18

2.3K 139 4
                                    

Max
Znów spoglądam na zegarek. Ten chuj się spóźnia. Ale kiedy trzeba było mu dupe uratować to pierwszy był. Ja pierdole.
Gdy w końcu z godzinnym opuźnieniem wsiada do mojego samochodu, posyłam mu wściekłe spojrzenie.
-Coś źle zrobiłem?- pyta z głupim uśmieszkiem
-Nie, kurwa. Wszystko jest ok.- przeczesuję włosy palcami -Potrzebuje twojej pomocy, Diego.-
-W czym?-
-Wiesz kto to Luis Devilles?- spoglądam na niego kątem oka
-Tak...- mówi ostrożnie
-Dostałeś od niego zaproszenie na przyjęcie?- nie odpowiada -Widzisz? To świetnie się składa, bo na tym przyjęciu będzie osoba, której przekażesz wiadomość.-
-Łoł, łoł, łoł. Nie mam zamiaru nikomu grozić.- pidniósł ręce w geście obronnym
-Raczej kogoś ochronisz.- usmiechnąłem się do niego

***

-Wiesz co masz robić?- pytam Diega
-Mam wejść na to przyjęcie i znaleźć tą laske o której mówisz. Później mam ją zabrać w jakieś bezpieczne miejsce. Mam czas do 20:00. Wiem nie jestem dzieckiem od kilku stuleci.-
-No i bardzo dobrze.- poprawiam kurtke
-Ale nie wiem po co ci oni.- wskazuje na grupe wilkołaków za mną, uzbrojonych po zęby
-Powiedzmy, że rozkręcimy tą impreze.-
-Jasne...- porusza się niespokojnie
-Diego, spokojnie. Zrobisz co ci kazałem, a wyjdziesz z tego cało.-
-Mam nadzieje.- spogląda na mnie znacząco
-Możesz już ruszać. Chyba wszystko omówilismy.- odwrócił się, aby odejść -A i jeszcze jedno.- spojrzał na mnie -Dotknij ją w niewłaściwy sposób, a powiesze cię za te twoje wampirystyczne jaja na drzewie.-
Skiną mi głową i ruszył przed siebie.
-Skąd masz pewność...- Kaspian dotkną mojego ramienia stając koło mnie -że nas nie wystawi?-
-Ma wobec mnie dług, który trudno spłacić. A ja mu obiecałem, że po tej akcji już się nie spotkamy.-
-Masz jakiś plan?-
-Jasne. Chcesz go usłyszeć?-
-Przydało by się...-
-To chodź do chłopaków.-
-Skąd masz pewność, że to ona?- spojrzałem na brunetkę
-Wie za dużo o Tygrysku i ma coś, co ją tego weryfikuje.-

