Rozdział III

250 42 6
                                    

- Pete, coś się stało? - zapytał Patrick, kiedy mężczyzna wszedł do nich, lekko zszokowany. Wentz tylko pokiwał głową i burknął "pisałem", po czym wszedł do swojego pokoju, który od reszty dzieliła czarno-czerwona zasłonka i ułożył się na swoim łóżku, a raczej rzucił się na nie. Nie rozumiał właściwie co stało się na moście, nie rozumiał dlaczego tak bardzo przejął się taką błahostką, dlaczego tak bardzo liczył, że Mikey posunie się dalej. Ten dotyk nie był zwyczajny i on doskonale to wiedział, jego przeczucie nigdy się nie myliło. Pete nigdy nie mylił się co do swoich uczuć, a te podpowiadały mu, ze jest zakochany. Serce zabiło mu mocniej na samą myśl o tym, że mógłby kiedyś kochać swojego najlepszego przyjaciela. To było... idealne w jego głowie. Zbyt idealne, by kiedykolwiek być prawdziwe. Poza tym nie był gejem, to przecież niemożliwe. Miał dziewczynę, kilka kobiet na jedną noc, zawsze dobrze się z nimi bawił. To wszystko było dla niego zbyt wielkim chaosem. Przekręcił głowę w prawą stronę, patrząc na papierosy, które leżały na parapecie. Mimo bluzgania i wysiłku, żeby rzucić paleniem, podszedł do okna i chwycił za paczkę czerwonych Marlboro, po chwili zastanowienia wkładając używkę między wargi i odpalając ją. Dym drażniący jego płuca pozwalał mu się zrelaksować, to było to, czego teraz potrzebował.
- Pete, telefon Ci dzwoni! - krzyknął zirytowany Andy z drugiego pomieszczenia. Brunet podbiegł do telefonu, odbierając bez sprawdzania kto dzwoni.
- Halo?
- Hej stary! - odezwał sie wesoły głos w słuchawce - Mam zamiar się dzisiaj upić, chcesz wybrać się ze mną?
- Wiesz... - spojrzał na zegarek i szybko zaciągnął się papierosem - myślę, że mogę. Kiedy mielibyśmy się spotkać i gdzie?
- Podejdę po Ciebie za dziesięć, może piętnaście minut, okej?
- Jasne, będę czekał, Mikey. - starszy rozłączył się, podając Andiemu papierosa. Podszedł do wieszaka, z którego ściągnął swoją białą, jeansową kurtkę i usiadł na fotelu, wyczekując przyjścia szatyna.
- Czy nasz Pete idzie na randkę, że się tak stresuje? - do pomieszczenia wszedł Joe z łyżką w buzi. Pete jedynie uśmiechnął sie do niego, po chwili odpowiadając:
- Raczej na imprezę, gdzie może coś wyrwać.
- Mikeya? - zapytał Patrick z powagą, przez co Wentz popatrzył na niego zabójczym wzrokiem, czując, ze serce wali mu jak szalone. Chciałby, bardzo by chciał, ale idą tylko do klubu. Tak jak robili to od kiedy się przyjaźnią. Jednak kiedy Stump wybuchnął śmiechem, Pete dla niepoznaki też zaczął sie śmiać. Jakieś dziesięć minut później w mieszkaniu rozległ się odgłos pukania do drzwi. Brunet nerwowo podskoczył, następnie  popędził do drzwi. Poprawił swoje włosy w brudnym lustrze, które wisiało w przedpokoju i z uśmiechem otwarł drzwi.
- Jak zwykle jesteś punktualny. - powitał go tymi słowami, lustrując wzrokiem jego delikatną, wręcz idealną twarz.
- Jak zwykle. Ładna kurtka, Pete. - powiedział, wygładzając kołnierzyk mężczyzny. Zastanawiało go jak wygladałby bez niczego, całkowicie nagi, jednak tego nie predko się dowie. Odchrząknął cicho i zapytał - Idziemy?
- Tak, jasne! Pa! - pomachał chłopakom, znikając za drzwiami, zostawiając ich w wielkim szoku. Bo przecież Pete Wentz nigdy sie nie peszył, ani nie rumienił, chyba, ze ktoś komplemetował jego grę na ukochanym basie. A Mikey nie był jego basem i w niczym go nie przypominał.

My New Bass || Petekey ✔️Where stories live. Discover now