2

3.1K 326 55
                                    

Między nimi można by było zobaczyć złowrogie iskry lecące ku siebie. Trójka paladynów patrzyła na nich z rezygnowaniem.

-Idziemy coś zjeść czy będziemy tu tak stać i się gapić na nich? – Zasugerował Pidge.

-Idziemy. 

-Muszę coś zjeść. Jestem taki głodny. - Chwycił się za brzuch. 

-Tak, tak.

Nawet podczas kolacji nie obeszło się bez kłótni tych oto dwojga skutych do siebie chłopaków. Gdy reszta już kończyła swoje dania ta para nawet w połowie nie była.

-Czy to aby był dobry pomysł księżniczko? – Szepnął Coran na uch.

-Tak. – Odparła stanowczo. 

-Ale prędzej się pozabijają niż dogadają. – Pokazał palcem na chłopaków.

-Lepsze to niż nic. Zadziała albo nie. 

-Ok to ja już skończyłem. – Powiedział zielony paladyn odchodząc od stołu.

Niedługo po nim dołączyła dwójka przyjaciół, ale dwaj paladyni nie zwracali na nich uwagi. Byli zbyt przejęci kłótnią ze sobą aby zauważyć. Allura wstała i skierowała się do wyjścia jako ostatnia gdy nagle usłyszała za sobą głos niebieskiego paladyna.

-Hej księżniczko chyba nas rozkujesz, prawda? – Spytał z nadzieją.

-Nie mam zamiaru spędzać z nim... – Pokazał palcem czarno włosy chłopaka – wieczoru.

-To ja nie chce.

-Myślałam nad tym czy was rozkuć, ale tego nie zrobię. Za karę spędzicie ze sobą każdą chwilę.

-Dlaczego?! – Krzyknęli razem.

-Dlatego, że nie potraficie się dogadać.

-Ależ potrafimy. – Podniosła jedna brew do góry i patrzyła na nich jak na idiotów.

-A może jednak nie. – Powiedział już cichym głosem.

-To tyle. Tylko nie zabijcie się przez ten czas. – Ostatni raz popatrzyła na nich i wyszła.

Stali jeszcze tak chwilę i popatrzyli się na siebie.

-To twoja wina. – Zaczął Lance.

-Moja? Chyba twoja. Nie potrafisz chwilę siedzieć spokojnie.

Brązowo włosy chłopak podszedł do stołu ciągnąc drugiego. Popatrzył na niego i wziął do ręki zieloną maź i cisnął na twarz drugiego chłopaka. Ten stał tak chwilę zanim do niego dotarło.

-Ty.. – Wysyczał po czym wziął wolną ręką zgarnął glutowate coś z twarzy. – Zapłacisz za to.

Chwycił do ręki jedzenie i cisnął w twarz szatyna. I tak zaczęła się walka na jedzenie pomiędzy nimi. Gdy jedzenie ze stołu się skończyło zaprzestali rzucania w siebie. Obydwaj byli cali umazani tym zielonym glutem. Lance popatrzył się na niego i zaczął chichotać. Miał tego pełno w swoich włosach i śmiesznie przy tym wyglądał.

-Co cię tak bawi? – Spytał zdezorientowany.

-Ty. Śmiesznie wyglądasz w tych włosach pełnych zielonego jedzenia.

-Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. 

Szatyn cofnął się gdy nagle zachwiał się i poślizgnął na jedzeniu. Upadł na ziemię ciągnąc ze sobą bruneta, który wylądował na nim. Patrzyli sobie w oczy jakąś chwilę, byli tak blisko siebie, niemal się stykali nosami. Po chwili stało się coś, czego się nie spodziewał Lance. Brunet usiadł do pionu na jego biodrach, pozbierał resztki zielonej mazi i z łobuzerskim uśmiechem popatrzył się na szatyna.

-Nie zrobisz tego...

-Chcesz się przekonać?

-Chwi- Nim dokończył, Keith wtarł chłopaki w twarz resztki jedzenia.

-I komu teraz do śmiechu?

-Ha bardzo zabawne...

-Do twarzy ci w jedzeniu.

-Ale nie tak bardzo jak tobie. – Uśmiechnął się i w szybkim tempie zmienił pozycje. Teraz on wisiał nad nim. 

Zdezorientowany Keith wpatrywał się w chłopaka przed sobą jakieś parę sekund. Gdy oprzytomniał uśmiechnął się lekko i chwycił go za ramię. Po chwili znowu on był na górze, ale Lance nie zamierzał tak łatwo się poddać. Zaczęli się turlać w resztkach jedzenia. Obydwoje chcieli pokazać drugiemu, że tak łatwo się nie podda. Turrali się tak już dobre parę minut gdy zmęczeni opadli na plecy.

Lance wpatrywał się w sufit gdy jego uwagę zwrócił stłumiony śmiech. Spojrzał w bok i zobaczył Keitha, który wolną ręką starał się zasłonić swoje usta tak aby nie wydać z siebie dźwięku, ale na marne. Nie minęła chwila, a sam zaczął się śmiać nie wiedząc z czego.

Gdy emocje opadły Lance raz jeszcze popatrzył się na Keitha. Nie spodziewał się ze on może tak się śmiać. W snach mu nawet to nie przychodziło, ale gdy tak się uśmiechał to od razu lepiej wyglądał.

Skazani na siebieWhere stories live. Discover now