Cassandra
-Nie wierzysz mi?- Karol patrzy na mnie z rozbawieniem
-No... Nie za bardzo.- spogląda na mnie z ukosa
-A założysz się?- gryzie kawałek jabłka
-Ok. Jak ja wygram to... zrobisz mi przysługę, kiedy cię poproszę.- spoglądam na niego
-Jaką.- marszczy brwi
-Nie wiem. Myślę jakiś czas w przyszłość. Ale uwierz mi. Będę cię prosiła o coś na miare twoich możliwości.-
-Ok. A jak ja wygram?- wzruszam ramionami -Dostanę buziaka.- uśmiecha się
-Ok.-
-Od ciebie, w usta.- porusza brwiami
Już otwieram usta aby zapreczyć.
-I tak wygram, więc proszę bardzo.-
-Jesteś strasznie pewna siebie.- stwierdza ściskając moją rękę na znak przypieczętowania zakładu
-Cóż...- podnoszę kielich z krwią do ust -Jeszcze nigdy nie przegrałam żadnego zakładu.-
-Więc to będzie twój pierwszy raz.- póścił do mnie oko
-Nie sądzę.- poprawiłam suknie
-Wybierz moją ofiarę.-
Rozejrzałam się po zgromadzonych. Z niektórymi skrzyżowałam spojrzenia. Jak na moje oko, Luis zaprosił zbyt wielu gości.
-On.-
Podążył za moim spojrzeniem. Wysoki barczysty mężczyzna, z zaciśniętymi ustami, ciemnymi oczami, które patrolowały całą salę. Ubrany na czarno emanował od siebie naturalną aurą ,,Jeśli chcesz zobaczyć następny wschód słońca: nie podchodź". Karol spojrzał na mnie jak by zobczył ducha z piłą łańcuchową idącego w naszą stronę.
-Oszalałaś?-
-Nie mówiłeś, że to ma być kobieta, więc... ruszaj ogierze.- uśmiechnęłam się jak psychopata
-Grasz nie fair.- nachylił się do mnie
-Czego się spodziewałeś po mistrzyni zakładów?- założyłam ręce na piersi i uniosłam brew
-Ucziwości?- pyta sarkastycznie -Wątpie, że on jest gejem...-
Unoszę brwi.
-No to ona.-
Tym razem padło na blondynkę, o delikatnej twarzy i miękkim spojrzeniu. Ubrana w długą suknie koloru pudrowego różu, która delikatnie ją opinała. Prezętowała się delikatnie, ale dostojnie.
-Ok.- Karol się uśmiechną
Ruszył z wysoko podniesioną głową. Nie wiesz w co się pakujesz. Podszedł do kobiety i zaczął z nią rozmawiać czarująco się uśmiechając. Nie minęło jednak zbyt wiele czasu, gdy przez twarz blondynki przemkną grymas wściekłości, wstrętu i obrzydzenia. Już zamachała się ręką by trafić w policzek Karola.
-Dzień dobry.- rzekłam, po tym jak podbiegłam do nich w wampirzym tępie
Kobieta opuściła rękę uśmiechając się do mnie przyjaźnie.
-Dzień dobry, moja droga. Choć o tej porze raczej powinnam powiedzieć Dobry wieczór.-
-Rzeczywiście. Miło panią ponownie widzieć.-
-Ciebie też. Ile to już?-
-Dwa stulecia, proszę pani.-
-Ach tak. Cóż, nie wiedziałam, że od tego czasu będziesz prowadzała się z takimi prostakami.- spojrzała a niego z odrazą
-Karol jest bardziej wirafinowany niż się zdaje po pierwszej rozmowie.- uśmiechnęłam się
-Możesz mieć rację. Wtakim razie pewnie się nie obrazi, gdy pozwolę sobie ciebie porwać.-
-Nie mam nic przeciwko.- skłonił się lekko
-Wybornie. Nie miałabyś ochoty wyjść na świerze powietrze?-
-Z miłą chęcią.- ruszyłyśmy do wyjścia
-Oh Cenobio, nawet nie wiesz jak mi cię brakowało.-
-Nawzajem, pani Evo.-
-Nadal pamiętam, jaka byłaś zagubiona, gdy trafiłaś do domu Luisa.-
-Tak, też to pamiętam.-
-Od początku wiedziałam, że różnisz się od innych wampirzyc. Nadal się różnisz.-
Spojrzałam na nią z dziwieniem.
-Doprawdy?-
-Oczywiście. Jesteś bardzo delikatna z wyglądu, ale drzemie w tobie wielka siła, pomimo tego, że jesteś wampirem, nadal brzydzi cię zabijanie dla zabawy, lub porzywienia, ufasz, że wszystko się w koncu dobrze skończy, a co najwarzniejsze, kochasz wszystko co się rusza.-
-Nie sądzi pani, że to wady?- skrzywiłam się
-Nie moja droga. Jesteś najbardziej ludzka z naszego gatunku. To są zalety. Jesteś bez skazy, Cenobio.-
-Nie, nie jestem.-
-Ależ jesteś. Zaufaj mi. Ja wiem wszystko.-
-Nie wątpie w to, lecz jestem przekonana, że wielu by dało za moją śmierć, a to nie jest oznaka idealnej kobiety.-
-Cóż mylisz się. Od zazdrości jest niedaleka droga do nienawiści.-
