rozdział 5

324 64 20
                                    

Luke

- I jak, masz coś? - szepnął Calum.

Tkwiłem z nosem w telefonie próbując znaleźć rzekomego Michaela Clifforda. Na Facebooku istniało ponad tysiąc użytkowników z tym nazwiskiem, a w samym Sydney było ich około stu. Żaden nie wyglądał mi na chłopaka, który nosi różowe sweterki, ale się nie poddawałem. Napisałem do każdego, czy nie zgubił walizki. Na razie nikt nie odpowiedział, chyba mnie olali.

Nie mieliśmy pewności, że ten chłopak posiada Facebooka, w dzisiejszych czasach większość żyje na Twitterze, Instagramie oraz Tumblr. Lepszą opcją byłoby znalezienie tych trzech ostatnich cyfr numeru.

- Dalej nic. - Oparłem głowę na dłoni. - Próbujemy z numerem?

- Jasne. - Uśmiechnął się. - Masz tą karteczkę?

Wstałem z łóżka i podszedłem do walizki. Wysunąłem z przegródki papier i wystukałem sześć cyfr.

- Spróbuj z końcówką 'zero zero zero' - zasugerował mi. - A potem 'zero zero jeden' i tak dalej. Dzwoń pod każdy numer.

Pokiwałem głową. Od razu zabrałem się za zgadywania numeru.

Po godzinie, którą spędziliśmy w męczarniach, postanowiliśmy dać sobie spokój. Przerobiłem sto sześćdziesiąt siedem opcji i mieliśmy dość. Zasłużyliśmy na przerwę.

- Wyjdźmy gdzieś - rzuciłem w stronę Caluma. - Nie możemy spędzić całego dnia w hotelu. Jest taka ładna pogoda - westchnąłem rozmarzony. Brunet wzruszył ramionami. - No dalej. Nie daj się prosić. Cal, nie bądź leniem - jęknąłem. - Nie po to tu przyjechaliśmy. To miała być przygoda naszego życia.

- To jest przygoda naszego życia - zaśmiał się. Spojrzał w stronę niebieskiej walizki. - Przynajmniej mamy rozrywkę.

- Raczej zszarpane nerwy - wymamrotałem. - No już, zbieraj się.

- Nie rozkazuj mi, Hemmings. - Brunet zmrużył oczy, ale po chwili stał już gotowy w drzwiach.

Na dworze przywitała nas wysoka temperatura. Założyłem okulary przeciwsłoneczne, bo słońce, które wisiało nad nami, prażyło niemiłosiernie.

Nasz hotel był położony blisko centrum, więc niedługo potem szliśmy alejką pełną kawiarenek. Zaszliśmy do jednej, której szyld najbardziej nas przyciągnął. Zamówiliśmy desery lodowe, by się ochłodzić od żaru słońca. Szczęście, że pomieszczenie miało klimatyzację.

Obserwowałem ludzi, którzy kręcili się wokół nas. Przenosiłem spojrzenie z jednego na drugiego. Większość osób, które mijały kawiarnie nie wyróżniała się z tłumu. Do czasu, aż nie zauważyłem jakiegoś chłopaka z pomalowanymi na czerwono włosami. Miał na sobie luźny czarny T-shirt i opinające rurki. Coś sprawiało, że nie był taki jak inni i nie chodziło tylko o jego włosy. Biła od niego jakąś energia, jakby wszystko czego dotknął stawało się złotem. Mogło wydawać się, że jest małym promykiem słońca, który spadł na ziemię. Gdy się uśmiechnął do swojego towarzysza, odsłonił szereg idealnie białych zębów. Odjęło mi dech w piersiach.

- Luke! - Calum pomachał mi ręką przed twarzą. Ocknąłem się i spojrzałem na przyjaciela. Powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. - Na kogo tak patrzysz, co? - Mrugnął do mnie okiem. Czułem się trochę zawstydzony i od razu moje policzki przybrały jasny odcień czerwieni.

- Na nikogo - powiedziałem i spuściłem głowę. - Calum, daj spokój - burknąłem, gdy ten zaczął chichotać.

- Kontynuujemy sprawdzanie numerów? - spytał. Pokiwałem mało entuzjastycznie głową.

- Sto sześćdziesiąt osiem – mruknąłem wpisując cyfry na klawiaturze telefonu. Usłyszałem sygnał w słuchawce, ale po chwili włączyła się poczta głosowa. Spróbowałem ponownie.

