Rozdział XVI

126 33 4
                                    

Szatyn ostatni raz spojrzał na bruneta i kiedy zauważył, że ten wstaje, również wstał z krzesła i ruszył w jego kierunku. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że potrącił swojego brata, ani na to, że nadepnął Raya. Chciał się jak najszybciej znaleźć u boku Wentza, u jego harmonii, jego duszy, jego miłości i jedynego, prawdziwego basu...

Pete miał zamiar w spokoju usiąść we wnęce, która znajdowała się na przeciwko od niego, "z dala" od wszystkich ludzi i przede wszystkim od widoku Waya. Nie chciał na niego patrzeć, nie chciał nawet tu przychodzić, ale obiecał Patrickowi, że nie zrobi przykrości Frankowi i przyjdzie. Brunet przetarł swoje oczy, wstał ze swojego siedzenia, które swoja drogą było bardzo niewygodne i przeciągnął się lekko. Po kilku krokach poczuł jak ktoś zderza się z nim, wręcz wciąga go do korytarza,który prowadził do łazienki i przyciska mocno do ściany. Nim zdążył się zorientować co tak właściwie się dzieje, na swoich biodrach poczuł dosyć stanowczy uścisk, a na ustach dobrze znane mu usta, którym nie był w stanie się oprzeć, chociaż początkowo starał. Pete zarzucił swoje ramiona na szyję młodszego, coraz pewniej i agresywniej oddając jego pocałunek. Ich usta poruszały się w harmonii, tak jak dawniej, mimo takiego czasu oboje pamiętali ich smak, oboje całkowicie zatracali się w pieszczocie, zapominając o całym świecie dookoła. Wentz wreszcie odepchnął Mikeya, biorąc ciężki oddech. Szatyn wciąż stał blisko niższego mężczyzny, wpatrując się w jego zaszklone, pełne smutku oczy. Jego podkrążone, przekrwione oczy świadczyły o tym, że nie tylko dwudziestosześciolatek źle sypiał. Way ostrożnie położył swoją dłoń na policzku bruneta, czując jak jego żołądek wiąże się w supeł, a serce kłuje boleśnie. Chciałby zobaczyć ponownie ten piękny uśmiech na twarzy basisty, ale widział jedynie zmęczenie, bezsilność i brak chęci do życia. Ciszę przerwał szloch bruneta, będące niczym iskra w zapalniczce, która rozpala ogień dla Mikeya. Wyższy zalał się łzami, przyciągając starego przyjaciela do uścisku. Piwnooki ukrył twarz w piersi szatyna, zaciskając z całej siły swoje ręce na jego koszulce. 
- Przepraszam. Błagam Cię, przepraszam. - młodszy przymknął swoje oczy, po chwili odsuwając lekko bruneta, by chwycić jego mokrą od płaczu twarz w dłonie. - Pete, przepraszam. 

- Co mam powiedzieć? Że rozumiem? Problem w tym, że nie. - odparł starszy, zagryzając swoją wargę. Przez ten cały czas jego życie nie było bajką, przez cały ten czas tęsknił za tym cudownym uczuciem. Ale stracił już nadzieję, że kiedykolwiek będzie tak jak kiedyś. I teraz pragnął tego tak samo mocno, nadzieja uderzyła w jego serce, ale bał się zranienia, nie miał już takiego zaufania.
- To nie Ty byłeś problemem, to ja nim byłem, ale przez ten czas zrozumiałem, że liczysz się tylko Ty. Myślałem po prostu, że ułożyłeś sobie świetnie życie beze mnie, bez tchórza, który przestraszył się jakichś idiotów. Nadal Cię kocham.
- Ja też, ale nie chcę znowu cierpieć. Nie dam rady drugi raz. Nie ufam Ci. - ostatnie słowa wyszły z jego ust z wielką trudnością, pozostawiając posmak goryczy na języku. To było bardzo bolesne dla Mikeya jak i dla Pete, który chciałby znów być blisko szatyna.
- Daj mi szansę, a udowodnię Ci jak bardzo mi zależy. Błagam Cię. - cisza. Way nie liczył na szybką odpowiedź, ale brak jakiejkolwiek był jeszcze gorszy niż zwykłe "nie". W końcu Wentz westchnął i odparł cicho:
- Udowodnij mi to. Udowodnij, a wszystko wróci do normy. Spraw, żebym zapomniał. Chcę zapomnieć! - z tymi słowami odszedł, zostawiając Mikeya w nieładzie. Co ten mężczyzna z nim robił?

My New Bass || Petekey ✔️Where stories live. Discover now