-Co przez to chce pani powiedzieć?-
-Że... czujesz to?- przystanęła
Wilkołaki. Dokładnie poczułam ten zapach sierści i lasu. Co gorsza, poczułam także zapach mokrego dębu.
Nie byłbyś taki głupi, by tu przychodzić.
Z zaułka z 8 metrów od nas wyszły ciemne postacie. W rękach AK-14 z kulami zapewne z płynem nasączonym ultra fioletem. Twarzy nie widziaiam, ale z zapachu mogam stwierdzić, że to wilkołaki. Gdy ujrzeli nasze drobne sylwetki wymierzyli w nas broń stając.
Nie, nie proszę cię Boże, niech to będzie wilkołacza pielgrzymka.
~W ślepym zaułku z bronią palną i białą. To naprawde sensowne. Będą przekonywać do wiary bezdomnych i zboczeńców. Może też bezdomnych zboczeńców.~
Oj zamknij się.
Na przód wypchną się przez mur wilkołaków, mężczyzna o charakterystycznym zapachu mokrego dębu.
-Opóście broń idioci.- warknął
Ruszył w naszą stronę.
Boże, czemu ty mnie tak karasz?
Ruszyłam mu na przeciw.
-Cenobio?- zignorowałam cichy głos pani Evy
Jeszcze trzy metry.
Dwa metry.
Metr.
Głowa Maxa przekręciła się na bok pod wpływem mojej ręki, a odgłos uderzenia rozprzestrzenił się w powietrzu.
-Co ty sobie wyobrażasz!?-patrzył na mnie zdezorientowany- Po co tu przychodzisz? Żeby dokonać masowego mordu na mojej rodzinie!? Jesteś głupi czy jak!?-
Złapałam go za koszule i pociągnęłam do siebie. Brutalnie złączyłam nasze usta.
Boże, jak mi tego brakowało.
Oplótł mnie swoimi silnymi ramionami przyciskając do swojego ciała. Znów słyszałam jego bicie serca, ciepło jego ciała, zapach jego skóry. Stopniowo nasz pocałunek robił się coraz delikatniejszy. Po dłuższej chwili oderwaliśmy się od siebie. Wtuliłam się w jego szyję.
-Kocham cię.-
-Ja ciebie też, Tygrysku.- pocałował mnie we włosy -Tęskniłem za tobą.-
-Czemu przyszedłeś?-
-Nie mogę bez ciebie żyć. Mówiem ci to już kiedyś.-
-Cenobio?- głos pani Evy zmusił mnie do odsunięcia się od Maxa -Możesz mi wytłumaczyć co tu się dzieje?-
-Ufa mi pani?-
-Oczywiście. Przecież to ja cię wychowywałam.-
-Więc niech pani nam pomoże.- spojrzałam na nią błagalnie
-W czym?- z przerażeniem uświadomiłam sobie do kogo należy ten głos -W ucieczce do tego dzikusa?-
Po sekundzie, w której zdążyłam opanować swoje emocje, spojrzałam w oczy Luisa, które wyrażały tylko pogardę.
Max warknął. A ja miałam już dosyć.Dosyć tego, że Luis traktuje mnie jak księżniczkę zamkniętą w wieży, że nie mogę kochać, że nie mogę ufać, że nie mogę być wolna. Więc... więc jeśli dzisiaj zginę, to przynajmniej ze świadomością że walczyłam o szczęście.
-Nie Luisie. Wręcz przeciwnie: W ucieczce OD tego dzikusa.-
Dopiero po chwili zorientował się, że go obraziłam.
-Jak śmiesz...-
-Nie Luisie. Jak TY śmiesz wtrącać się w sprawy dorosłych.- zacisnął usta
-Pożałujesz...-
-Czego? Że cię wtedy spotkałam w lesie? Żałuję od samego początku. Perspektywa bycia rozszarpaną przez dzikie zwierzęta oszalałe z żądzy krwi stała się jeszcze bardziej kusząca.-
-Ja dałem ci życie.-
-Ale trzymałeś je dla siebie. Zapłaciłam za nie zbyt wysokął cenę.-
-Jesteś moją córką...-
-Nie. Byłam twoją córką. Jeszcze ZANIM zabiłeś Emily i moich rodziców.-
spojrzał na mnie zdezorientowany -Myślałeś, że się nie dowiem? Za bardzo ich znam, żeby nie wiedzieć, że szukaliby mnie. Gdy poszłam do naszej posiadłości, wiesz co mi służba powiedziała? ,,Zostali rozszarpani przez dzikie zwierzęta." Rozszarpani! Ale... zapłacisz mi za to. Najwyższą cenę. Te reto a un duelo. Mi libertad está en juego. Su-mi muerte. Wyzywam cię na pojedynek. Moją stawką jest wolność. Twoją-moja śmierć.-
-Co?- Max złapał mnie za rękę -Oszalałaś?-
Luis zaśmiał się jadowicie. Spojrzał mi w oczy.
-Seleccionar las armas y prepararse para una variedad muerte.- (Wybierz broń i przugotuj się na śmierć.)
-Walka na miecze, w formie bojowej.-
-Jesteś za słaba, by przyjąć formę bojową.-
Uśmiechnęłam się triumfalnie.

Chcę Cię Tylko Kochać.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz