbiegli do pierwszego pokoju po prawej, był otwarty na oścież i było zapalone światło. Maree się zdenerwowała.

- Dlaczego nie śpicie? Josh, Martin, co robicie u Monique i Kendall? - Popatrzyła na nich ze złością.

- Coś mnie zaatakowało! - Krzyknęła brunetka. Była śmiertelnie przerażona. Maree podeszła do niej i usiadła obok.

- Kto cię zaatakował? - Zapytała przestraszona.

Monique zamarła. Popatrzyła na drzwi i dostrzegła w nich postać z czerwonymi oczami. Krzyknęła głośno i przerażająco.

- To!

I w tym momencie drzwi zatrzasnęły się i zgasło światło.

American Horror Story: OrphanageWhere stories live. Discover now