Rozdział XIII

125 35 4
                                    

To nie tak, że Mikey spanikował, bo jacyś ludzie wyzywali leżącego na ziemi chłopaka od pedałów. To też nie tak, że z Englishtown wrócił prosto do Belleville, gdzie nie odezwał się do nikogo słowem. Po prostu jak gdyby nigdy nic, nie dając nikomu znać, że wraca do domu, wszedł do rodzinnego domu i witając się półgębkiem z matką, rzucił się w wir łez i przeklinania samego siebie. Nie on sam w nich tonął. Jakieś pięćdziesiąt mili stąd, w ciemnym pokoju hotelowym, łzami zalewał się inny basista, który przez cały koncert w głowie miał tylko jedną myśl - zostawił mnie. 

Wentz zbiegł ze sceny, nie mówiąc nic na pożegnanie, nie zwracając uwagi na klaszczących ludzi. Pustka to jedyne co czuł. Nie czuł dzisiaj nawet swojej gitary, nie czuł jak bije jego serce. Wiedział, ze coś w końcu zepsuje swoją głupotą, swoją niewyparzoną gębą, swoim pośpiechem. Był przecież głupim potworem, a kto chciałby kochać potwora? Nawet jego bas przestał go kochać i grał bez życia, tak samo jak jego właściciel. Brunet rzucił swoją gitarą na bok, po czym zabrał kluczyk ze swojego pokoju od Patricka, nie mówiąc ani słowa, nie wypuszczając ani jednego oddechu. Jego płuca za bardzo paliły, a oczy były za bardzo zaszklone, by wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Z zaciśniętymi w kreskę ustami i mokrymi łzami na policzku zamknął za sobą drzwi swojego pokoju, kopiąc w nie brutalnie butem. Nie wracając uwagi co leży na jego drodze, zaczął kopać, bić we wszystko dookoła, aż w końcu padł za jednoosobowe łóżko, które jedynie pogarszało jego stan. Nie chciał jak kiedyś być po koncercie w nim sam. Chciał być z wysokim, bladym szatynem o leszczynowych oczach. Pete stracił swoją jedyną nadzieję, stracił nadzieję na to, że kiedyś ktoś go pokocha, nie tylko wykorzysta. Jedyne co mu zostało to jego gitara, która była teraz marnym pocieszeniem. Każde spojrzenie na gitarę, każde szarpnięcie struny, wszystko kojarzyło mi się z młodszym, co było czymś cudownym... lecz teraz bas będzie tylko powiększał jego rany. Z tyłu głowy miał nadzieję, że to nie on jest powodem dla którego Way nie pojawił się dzisiaj na koncercie. Ale wcześniejsze przerażenie chłopaka, kiedy starszy tylko powiedział o jego planach co do ich związku, kiedy tylko mówił o ujawnieniu się i to, że przez cały czas zachowywał się inaczej tylko utwierdzały go w fakcie, że Mikey Way okazał się tchórzem i chłopcem bez serca, który nie jest w stanie pokochać kogoś takiego jak Pete. Skoro szatyn był "chłopcem bez serca", to dlaczego w klatce piersiowej czuł ucisk i ból, kiedy w głowie wciąż przewijało się imię "potwora"? Skoro Mikey go nie kochał, dlaczego czuł ból i wypłakiwał oczy tak samo jak starszy? To nie oni byli źli, to świat był zbyt zły, by mogli żyć bez strachu, który okazał się dla Waya za wielką przeszkodą. Przynajmniej teraz.

My New Bass || Petekey ✔️Where stories live. Discover now