rozdział 3

306 63 11
                                    

Luke

- Cal, mamy problem – krzyknąłem w jego stronę.

Brunet akurat brał prysznic, przez co nie słyszał mnie dokładnie.

- Luke, mów głośniej! – Usłyszałem jego donośny głos.

- Och, no wyłaź już! – Zniecierpliwiłem się. Siedział w łazience od godziny, a ja właśnie podszedłem do swojej walizki z zamiarem wyciągnięcia piżamy. Gdy tylko ją otworzyłem, moim oczom ukazały się kolorowe, mięciutkie sweterki, czarne, podarte rurki oraz kilka tank topów z wizerunkiem jakiegoś punkowego zespołu. Nie były to moje rzeczy. W pierwszej chwili, nie rozumiałem, co się dzieje. Pomyślałem, że mama zainterweniowała w moją szafę, ale tych ubrań nigdy na oczy nie widziałem. Spojrzałem na pasek, który założyli na lotnisku na rączce walizki. Widniało na nazwisko Clifford. Mogłem wywnioskować, że rzeczy należą do mężczyzny bądź chłopaka, ale nie byłem pewny. Modliłem się, by nadal był w Melbourne, bo jak, do cholery, miałem go znaleźć?

Po dziesięciu minutach usłyszałem strzyknięcie zamka i z toalety wyszedł Calum. Siedziałem na łóżku, a głowę schowałem w dłoniach.

- Niezłe ciuszki, Hemmo – zaśmiał się, gdy zobaczył ubrania porozrzucane po podłodze. – Nie wiedziałem, że nosisz różowe sweterki – zaśmiał się.

- Wyobraź sobie, że ja też – mruknąłem znudzony. Sytuacja mnie przerosła, nie wiedziałem co powinienem zrobić. – To nie moja walizka – stwierdziłem.

- Chwila... - Zatrzymał się w miejscu. Zamarł. – Jak to nie twoja? – Uniósł brwi. Pokazałem mu pasek z nazwiskiem właściciela. – Boże, Luke – westchnął i wybałuszył oczy.

- Co my teraz zrobimy? – Czułem, że byłem bliski płaczu. Nie potrafiłem radzić sobie z trudnymi sytuacjami, nie byłem zaradny, szybko się poddawałem. – Cal – przedłużyłem „a" w jego imieniu. Podszedł do mnie i poklepał po plecach. – Czemu zawsze mamy pecha?

- Poszukamy go jutro. – Spojrzałem na zegarek w telefonie, wybiła już północ. – Teraz nie ma sensu, ale możemy się zastanowić, co o nim wiemy?

- Hm... - Wbiłem wzrok w podłogę próbując się skupić. – Musiał lecieć z nami samolotem, czyli jest w Melbourne. O ile nie przesiadł się na następny lot, bądź wyjechał z miasta. Sądzę, że to mężczyzna, po ubraniach. Chociaż, byłoby to do przedyskutowania – wskazałem palcem na różowe sweterki.

- Przeszukajmy walizkę, może są tu jego dane.

Usiedliśmy na ziemi. Zaczęliśmy przebierać jego rzeczy. Przyznam, że czułem się dość dziwnie, grzebiąc w czyjejś walizce.

- Mam! – wykrzyknął Calum, a przy okazji mnie opluł. Wyciągnął coś z małej przegródki, która była na odwrocie walizki. – Że też o tym nie pomyślałem. – Pacnął się w czoło.

Wyrwałem mu karteczkę z ręki i przeczytałem na głos:

- Michael Clifford, Sydney. Calum! On mieszka w tym samym mieście, co my – Przyjrzałem się jej bliżej. –Tu jest numer telefonu! Ale... Nie ma trzech ostatnich cyfr, nie mogę się doczytać. Są zalane.

- Och, daj mi to, ciumoku. – Teraz on szybko wyjął karteczkę z mojej dłoni. – Faktycznie – szepnął cicho.

- Przynajmniej wiemy, skąd on jest. Połowa sukcesu – uśmiechnąłem się krzywo.

- Luke, Sydney jest największym miastem w Australii. Nie mam pojęcia, ile tam może Michaelów Cliffordów mieszkać.

Spuściłem głowę. Zacząłem gorączkowo myśleć nad jakimiś znakami, które ułatwią nam poszukiwania. Mój mózg był wypalony. Musiałem się położyć jak najszybciej spać.

- Hemmo, słuchaj – zaczął Cal. – Mam pomysł. Znamy sześć liczb, resztę możemy odgadnąć. To tylko dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć kombinacji, kiedyś się uda.

- Mamy zadzwonić na każdy ten numer? Śmieszny jesteś – prychnąłem. – Prędzej znajdziemy go na Facebooku. – Wzruszyłem ramionami.

- Jak wolisz. Może to zaczekać do jutra? – Zmarszczył brwi. – Chcę spać.

- Jasne. – Uniosłem lekko kąciki ust. – Ja też.

- Calum – szepnąłem. – Cal! – Uniosłem głos. – Śpisz?

Brunet mruknął coś niechętnie i obrócił się na drugi bok. Westchnąłem głośno.

- Czego chcesz? – mruknął zaspanym głosem.

- Nie mogę zasnąć – jęknąłem. – Przejmuję się tą walizką. Co, jak jej nie odzyskam? Były w niej ważne dla mnie rzeczy.

- Odzyskasz, obiecuję – powiedział spokojnym, uspokajającym głosem. Momentalnie ziewnąłem.

- Mogę? – spytałem nieśmiało, na co się zaśmiał. Zrobił mi miejsce na łóżku. Szczęście, że były dość szerokie.

Od dziecka nawiedzają mnie koszmary. Nie potrafię samemu spać, nigdy tego nie umiałem. Potrzebowałem czyjejś bliskości, wsparcia. Potem poznałem Caluma, który okazał się być moim objawieniem. Zawsze mi pomaga, czuję się przy nim bardzo dobrze. Jest idealnym przyjacielem.

*
Chciałabym napisać coś, jak od autorki, ale nie potrafię. Cieszę się, że to czytasz i mam nadzieję, że się podoba.
Jak już pewnie zauważyliście, jeden  rozdział jest z perspektywy Luke'a, a drugi Mike'a.
Miłego dnia, dobranoc i wszystkiego najlepszego, jeśli masz urodziny.

Do następnego xx

suitcase | muke fanfictionWhere stories live. Discover now