Rozdział XV

136 34 0
                                    

Frank nigdy nie robił swoich urodzin... no, może to nie do końca prawda. Jego urodziny był po prostu wielką imprezą halloweenową z dużą ilością dobrej muzyki i dobrych trunków. Mikey siedział na wielkiej pufie w dosyć ciasnym jak na tyle osób, ciemnym barze, próbując wcisnąć swoje nogi w parkiet. Czemu Iero musiał zaprosić na tę imprezę wszystkich? Przecież kończył dopiero dwadzieścia pięć lat, żadna to wyjątkowa liczba, tylko ćwierć wieku. Way westchnął i sięgnął do kieszeni swoich spodni, żeby wyciągnąć papierosy. I kolejny strzał w kolano. Zapomniał wziąć ich z szafki nocnej. Westchnął głośno, przecierając swoje przekrwione i zmęczone oczy. Szatyn spał w tym tygodniu dwanaście godzin, z resztą tak samo jak w zeszłym, jeszcze poprzednim... spał tak od ucieczki z Englishtown, tylko czasami zdarzały się tygodnie, że spał całymi dniami. Dziennie układał jakieś bezsensowne melodie, które rozumiał tylko on - dla innych były szumem szaleńca. Nie jadł za dużo, z pokoju wychodził tylko kiedy musiał, wciąż płakał, mimo, że od wydarzenia minął rok i dwa miesiące. Rok i dwa miesiące, a on nadal myślał o starszym mężczyźnie, o jego głosie, jego sercu, jego grze.
- Miks, napij sie czegoś! - krzyknął Frankie, zagłuszony nieco przez głośną muzykę. Way tylko uśmiechnął sie półgębkiem i wstał mozolnie z siedzenia, po czym mocno objął ramionami młodszego i powiedział:
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. - Iero uśmiechnął się szeroko i poklepał przyjaciela po plecach, po chwili odchodząc w stronę nowych gości. Dwudziestosześciolatek chwycił za kieliszek i przechylił go sprawnym ruchem,  krzywiąc się nieco na palące uczucie w przełyku. Mężczyzna odwrócił się w stronę nowych gości i zamarł. Frank dosłownie zaprosił wszystkich. Przed nim stał nie kto inny jak niski brunet, o cudownych miodowych, szczenięcych oczach, z tak delikatnymi, miekkimi i całuśnymi ustami, który nazywał się Pete. Way otworzył tylko szerzej oczy, a kiedy chwycił kontakt wzrokowy ze Wentzem, automatycznie zrobił krok w tył. W niegdyś szczęśliwych oczach bruneta było widać smutek, sam nieco zbladł i schudł od ostatniego spotkania. Starszy złożył Frankowi życzenia i spoglądając jeszcze raz na swoją miłość, obrócił sie na pięcie i odszedł w drugą stronę.

Przez pół imprezy Mikey obserwował Pete, który siedział po drugiej stronie pomieszczenia. Mimo swojego słabego wzroku zauważył jego drżące ręce, kiedy odpalał papierosa, łzy na policzkach, błyszczące w ciepłym świetle reflektora i smutną, zawiedzioną minę. Sam zacisnął pięści w kieszeni swoich spodni, przeklinając pod nosem.
- Jeśli on nic nie zrobił i po prostu sie przestarszyłeś, to idź mu to powiedz. Pete nadal liczy, że w końcu się do niego odezwiesz. Dobrze wiem, że nie jesteś bez serca. - Patrick zawisnął nad uchem Waya, po czym klepnął go w ramię i odszedł w stronę Andiego. Szatyn ostatni raz spojrzał na bruneta i kiedy zauważył, że ten wstaje, również wstał z krzesła i ruszył w jego  kierunku. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że potrącił swojego brata, ani na to, że nadepnął Raya. Chciał się jak najszybciej znaleźć u boku Wentza, u jego harmonii, jego duszy, jego miłości i jedynego, prawdziwego basu.

My New Bass || Petekey ✔️Where stories live. Discover now