rozdział 1

405 63 67
                                    

Luke

Byłem strasznie podekscytowany. Za chwile miałem lecieć samolotem po raz pierwszy.

Usiadłem na wyznaczonym miejscu, a obok zasiadł mój najlepszy przyjaciel - Calum. Szczęście, że bilet obejmował fotel przy oknie. Mogłem wpatrywać się w widoki bez ograniczeń. Włączyłem tryb offline w telefonie i wysłałem zdjęcie do mojej dziewczyny.

Wybieraliśmy się do Melbourne na Soundwave Festival. Było to moje marzenie.

Po półgodzinie zaczęliśmy się wznosić. Wbiło mnie lekko w siedzenie, ale nie na tyle, bym nie mógł się ruszyć. Ze wzrostem wysokości moje uszy były coraz bardziej zatkane. Zapomniałem wziąć gumy dożucia, to podobno ułatwia lot.

- Szczęśliwy? – spytał mnie Calum. On niczym się nie przejmował. Loty samolotami stały się u niego na porządku dziennym. Potrafił przynajmniej raz w miesiącu polecieć do innego stanu. Najczęściej odwiedzał Melbourne w Victorii. Dla mnie był to pierwszy raz i niezmiernie się ciszyłem, że to właśnie on mi towarzyszy. – Luke? – upewnił się, gdy mu nie opowiedziałem. Byłem szczęśliwy.

Pokiwałem lekko głową, wyjrzałem ponownie za okno. Widok zapierał dech w piersiach. Nigdy nie pomyślałem, że to takie piękne. Przyciskałem się coraz bliżej szyby, by móc zobaczyć jak najwięcej.

Odwróciłem się w stronę Caluma. Siedział spokojnie w fotelu i wbijał wzrok w sufit. Po wielu latach przyjaźni wiedziałem, że coś z nim nie tak. Pogładziłem jego dłoń, po czym ją uścisnąłem i nie puszczałem. Brunet wysilił się, by na mnie spojrzeć.

- Wszystko okej? – spytałem, na co pokiwał smutno głową. – Przecież widzę. Możesz mi powiedzieć. – Przysunąłem się bliżej niego.

- To przez Caroline – odparł cicho spuszczając głowę. Wpatrywał się w swoje kolana. – Pokłóciliśmy się.

- O co poszło? – Przycisnąłem się jeszcze bliżej, niemal obejmowałem całą jego rękę. Oparł głowę o moje ramię.

- Nie mam pojęcia, ale nie chcę tego dłużej ciągnąć. Rośnie między nami mur, którego nie można już zburzyć. Oddalamy się od siebie, a między nami widać coraz więcej różnic. – Wzruszył ramionami i uśmiechnął się krzywo. – Chce zapomnieć.

- Współczuję – powiedziałem pocieszającym głosem. Objąłem go ramieniem. Calum schował głowę w zagłębieniu mojej szyi, a ja oparłem się od niego.

Caroline bardzo dużo dla niego znaczyła. Ganiał za nią od podstawówki, potem wreszcie mu się udało. Byli razem w szczęśliwym związku, niedługo miała minąć ich czwarta rocznica.

Nie wyobrażam sobie zerwania ze swoją dziewczyną. Ma na imię Rozalie, chociaż częściej mówię do niej Rose. Jest moim kwiatkiem, moją różyczką. Lubi, gdy tak się do niej zwracam. Ma jasne blond włosy, dość szczupłą sylwetkę i mnóstwo piegów. Wzrostem prawie mi dorównuje, chociaż mam ponad metr dziewięćdziesiąt. Ale to nie w jej wyglądzie się zakochałem.

W nocy chrapie, a gdy próbuję ją uciszyć marszczy słodko nos. Uwielbia jak się ją drapie po plecach, kocha być przytulana. Złości się, gdy zostawię skarpetki na środku pokoju, ale zaraz potem przychodzi i mnie całuje. Wplatam rękę w jej włosy, a ona mruczy cicho. Lubi uprawiać sport, ale ja jestem typem kanapowca. Dlatego często rezygnuje z ćwiczeń, by spędzić ze mną dzień na kanapie. Lubi grać w gry, dodam, że jest całkiem niezła. Pomaga w schronisku, dzięki niej zakochałem się również w zwierzętach.

Oczywiście posiada swoje humorki, jak każda dziewczyna. Wtedy podchodzę do niej i przygniatam ją swoim ciałem. Śmiejemy się dużo. Kocham jej śmiech.

Z zamyślenia wyrwały mnie dosyć mocne szarpnięcia samolotem. Przez chwilę zapomniałem, że w ogóle lecę. Podskoczyłem w miejscu, gdy turbulencje powtórzyły się. Calum odkleił się ode mnie, jak tylko zacząłem panikować.

- Spokojnie – powiedział trochę zaspanym głosem. – Było mi wygodnie – westchnął.

- Nie przeżyjemy – szepnąłem. – Samolot się rozbije, a po nas zostanie jedna wielka plama – uniosłem lekko głos, przez co stał się coraz bardziej piskliwy. – Wszyscy umrzemy.

Zacząłem kołysać się na siedzeniu. Calum pacnął się w czoło i pokręcił głową. Nie rozumiałem, o co mu chodziło.

- To tylko turbulencje, to normalne – powiedział, ale ja wcale nie miałem zamiaru uspokoić się. – Chodź. – Rozstawił szeroko ramiona, a ja wtuliłem się w niego. Czasem zachowywałem się jak dziecko i miałem tego świadomość. Nie byłem dojrzały, jak na siedemnaście lat. Położyłem głowę na jego brzuchu. Wsłuchiwałem się w bicie jego serca. Położył dłoń na moich włosach i zaczął delikatnie je gładzić. Był najlepszym przyjacielem oraz człowiekiem na jakiego mogłem natrafić.

- Na pewno zarezerwowałeś pokój? – spytałem niepewnie. Odkąd wysiedliśmy z samolotu nogi mi się trzęsły, cały się denerwowałem. Pierwszy raz byłem tak daleko domu. Brunet westchnął ciężko.

- Tak, zarezerwowałem pokój w hotelu. Tak, sprawdziłem dokładnie autobusy. Tak, mam dość twoich pytań. I nie, nie zgubimy się. – Powiedział na jednym wdechu i wytarł dłonią czoło. – Znam Melbourne jak własną kieszeń.

- Jasne – skwitowałem.

Skierowaliśmy się po odbiór bagaży. Od razu ujrzałem swoją niebieską walizkę z małym kotkiem na środku. Na pewno nikt nie miał takiej samej, wyróżniała się bardzo. Chwyciłem za nią i pociągnąłem w stronę wyjścia. Za mną szedł Calum ze swoją zwykła czarną torbą. Planowaliśmy spędzić tutaj kilka dni.

suitcase | muke fanfictionWhere stories live. Discover now