Austin Carlile (Of Mice & Men)

142 16 7
                                    

– Grace?

Uchylam drzwi szafy i napotykam parę dużych, piwnych oczu. Biorę małą na ręce, a zaraz potem siadam z nią na kanapie. Przez cały czas uparcie ściska fioletowego misia. Jej złote włosy mają tendencję do tego, że żadna fryzura nie trzyma się na nich zbyt długo. I teraz, uczesany wcześniej warkocz jest w zupełnym nieładzie. Rozczesuje więc jej kosmyki i zaplatam nowy.

– Coś się stało malutka? – Pięciolatka tylko kręci głową.

Izoluje się od reszty dzieci i niewiele mówi. Jestem zmartwiona jej zachowaniem, ale Rachel zbywa to ręką. Zbyt wiele dzieci przewija się przez tą świetlicę. "Robię za niańkę, nie psychologa. To dla pieniędzy, nie z braku towarzystwa" - ma zwyczaj mówić.

– Dlaczego tu jestem? – pyta cicho. W jej oczach maluje się ufność. Lubi mnie. Jest jednym z głównych powodów, dla których niemal codziennie odwiedzam tą nędzną dzielnicę i pilnuje bandy kilkulatków, nie licząc na zapłatę.

– Twoi rodzice pracują – odpowiadam łagodnie. Zaskakuje mnie fakt, że speszona odwraca głowę, a co więcej, zaczyna lekko drżeć. – Co jest, Żabko?

Mała zeskakuje z kolan i podbiega do klocków rozsypanych na ziemi. Kiedy podchodzę, odsuwa się. – Grace proszę, powiesz mi co się stało? Zachowam to w tajemnicy, obiecuję. – Próbuję jakoś podejść małą, ale ta ucieka. Biegnę za nią i porywam ją do góry, po czym kręcę w kółko.

– Mam cię! – Opieram ją na biodrze i zabieram kosmyk włosów z jej twarzy. – Tu jesteś bezpieczna kochanie – szepczę. W mojej głowie malują się wątpliwości i pytania - nie powinna tak reagować. Powinna kochać swoich rodziców. Albo chociaż uważać, że ich kocha.

Nie odpowiada. Obejmuję mnie szczelnie drobnymi ramionami, a nos wciska gdzieś w zagłębienie mojej szyi. – Już dobrze – dodaję, głaszcząc ją po plecach.

Kieruję się do ogródka, gdzie spotykam przyjaciółkę zerkającą na resztę dzieci. Może ośmioletnia, czarnoskóra dziewczynka, bawi się jej czarnymi włosami, teraz zaplecionymi w małe warkocze. Wyglądają jak matka z córką. Na ustach starszej widnieje słaby i sztuczny uśmiech.

Ma dobre serce i walczy o swoich bliskich. Głównie dlatego się przyjaźnimy. Ale zamyka się na innych, nawet dzieci. Świetlica jest dla niej tylko miejscem zarobku.

Dla mnie, Alyss Locke, to coś zupełnie odwrotnego. Wychowana w dostatku, letnie popołudnia spędzam tu, na South Side, tylko z powodu Rachel. Wydaje się, że nic mi nie brakuje. Nigdy nie mogłam narzekać, wszystko dostawałam pod nos. Z wyjątkiem szczęścia.

Nie mam celi czy marzeń. To o czym marzą inni, już mam. Wszystko wydaje mi się zbyt proste. Zbyt nudne. Gram miłą i uśmiechniętą dziewczynę, a w rzeczywistości, wstając rano nie wiem, w co wsadzić ręce. Nie kręcą mnie ciągłe zabawy, chłopcy i zakupy. Szukam czegoś, o co mogłabym walczyć. Za czym iść. Czegoś, co będę mogła nazwać swoją pasją, miłością. Co zabierze ode mnie niekończące się poczucie bezsilności i snujące się plany o samobójstwie. Ostatnio zbyt często widzę w tym jedyną ucieczkę. Coś co zakończy tą bezcelową tułaczkę.

Tym czasem mam tylko nieśmiałą Grace i wątpliwości co do jej rodziców. Nie daje mi spokoju pytanie, dlaczego tak zareagowała.

Siadamy na kocu. Mała rysuje różnokolorowe kwiatuszki, zostawiając mnie ze swoimi myślami. Reszta dnia mija podobnie jak inne. Podwieczorek, narzekanie Rachel, rysunkowe bajki i w końcu uściski na pożegnanie. Została jeszcze tylko trójka dzieci, w tym złotowłosa. 

Słysząc dzwonek, podchodzę do drzwi i na moment zamieram. Przez oczami mam wysokiego mężczyznę z ciemnymi włosami i oczami Grace. Uśmiecha się swobodnie. Wszystko byłoby na miejscu, gdyby nie skóra szczelnie pokryta tatuażami i metalowe ustrojstwo w nosie. Mruczy przywitanie, kiedy pod od nogami przeciska mi się drobna blondynka.

Bands One Shots PlWhere stories live. Discover now