Rozdział 29

3.4K 282 130
                                    

Siedzieliśmy w piątkę przy stole Gryffindoru. Była pora śniadania, przez co cała Wielka Sala przepełniona została ludźmi. Chłopaki rozmawiali sobie w najlepsze na różne tematy, ja natomiast czytałam Proroka Codziennego. Nie pisali nic ciekawego, jednak zawsze lepiej poczytać cokolwiek niż nic nie robić. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Lunatyka.

— Clara, mogłabyś mi podać tą resztkę soku która stoi w dzbanku obok ciebie? — Zwrócił się do mnie Remus.

— Ale jakim dzbanku? — Zapytałam zdziwiona. Odwróciłam głowę w stronę drugiej części stołu. Rzeczywiście, stało tam naczynie z małą ilością soku. — Mogłabym przysiąc że wcześniej go tutaj nie było.

— W sumie też go wcześniej nie widziałem. — Wtrącił się Peter. Ja natomiast chwyciłam za dzbanek. Było w nim coś podejrzanego, niby był zwykłym sokiem dyniowymi, ale pachniał tak jakoś... Inaczej? Przypominało mi to trochę zapach czekolady.

— Luniu, jesteś pewien że chcesz to pić? Dla mnie ten sok jest jakiś dziwny. — Powiedziałam, jednak podałam mu naczynie.

— A co niby miałoby być w nim podejrzanego? Zwykły sok, przecież stał sobie na stole. Przesadzasz. — Odparł, po czym wypił duszkiem wcześniej nalany do szklanki napój. Ja natomiast nadal czytałam artykuł o wynikach ostatnich meczów Quidditcha.

***

Siedziałam właśnie na lekcji Zaklęć. Zajęcia prowadził profesor Flitwick, a uczyli się x nami jego podopieczni – Krukoni. Obok mnie siedział Glizdogon, a z drugiej strony Lunatyk. Zaraz za nim była jakaś Krukonka, którą wcześniej widziałam tylko z widzenia. Na przykład dzisiaj rano przechodziła obok naszego stołu.
Niespecjalnie słuchałam wykładu nauczyciela, tym bardziej że powtarzał zaklęcia które omawiane były dużo wcześniej. Do tego nie wysłałam się tej nocy, co tylko potęgowało uczucie znużenia.

— Kitka, nie wiesz co robi Lunio? Bo od pięciu minut próbuję sprawić żeby się tu spojrzał. — Szepnął do mnie Peter. Zerknęłam w drugą stronę, na pergamin Remusa. Zachichotałam cicho, ponieważ rysował serduszka piórem.

— Wyżywa się artystycznie. — Odpowiedziałam. — Więc mu nie przeszkadzaj. Następnie sama zaczęłam słuchać wykładu profesorka, który o dziwo zszedł na ciekawsze tematy.
Ale to nie jest tak, że ja się niczego nie domyślam.

***

Wreszcie zadzwonił upragniony przeze mnie dzwonek oznajmujący koniec dzisiejszych lekcji. Wyszłam z sali Transmutacji, zaraz za chłopakami. Podążaliśmy w stronę dormitorium, kiedy nagle zza rogu wybiegła jakaś dziewczyna. Miała brązowe włosy, i dość ciemną karnację. Tyle tylko zauważyłam, ponieważ uczennica ta wpadła na biednego Remusa, który przewrócił się razem z nią samą.

— Strasznie cię przepraszam, nie widziałam ciebie! Nic ci nie jest? — Zapytała się dziewczyna.

— Nie, nic. — Odpowiedział Lunatyk, któremu podałam rękę, pomagając wstać. — Poza tym nic się nie stało.

— Naprawdę, jeszcze raz przepraszam, ale spieszę się do biblioteki bo muszę wkuwać eliksiry. Zupełnie nie rozumiem dzisiejszego tematu. — Odparła dziewczyna, otrzepując szatę z kurzu. Z tego co teraz zauważyłam, była to ta sama która wcześniej siedziała obok Lunatyka na Zaklęciach.

— Jeśli chcesz to bardzo chętnie ci pomogę. — Zaproponował Lupin.