- Halo? – rozległ się stłumiony głos w telefonie. Należał do mężczyzny w średnim wieku.

- Dzień dobry – powiedziałem. – Nazywa się pan Michael Clifford? – spytałem niepewnie.

- Nie róbcie sobie żartów, do widzenia – burknął i się rozłączył.

- Znowu to samo, Cal – jęknąłem. – My nigdy nie znajdziemy tego chłopaka.

- Próbuj jeszcze – pocieszył mnie. – Zapomniałem telefonu. – Poklepał się po kieszeniach z wystraszoną miną. – To przez ciebie. Kazałeś mi się szybko ubierać – zmrużył oczy. – Nie pomogę ci.

- Nie ma sprawy – palnąłem. – Próbujmy da...

Nie dokończyłem słowa, ponieważ zobaczyłem, jak czerwono włosy chłopak, na którego się gapiłem, wchodzi to kawiarni ze swoim przyjacielem. Usiedli przy stoliku obok nas, a mi wydawało się, że już kiedyś go widziałem, nie tylko dziś.

- Sto sześćdziesiąt dziewięć – wyrecytowałem.

„Taki numer nie istnieje" – odezwała się sekretarka. Odrzuciłem połączenie i wpisałem następny. Znowu to samo.

Cal wpatrywał się w swoje dłonie i nucił coś pod nosem. Przyjrzałem mu się uważnie. Znowu wydawał się jakiś przybity. Szarpnąłem jego dłoń, by na mnie spojrzał. Ocknął się po chwili. Obrzucił mnie pytającym spojrzeniem, a ja podałem mu telefon do ręki.

- Nie mam siły. Masz, ty dzwoń. – Uśmiechnąłem się przyjaźnie. Brunet pochwycił komórkę.

- Na którym skończyłeś? – spytał niemrawo.

- Teraz sto siedemdziesiąt jeden.

Calum zadzwonił pod numer, ale nikt mu nie odpowiedział. Chwilę patrzyłem, jak mój przyjaciel męczy się z cyferkami, ale zaraz odwróciłem wzrok. Przeniosłem go na czerwonowłosego. Wyglądał dziwnie znajomo.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały, ale szybko odwróciłem głowę udając, że wcale się na niego nie patrzyłem.

Po minucie zadzwonił jego telefon. Odważyłem się na niego spojrzeć ponownie. Zmarszczył brwi i odebrał połączenie.

- Halo? – mruknął niepewnie.

- Em... Cześć – odpowiedział Calum. – Znasz może kogoś z nazwiskiem Clifford?

- Jasne, to ja. O co chodzi? – spytał czerwono włosy.

Patrzyłem na tą scenkę z rozdziawionymi ustami. Wybałuszyłem oczy i przenosiłem wzrok z Caluma na czerwonowłosego. Brunet spojrzał na mnie pytająco, ale tylko pokręciłem głową.

- Jesteś Michael? – wybełkotał. – Boże, ale się cieszę. Wreszcie cię znaleźliśmy.

Czerwonowłosy zmarszczył jeszcze bardziej brwi. Wyglądał trochę na zniecierpliwionego, ale w jego oczach pojawił się błysk ciekawości.

- O co chodzi? – powtórzył.

Wstałem od stolika. Nie zwróciłem uwagi na zdziwionego Caluma. Podszedłem czerwonowłosego.

- W czymś mogę pomóc? – zapytał przyjaciel prawdopodobnie Michaela, po czym uśmiechnął się miło. Odwzajemniłem tym samym i już otwierałem usta, gdy czerwono włosy poderwał się z miejsca i krzyknął:

- Macie moją walizkę? Świetnie – pisnął. – Ty jesteś ten Hemmings? Możemy się spotkać?

Tym razem i Calum wstał z miejsca. Odwrócił się w naszą stroną z telefonem przy uchu. Poruszył ustami, ale nie słyszałem, co powiedział. Podszedł ku nam i odezwał się ponownie:

- Nie musimy. – Po czym rozłączył się.


*
Długi rozdział, oj długi rozdział.

Więc mamy pierwsze spotkanie Muke. Cieszycie się? Bo ja tak.

Miłego dnia lub kolorowych snów.
Do następnego xx

suitcase | muke fanfictionWhere stories live. Discover now