Rozdział 20

4.2K 291 12
                                    

Jest czwarta nad ranem. Nastawiłam budzik (takie śmieszne, mugolskie urządzenie które piszczy kiedy wybije określona godzina) na trzecią trzydzieści. Niedługo zacznie świtać, więc przygotowałam apteczkę z paroma bandażami i eliksirami. Niby Remus zakazał nam przyjścia do niego rano, ale my nie mamy zamiaru go słuchać. Wiemy tyle, że musi być we Wrzeszczącej Chacie. I że dostaje się do niej przez tunel pod Wierzbą Bijącą. Jakoś będziemy musieli sobie poradzić. Lily kategorycznie odmówiła pójścia z nami, (dalej jest śmiertelnie obrażona na chłopaków) więc nie zamierzam jej budzić. Peter pewnie nie wstanie, a James i Syriusz będą potrzebowali kogoś kto ich obudzi. Tak więc wyszłam z naszego dormitorium i skierowałam się po cichu do sypialni chłopców. Pokój Wspólny wyglądał doprawdy tajemniczo. W kominku ostatnie drewienka wypaliły się już dawno, a przez okna wpadała srebrna poświata księżyca.
- Dzień dobry. - Szepnęłam, zamykając drzwi do sypialni. Myliłam się co do moich przyjaciół. Jak się okazało, Peter jako jedyny nie spał, tylko siedział na łożku i kiwał się do przodu i do tylu. Syriusz leżał na łożku z głową poza materacem, natomiast James spał w fotelu.
- Cześć Clara. Chcesz ciastko? - Wyciągnął rękę z torebką pełną herbatników.
- Peter, jest czwarta rano, jak ty możesz teraz jeść? - Powiedziałam podniesionym głosem. Chłopak wzruszył tylko ramionami i dalej patrzył tępo w przestrzeń. James podniósł głowę i zaspanych wzrokiem popatrzył na mnie.
- Obudziłeś się. - Zauważyłam. - Zaraz będzie świtać.
- Co? Gdzie? - Mruknął i przeciągnął się.
- Mieliśmy iść po Remusa do Wrzeszczącej Chaty!
- Aaa... No tak... - Westchnął i wstał. - Trzeba obudzić tego tutaj.
  Wskazał na Syriusza.
Ukucnęłam przed czarnowłosym i potrząsnęłam lekko jego ramieniem.
Ten podniósł głowę, a kiedy zobaczył mnie, zerwał się i stanął koło łóżka.
- Pamiętam wszystko! Kiedy idziemy? - Zadziwiła mnie jego energiczność, mimo tak wczesnej pory.
  Wtedy wyjrzałam przez okno i zobaczyłam pierwsze promienie słońca wychylającego się nad horyzont, i pierwsze chmury które bardzo chciały je przyćmić.
- W sumie to możemy już teraz. - Zauważył James.
- Weźcie jakiś koc i czekoladę z szafki Remusa. - Powiedziałam. - Ja mam apteczkę w razie czego.
- A umiesz opatrywać rany? - Zapytał kpiąco James.
- Nie, ale to proste. Myślę że dałabym radę. Każdy ma różdżkę?
Odpowiedziały mi kiwnięcia głową.