— Ach tak? Świetnie! Może chodźmy teraz razem? — Dokończyła szybko dziewczyna, po czym tak po prostu chwyciła Remusa za rękę i pociągnęła w stronę biblioteki. Ten o dziwo, ani trochę się nie opierał. Po prostu podążył za brunetką.

— Co to tak właściwie było? — Zapytał James po chwili ciszy.

— A bo ja wiem? — Westchnęłam. — W takim razie sami chodźmy. Może zajdziemy przy okazji do kuchni? Mam ochotę na piwo kremowe.

— To chodźmy. — Odpowiedział Syriusz.

***

W kuchni byliśmy już ponad dwie godziny. Teraz siedzielismy przy małym stole, popijając z butelek kremowy trunek i zagryzając ciastem dyniowym. Rozmawialiśmy dość długo, w szczególności o tegorocznych naborach do gryfońskiej drużyny Quidditcha. Z tego co wywnioskowałam, w tym roku wolne jest jedno miejsce na pozycji pałkarza. Zastanawiałam się tak szczerze czy nie spróbować dołączyć. Z resztą, co mi szkodzi? Drugim graczem na tej pozycji był Syriusz, co moim zdaniem tylko ułatwiało sytuację. Po kolejnej przebadanej godzinie, i kilkunastu butelkach w moim przypadku soku, zebraliśmy się do wyjścia. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to że połknęłam się o jakąś małą butelkę walającą się po podłodze, i optarłam kolana. Gdyby był tutaj Remus, to natychmiast by mi je wyleczył. Zrobiłam więc to sama, i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to że teraz świecą się odrobinkę niebieskim światłem. Może przejdzie.

***

— No kiedy on wreszcie wróci, ktoś musi mi wytłumaczyć tą cholerną numerologię! — Jęczał już po raz kolejny Syriusz. Przebywaliśmy w Pokoju Wspólnym i nudziliśmy się. Normalnie pewnie wymyślalibyśmy jakiś kawał, jednak bez Lunatyka było to niemożliwe. Skutkowało to tym, że Łapa zaczął się uczyć, James grał z Glizdogonem w eksplodującego durnia, a ja czytałam książkę. A były ku temu powody. Aktualnie wskazówki zegara przebywały na godzinie dziewiętnastej czterdzieści, a po Remusie ani widu, ani słychu. Nawet na kolację się nie zjawił.
Wreszcie nie wytrzymałam, zatrzasnęłam lekturę, i zerwałam się z miejsca.

— Wiecie co, idę po niego. Nie może przecież siedzieć tam wieczność. Idzie ktoś ze mną?

— W sumie to ja mogę. — Powiedział James, po czym także wstał. — Ktoś jeszcze? — Na jego pytanie odpowiedziała tylko cisza. Ruszyliśmy więc w stronę dziury pod portretem.
W kilkanaście minut byliśmy już pod drzwiami biblioteki. Otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Za biurkiem siedziała starsza kobieta, lekko przysypiając. Głowa pełna siwych włosów uciętych w ciasny kok, opadała jej na ramię. Udaliśmy się w stronę jednej z alejek prowadzących do stolików. Przy jednym z nich, siedział sobie nasz przyjaciel, rozmawiając i śmiejąc się razem z tą krukonką. Co jeszcze dziwniejsze, siedzieli dość blisko siebie, żeby nie powiedzieć bardzo blisko. Stałam dłuższą chwilę w bez ruchu, patrząc się na tę piękną scenę.

— A więc nasz Lunatyk nie tłumaczy już Transmutacji pewnej osobie? — Zapytał James stając z założonymi rękami. — Może szanowny pan Lunatyk wyjaśni dlaczego nie wraca do swoich przyjaciół?

— Sorki stary, ale trochę się zagadałem. Już idę. — Odpowiedział, po czym wstał z krzesła.  Po chwili zrobiła to także dziewczyna.

— To widzimy się jutro Remi? Wytłumaczysz mi jeszcze Historię Magii. — Rzekła, po czym zebrała książki i odeszła. Uśmiechnęła się jeszcze do mnie dość przyjaźnie.

— Wygląda na to że musimy pogadać, Remus. — Powiedział James, po czym pociągnął blondyna za sobą. Podążyłam za nimi, w stronę wieży Gryffindoru, zastanawiając się nad istotą całej tej sytuacji.

Lunatyk Kocha CzekoladęWhere stories live. Discover now