Wymknęliśmy się we czwórkę z Pokoju Wspólnego i ruszyliśmy w stronę wyjścia. W tak starym i ciemnym zamku jak Hogwart, bardzo łatwo się zgubić.
- Pani Norris, czy pani coś czuje? - Usłyszałam głos dochodzący z korytarza obok. Przeraziłam się, prawie krzyknęłam, jednak James zakrył mi usta dłonią. Sam wyjął szybko coś z kieszeni szaty, rozłożył i nakrył naszą czwórkę. Chciałam się zapytać co to, jednak postanowiłam poczekać z tym do potem.
To Filch wybrał się najwyraźniej na nocną przechadzkę. Przerażona zobaczyłam że idzie w naszą stronę. Woźny minął nas jednak, a przysięgłabym że gapił się na nas! Kiedy zniknął za zakrętem, James puścił się biegiem w kierunku schodów prowadzących do Głównego Wyjścia. Zrobiłam to samo. Drzwi były zamknięte, jednak wystarczyła jedna, marna Alochomora żeby dostać się na zewnątrz. Szybkim krokiem szliśmy w stronę Błoni i Wierzby. Dobrze że mieliśmy różdżki, bo inaczej całkowicie zgubilibyśmy się, mimo że słońce lekko rozjaśniało teren.
- Co to było? - Wyszeptałam do Jamesa idącego obok mnie.
- Peleryną niewidka. Używałem jej już kiedy pierwszej nocy do ciebie przyszedłem. - Odpowiedział.
- Ale to jest TA peleryną niewidka? - Zdziwiona popatrzyłam na niego.
- Nie wiem, prawdopodobnie tak bo jej moc nie znika od wielu lat. Dała mi ją moja mama kiedy wyjeżdżałem. Jest w jej rodzinie od pokoleń.
Dalej szliśmy już w ciszy. Kiedy dotarliśmy do Wierzby Bijącej, zastanowiłam się jak dostać się do przejścia. Wiem gdzie się ono znajduje, bo Remus mówił nam. Nie wspomniał tylko jak się do niego dostać. Drzewo wymachiwało mocno gałęziami, gubiąc przy tym pojedyncze patyki. Wzięłam jeden z nich i rzuciłam w korzeń. Nie poskutkowało, ponieważ gałąź odbiła go.
- Mamy problem. - Zauważyłam. Wtedy zobaczyłam że Peter, jak gdyby nigdy nic, bierze jakiś długi kij i i dotyka nim po kolei każdego sęka. W końcu kiedy kij spotkał się z jednym z nich, drzewo jakby sparaliżowało.
- Ale jak ty to? - Wyjąkałam.
- Mój ojciec pracuje w Ministerstwie i zajmuje się takimi niebezpiecznymi roślinami. Mówił mi kiedyś że każde tego typu drzewo, ma jeden słaby punkt w postaci sęka. - Odparł, po czym zaczął szukać tajemniczego wejścia.
- Chodźcie, tutaj jest. - Powiedziałam do reszty.
Rzeczywiście, miedzy dwoma korzeniami była pewnego rodzaju szpara. Pierwszy wślizgnął się do niej Syriusz. Nic nie powiedział, wiec zrobiłam to samo. Moim oczom ukazał się ciemny korytarz.
- Lumos. - Szepnęłam, po czym całą czwórką ruszyliśmy prosto. Korytarz kończył się na drewnianych drzwiach. Otworzyliśmy je bez problemu i ruszyliśmy po dość stromych schodach na wyższe piętro. Nie jestem strachliwą osobą, jednak chwyciłam Jamesa za rękę.
Na piętrze było kilkoro drzwi. Zza jednych dochodziło ciche skomlenie. Spojrzałam na chłopaków idących za nami i pokręciłam przecząco głową. Nie chciałam tam wchodzić, ponieważ Remus był zapewne jeszcze w formie wilkołaka.
Minęło kilka minut, a skomlenie ustało. Starałam się jak najciszej otworzyć drzwi. Zobaczyłam leżącego na podłodze wilka. Miał zamknięte oczy, a jego futro ubabrane było we krwi. Zaczęłam się powoli wycofywać, jednak było za późno. Stworzenie spojrzało na mnie czerwonymi oczami. Zawarczało cicho i wystawiło ostre kły. Przygotowywałam się na najgorsze, jednak po chwili czerwone oczy, zmieniły kolor na miodowy, a wilkołak zaczął się przeobrażać w człowieka. Była to najbardziej przerażająca scena jaką w życiu widziałam. Najpierw rozległo się jakby chrupanie kości. Następnie, futro na ciele wilkołaka zbielało, łapy wydłużyły się i zamieniły się w kończyny. Sylwetka wyprostowała się, a skóra na całym ciele zmieniła kolor i przeobraziła się w podarte ubranie. Na końcu pozostał tylko pysk, skrócił się, zęby zmalały a uszy powróciły do normalnego stanu. Przez cały czas akompaniowały temu chrupiące kości.
Teraz leżał przed nami Remus, nasz kochany, niegroźny przyjaciel. Przez chwilę leżał nieruchomo, po czym otworzył oczy, próbował wstać, lecz syknął z bólu i upadł znowu na podłogę. Podbiegłam do niego i przytuliłam.
- Clara, co wy tu... - Zaczął, jednak nie pozwoliłam mu skończyć.
- Nic nie mów. Spróbuj usiąść, Syriusz, podaj koc! - Krzyknęłam do stojących za mną chłopaków. James chwycił mój plecak leżący obok drzwi i klęknął przy mnie.
- Stary, nie myśl że byśmy siedzieli w zamku i na ciebie czekali. - Powiedział okularnik. Wziął z mojego plecaka czekoladę i podał dla blondyna.
- Mówiłem wam przecież że przychodzenie tu jest niebezpieczne! A gdybym wam coś zrobił? - Dalej mówił Remus.
- Ale nie zrobiłeś.
Pomogłam chłopakowi usiąść i oprzeć się o ścianę. Syriusz podał mu koc, czekoladę i eliksir przeciwbólowy, który cudem udało mi się wyciągnąć od pielęgniarki, ponieważ wczoraj bolała mnie głowa.
- Jejku, nie musieliście tutaj przychodzić... Po co to zrobiliście? - Zapytał się znowu Lupin
- Ponieważ jesteśmy twoimi przyjaciółmi, a przyjaciele pomagają sobie. - Odparł Syriusz siadając obok nas.
- Boli cię coś? - Spytał James.
- Nie...
- Kuźwa, przecież widzę że masz zakrwawioną całą dłoń!
Wzięłam z apteczki bandaż, kawałek opatrunka oraz eliksir odkażający.
Podałam bandaż Jamesowi. Sama odkaziłam ranę i założyłam opatrunek. James owinął nadgarstek Remusa bandażem.
- Masz rozcięty nos. - Zauważyłam. Odkaziłam i nakleiłam plasterek.
- Skąd ty wiesz jak to wszystko robić? - Zapytał się James.
- Bo to chyba logiczne że rany się odkaża i obandażowuje. Poza tym masz instrukcję na eliksirze. - Odparłam.

- Naprawdę dziękuje, nie musicie już nic robić. Starczy. - Powiedział Remus.
- To teraz odprowadzimy cię do skrzydła szpitalnego. - Wtrącił Syriusz.
- Dasz radę iść? - Spojrzałam Lupinowi w oczy.
- Tak.
Dostanie się z powrotem do zamku było prostsze, zważywszy na to że słońce oświetlało błonia. Remus szedł między Syriuszem i Jamesem którzy go asekurowali. Kazał zostawić się w Skrzydle Szpitalnym, a nam powiedział abyśmy udali się na śniadanie. Niechętnie zrobiłam tak jak kazał. Po jakichś dwudziestu minutach usiadł obok nas. Przegadaliśmy jeszcze chwilę po czym poszliśmy na lekcje.

Lumos!
Jak dawno nie było rozdziału! Przepraszam, ale każdego dnia musiałam coś zrobić, co pokrzyżowało mi plany wstawiania rozdziałów co trzy dni. Mam nadzieję że się spodoba, pozdrowionka!
Nox!

Lunatyk Kocha CzekoladęOnde histórias criam vida. Descubra agora